"WPATRUJEMY SIĘ W NIE TO, CO WIDZIALNIE, LECZ W TO, CO NIEWIDZIALNE"
In the eyes
of a teenage crystallized
Oh the prettiest of lights that hang the hallways
of the home
And the cries from the strangers out at night
They don't keep us up at night
we have the curtains drawn and closed
We all are living in a dream
but life ain't what it seems
Oh everything's a mess
And all these sorrows I have seen
They lead me to believe
That everything's a mess
But I wanna dream
I wanna dream
Leave me to dream
of a teenage crystallized
Oh the prettiest of lights that hang the hallways
of the home
And the cries from the strangers out at night
They don't keep us up at night
we have the curtains drawn and closed
We all are living in a dream
but life ain't what it seems
Oh everything's a mess
And all these sorrows I have seen
They lead me to believe
That everything's a mess
But I wanna dream
I wanna dream
Leave me to dream
~Imagine Dragons
Dream
Jak na ironię dzisiejszy dzień zapowiadał się na jednym z najgorszych w kwestii pogody. Siedząc na parapecie z podciągniętymi kolanami, dokładnie widziałam jak czarne chmury wiją się nad domami, nad miastem. Zapowiadały może pierwszy śnieg w tym roku? Widziałam jak do byłego już domu Marco podjeżdża samochód. Wysiadło z niego młode małżeństwo wraz z dwójką dzieci, które na oko miały może z 4 i 6 lat. Byli szczęśliwi. Skakali i wesoło krzyczeli, a ich rodzice próbowali uspokoić rozbawione rodzeństwo. Jednak zaraz sami szczerzyli się na widok rozweselonych twarzy dzieci. Po chwili z domu wyszła również młoda brunetka, która pewnie zamierzała pokazać budynek z jak najlepszej strony, a potem go sprzedać. Denerwowali mnie. Z miłą chęcią podeszłabym do nich zaraz i powiedziała, żeby przestali się śmiać. Irytował mnie ich śmiech. Był zbyt radosny. Oni wszyscy byli zbyt radośni, a szczególnie te dzieci. Dlaczego się tak śmiali? Po co im to? Co im daje to szczęście? Przecież i tak za chwilę wszystko diabli wezmą i pójdzie się za przeproszeniem jebać. Myślą, że jak mają siebie nawzajem to są bezpieczni od wszelkich niebezpieczeństw? Głupota... Nikt nigdy nie jest bezpieczny i właśnie to jest najgorsze...
Siedząc tak z kamienną twarzą, przypomniałam sobie o kubku gorącej czekolady, który leżał obok mnie. Złapał za niego i powoli z niego piłam, bo czekolada była jeszcze gorąca. Delektując się tym napojem zastanawiałam jak reszta mojego życia będzie wyglądać? Moje ostatnie dni wyglądały praktycznie tak samo. Nie chodziłam nawet do szkoły, bo zbyt wiele mnie to kosztowało. Ja nawet nie chciałam wychodzić z mojego pokoju, z moje łóżka. Często był przy mnie Marco i po prostu leżał ze mną, a ja płakałam do jego klatki piersiowej. Czasami bywały takie momenty, że moje załamanie sięgało zenity i popadałam w skrajności. Krzyczałam i płakałam na przemian. Biłam Reusa w jego umięśniony tors, a on po prostu czekał. Czekał aż się uspokoję i ponownie zacznę płakać, a w tym czasie znowu mnie przytuli i wracamy do punktu wyjścia. Przez ostatni czas nie było dnia, by z moich oczy nie wyciekły łzy. Dzisiaj... dzisiaj jest pierwszym dniem od dawna, w którym nie płakałam, ale może to dlatego, że nie mam już siły i skończyły mi się wszystkie zapasy łez?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie odezwałam się, ale ten ktoś na pewno wiedział, że tu jestem. Okazało się, że to moja mama. Powoli weszła do środka, ubrana w czarną sukienkę i płaszcz tego samego koloru. Nie patrzałam na nią, a jedynie zerknęłam przez moment. Uważałam, że za oknem są zwyczajnie lepsze widoki.
-Chciałam ci tylko powiedzieć, że my już jedziemy.-oznajmiła mówiąc cicho. Drgnęłam wtedy lekko.
-W porządku.-odparłam zapatrzona na stadion, który było widać w oddali.-Ja czekam na Marco.-dodałam.
-Dobrze skarbie.-odpowiedziała i zaczęła powoli się wycofywać.-Nie zapomnij tylko zamknąć drzwi na klucz,-dopowiedziała i już jej nie było. Zostałam sama. Sama w pokoju. Sama w domu. Nie minęło nawet 5 minut, a słyszałam już odjeżdżający samochód. Westchnęłam głośno i przymknęłam na sekundę oczy. Byłam niewyspana. Nie zdziwiłabym się, gdybym przypadkiem popadła na zdrowiu. Nie sypiam zbytnie, nie jem, nie piję. Jak już to tylko, gdy ktoś mnie zmusi. Nie ma po prostu siły na takie rzeczy i na myślenie o nich. W mojej głowie krążyły zupełnie inne myśli.
Zupełnie niespodziewanie zobaczyłam jak czarny Aston Martin wjeżdża do mnie na podwórko. Wiedziałam, że jedzie nim Reus. Wtedy poczułam się dziwnie. Mój brzuch zaczął wariować i ogromnie mnie boleć. Ręce zaczęły się trząść i pocić, a moje serce dostało nagłego ataku. Musiałam wstać. Musiałam iść. Na szczęście pomyślałam wcześniej i ubrana byłam od kilku godzin. Miałam na sobie założona czarną, dopasowaną sukienkę, na krótki rękaw i sięgającą mi do kolan. Na łóżku leżał czarny płaszczyk, który czekał na mnie równie długo. Ubrałam już go i zaczęłam schodzić na dół po schodach, a potem ubierać wysokie buty. Moja mina się nie zmieniła. Wyglądała tak samo cały dzień, a moja blada skóra dodawała tylko klimatu. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Wiedziałam, że to Marco, więc nawet się nie podnosiłam. Dopiero jak zapięłam buty zerknęłam na mojego narzeczonego. Również miał na sobie kolory, które będą dzisiaj przeważały. Czarna koszula, czarne jeansy i czarne buty, a do tego czarna kurtka.
-Cześć kochanie.-powiedział, jak zobaczył, że dostrzegłam go.
-Hej.-odparłam markotnie i wstałam ze schodów. Złapałam za torebkę, która leżała obok wieszaków i chciałam już udać się do wyjścia, ale przeszkodził mi w tym blondyn. Popatrzał mi głęboko w oczy. Tak głęboko jak nigdy. Poczułam jak całe moje ciało przechodzą ciarki. Ona natomiast mnie po prostu przytulił do siebie. Odwzajemniłam uścisk ze zdwojoną siłą. Zaczęłam nasłuchiwać. Nasłuchiwać jego serce. Może to głupie, ale ostatnio robię to często. Daje mi to jakąś świadomość, że... że.... że jest jeszcze ze mną. Że ktoś żyje...
Po kilku minutach czułości puściłam Reusa. Wiedziałam, że powinniśmy się zbierać, więc wsiadłam do samochodu i w ciszy jechaliśmy przez miasto...
Siedząc tak z kamienną twarzą, przypomniałam sobie o kubku gorącej czekolady, który leżał obok mnie. Złapał za niego i powoli z niego piłam, bo czekolada była jeszcze gorąca. Delektując się tym napojem zastanawiałam jak reszta mojego życia będzie wyglądać? Moje ostatnie dni wyglądały praktycznie tak samo. Nie chodziłam nawet do szkoły, bo zbyt wiele mnie to kosztowało. Ja nawet nie chciałam wychodzić z mojego pokoju, z moje łóżka. Często był przy mnie Marco i po prostu leżał ze mną, a ja płakałam do jego klatki piersiowej. Czasami bywały takie momenty, że moje załamanie sięgało zenity i popadałam w skrajności. Krzyczałam i płakałam na przemian. Biłam Reusa w jego umięśniony tors, a on po prostu czekał. Czekał aż się uspokoję i ponownie zacznę płakać, a w tym czasie znowu mnie przytuli i wracamy do punktu wyjścia. Przez ostatni czas nie było dnia, by z moich oczy nie wyciekły łzy. Dzisiaj... dzisiaj jest pierwszym dniem od dawna, w którym nie płakałam, ale może to dlatego, że nie mam już siły i skończyły mi się wszystkie zapasy łez?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie odezwałam się, ale ten ktoś na pewno wiedział, że tu jestem. Okazało się, że to moja mama. Powoli weszła do środka, ubrana w czarną sukienkę i płaszcz tego samego koloru. Nie patrzałam na nią, a jedynie zerknęłam przez moment. Uważałam, że za oknem są zwyczajnie lepsze widoki.
-Chciałam ci tylko powiedzieć, że my już jedziemy.-oznajmiła mówiąc cicho. Drgnęłam wtedy lekko.
-W porządku.-odparłam zapatrzona na stadion, który było widać w oddali.-Ja czekam na Marco.-dodałam.
-Dobrze skarbie.-odpowiedziała i zaczęła powoli się wycofywać.-Nie zapomnij tylko zamknąć drzwi na klucz,-dopowiedziała i już jej nie było. Zostałam sama. Sama w pokoju. Sama w domu. Nie minęło nawet 5 minut, a słyszałam już odjeżdżający samochód. Westchnęłam głośno i przymknęłam na sekundę oczy. Byłam niewyspana. Nie zdziwiłabym się, gdybym przypadkiem popadła na zdrowiu. Nie sypiam zbytnie, nie jem, nie piję. Jak już to tylko, gdy ktoś mnie zmusi. Nie ma po prostu siły na takie rzeczy i na myślenie o nich. W mojej głowie krążyły zupełnie inne myśli.
Zupełnie niespodziewanie zobaczyłam jak czarny Aston Martin wjeżdża do mnie na podwórko. Wiedziałam, że jedzie nim Reus. Wtedy poczułam się dziwnie. Mój brzuch zaczął wariować i ogromnie mnie boleć. Ręce zaczęły się trząść i pocić, a moje serce dostało nagłego ataku. Musiałam wstać. Musiałam iść. Na szczęście pomyślałam wcześniej i ubrana byłam od kilku godzin. Miałam na sobie założona czarną, dopasowaną sukienkę, na krótki rękaw i sięgającą mi do kolan. Na łóżku leżał czarny płaszczyk, który czekał na mnie równie długo. Ubrałam już go i zaczęłam schodzić na dół po schodach, a potem ubierać wysokie buty. Moja mina się nie zmieniła. Wyglądała tak samo cały dzień, a moja blada skóra dodawała tylko klimatu. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Wiedziałam, że to Marco, więc nawet się nie podnosiłam. Dopiero jak zapięłam buty zerknęłam na mojego narzeczonego. Również miał na sobie kolory, które będą dzisiaj przeważały. Czarna koszula, czarne jeansy i czarne buty, a do tego czarna kurtka.
-Cześć kochanie.-powiedział, jak zobaczył, że dostrzegłam go.
-Hej.-odparłam markotnie i wstałam ze schodów. Złapałam za torebkę, która leżała obok wieszaków i chciałam już udać się do wyjścia, ale przeszkodził mi w tym blondyn. Popatrzał mi głęboko w oczy. Tak głęboko jak nigdy. Poczułam jak całe moje ciało przechodzą ciarki. Ona natomiast mnie po prostu przytulił do siebie. Odwzajemniłam uścisk ze zdwojoną siłą. Zaczęłam nasłuchiwać. Nasłuchiwać jego serce. Może to głupie, ale ostatnio robię to często. Daje mi to jakąś świadomość, że... że.... że jest jeszcze ze mną. Że ktoś żyje...
Po kilku minutach czułości puściłam Reusa. Wiedziałam, że powinniśmy się zbierać, więc wsiadłam do samochodu i w ciszy jechaliśmy przez miasto...
Jadąc, czułam się, jakby całe miasto ogarnęła ta atmosfera. Na mieście nie było praktycznie żywej duszy, tylko co jakiś czas można było dostrzec pojedyncze osoby. Dortmund ogarnęła szarość i smutek. Zupełnie jakby wszyscy przeżywali śmierć żony ich ulubieńca. Choć... może tak jest. Może naprawdę cierpią razem z Robertem. Każdy wie, że Borussia jest jedną wielką rodziną. Kibice są związani z piłkarzami i ich rodzinami. Wiadomość o śmierci ukochanej osoby ich ulubieńca boli tak samo jak własna strata.
Jechaliśmy w ciszy. Nic nie mówiliśmy. Nawet radio, które zawsze głośno rozbrzmiewało piosenki, milczało. Czasami słowa są nie potrzebne, a czasami po prostu zbędne. W tym wypadku zgadzało się i pierwsze, i drugie stwierdzenie.
Kiedy znaleźliśmy się już obok kościoła, wtedy zaczęło robić się tłoczno. W oddali było widać wiele samochodów, osób, ale i też fotoreporterów, którzy tylko czekali na odpowiedni moment i pstryknięcie zdjęcia osobom pogrążonym w rozpaczy.
Piłkarz zaparkował na wolnym miejscu i zatrzymał pojazd. Chwilę siedzieliśmy i jakbyśmy zbierali się emocje do kupy. Jakbyśmy przygotowywali się do tego, co za chwilę się stanie. Usłyszałam jak Marco głośno westchnął. On również przeżył do mocno. Przecież on i Ania znali się nawet dłużej. Po będzie z ponad 3 lata. Nie widziałam go jeszcze w stanie takiej rozterki. Nie często można dostrzec u niego łzy. Jednak kiedy to nastąpi, są tą łzy bezradności. Widziałam to w jego oczach za każdym razem, gdy próbował mnie pocieszyć. Za każdym razem, gdy było źle, on pomagając mi, sam już nie wytrzymywał i poddawał się. Mówi się, że jak mężczyzna płacze, to musi być naprawdę źle. Kto by pomyślał, jak wiele w tym prawdy...
-Wiki?-zawołam mnie po cichu. Zerknęłam na niego odwracając powoli głowę. Blondyn położył dłoń, na mojej, która bezwładnie leżała na moich nogach.-Jeżeli będzie się coś działo, masz mi powiedzieć, dobrze?-upewnił się. Wie doskonale, że jest ze mną źle psychicznie, ale i fizycznie. Sama nie wiem, czy dam radę dotrwać do końca ceremonii. To będzie okropne, bo zobaczę ja po raz pierwszy od tego momentu w szpitalu.
-Dobrze.-odpowiedziałam mu.-Chodźmy już lepiej.-dopowiedziałam i oboje bez słowa otworzyliśmy drzwi samochodu. Idąc powoli patrzałam cały czas to co mam przed nogami, na to co przed sobą. Nie chciałam podnieść głowy. Nie chciałam widzieć tych wszystkich twarzy osób z rodziny Ani czy Roberta. Nie chciałam widzieć żalu i rozpaczy. Chociaż może to błąd? Może powinnam przyzwyczaić się do pewnych rzeczy? Ale przecież to nie takie proste. Jak można wymazać z życia pewną osobę, która była ważnym elementem swojej własnej historii? Nie da się. Nie można. To nie realne.
Poczułam jak mój towarzysz obejmuje mnie lekko. Popełniłam wtedy błąd. Podniosłam wzrok na niego, ale nawet nie zobaczyłam jego buzi. Stała tam jakaś rodzina, która mówiła po polsku. Mieli łzy w oczach, a kolejne wycierali spływające po policzkach. Spojrzałam na nich, a oni na mnie. Wpatrywaliśmy się tak na siebie, aż w końcu wraz z Marco weszliśmy do budynku. W ławkach siedziało już sporo osób. Było wiele osób z Polki i Niemiec. Była rodzina i przyjaciele. Były osoby, które znały bardziej Anię, ale i też znalazły się te, które tylko ją kojarzyły. Jednak przyszli. Przyszli by towarzyszyć sobie nawzajem w jej ostatniej drodze. Po prostu by ją pożegnać.
Wraz z Marco zadecydowaliśmy już wcześniej, że nie chcemy siadać do przodu. Nawet nie wiem, czy potrafiłabym być tak blisko niej. Kiedy już mieliśmy siadać do jednej z ostatnich ławek, zauważyliśmy zmierzającego w naszym kierunku Roberta. Nie wyglądał za najlepiej. Czerwone, podkrążone oczy były widać już z daleka. Garnitur, który miał na sobie umiejętnie zakrywał jego osobowość i aktualny stan.
-Cześć.-powiedział na przywitanie.-Dziękuję, że jesteście.-dodał i oboje z Marco przytuliliśmy go mocno. Właśnie wtedy moje zapasy łez, chyba się o sobie przypomniały, bo poczułam jak kręcą mi się w oku. Nie chciałam płakać. Przynajmniej nie teraz.
-Daj spokój i nie dziękuj.-odpowiedział jego klubowy kolega.-Jest coś, co możemy dla ciebie teraz zrobić?-zapytał.
-W sumie to tak.-cicho szepnął.-Proszę... usiądźcie z przodu. Obok mnie.-wyjaśnił, a ja wraz z Marco popatrzeliśmy po sobie. Zgodnie, nawet nie rozmawiając ze sobą, wiedzieliśmy, że odpowiedź jest pozytywna. Nie moglibyśmy zostawić go teraz. Teraz, gdy opuściła go tak ważna osoba w jego życiu.
-Oczywiście.-odpowiedziałam tym razem ja.
-Wiktoria... ja właściwie muszę poprosić Cię o coś jeszcze....-Lewy zwrócił się tylko do mnie. Zdziwiło mnie to na początku. Miałam w głowie już wiele scenariuszy o co może mnie poprosić.
-Co takiego?
-Ah...-westchnął lekko.-Ania... ona zostawiła list do nas... Znalazłem go po powrocie do domu... Było na nim napisane.... było... byś go przeczytała... ty....-mówił z trudem. Próbował powstrzymać łzy, które i tak znalazły wyjście i po chwili blade policzki napastnika były oblane mokrymi kroplami słonej wody. Nie myślałam wtedy o tym co powiedział do mnie Robert, tylko jak to powiedział. On już najzwyczajniej w świecie ma dość. Jest mu ciężko, ale komu nie było by? Mówienie o tym wszystkim przynosi mu ból i poczucie samotności. Przecież ja na jego miejscu nie wiem, czy dałabym radę dalej żyć. Jeżeli straciłabym Marco... Nie wiem i raczej wątpię, że potrafiłabym żyć dalej, a o stworzeniu nowego związku z kimś innym to nie mówię. Miłość, prawdziwa miłość zdarza się tylko raz i nawet jak spotkasz kogoś nowego na swojej drodze, po odejściu tej jedynej i ukochanej, nie będzie to to samo uczucie. Nigdy...
-Robert...-powiedziałam i położyłam dłoń na jego ramieniu. Mimo, że jest sporo ode mnie wyższy nie było to dla mnie problemem. -Zrobię to.-zgodziłam się. Choć tak naprawdę mam wątpliwości, czy będę miała na tyle siły i odwagi, by przeczytać jej ostatnie słowa, które skierowała pewnie specjalnie do nas...
Wraz z Robertem postanowiliśmy udać się już na swoje miejsca, bo powoli wszyscy zaczęli się już schodzić. Szłam po długim dywanie w kościele i widziałam przed sobą trumnę. Nie była zamknięta. Można było do niej podejść. Można było z nią jeszcze porozmawiać. Można było ją jeszcze dotknąć. Można było ją jeszcze zobaczyć. Idąc, cały czas patrzałam na tą rzecz. Biłam się z myślami, bo z jednej strony chciałam bardzo podejść do niej, ale z drugiej bałam się tego. Mam jakąś blokadę, która nie pozwala mi podejść do niej. Nagle poczułam jak Marco łapie za moją dłoń i mocno ściska. Dzięki temu gestowi poczułam się w pewien sposób lepiej. Wiedziałam, że jest cały czas ze mną i jest cały czas przy mnie będzie.
Siedząc i czekając na wyjście księdza, który ma odprawić mszę, obserwowałam na zmianę kościół, osoby, kościół i osoby. Dzięki temu dostrzegłam miejsca rodziców oraz przyjaciół Ani. Do nas, do naszej ławki dołączyli jeszcze Ann i Mario. Chcieli być z nami. Z Robertem. Ja sama, odczuwałam natomiast powoli skutki braku jakichkolwiek składników odżywczych. Jedzenia, wody, snu... Dodatkowo dochodził stres, który był spowodowany tym, że za chwilę mam przeczytać najważniejszy list w moim życiu. List, który jest skierowany do wszystkich zebranych. I to właśnie ja mam ten zaszczyt i przytoczyć słowa Ani innym.
Nagle wszyscy zebrani dostrzegli duchownego, który wkroczył wraz z ministrantami przed ołtarz. Wtedy oficjalnie zaczął się pogrzeb. Pogrzeb Ani. Pogrzeb bez dziennikarzy, nieporszonych gości. Jesteśmy tylko my - najbliżsi.
-Wpatrujemy się w nie to, co widzialne, lecz w to co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś co niewidzialne, trwa wiecznie. Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli przybytek od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie.*-tymi pięknymi słowami rozpoczął modlitwę za Anię. Już wtedy widziałam, że wiele osób wzrusza się na jego słowa. Widziałam łzy w oczach rodziców. Potem w Roberta. Nie mógł ich utrzymać. Nie mógł....
-Teraz chciałbym poprosić przyjaciółkę Ani, o przeczytanie listu, który zostawiła dla nas zmarła.-rozpoczął duchowny, a Lewandowski dał mi znak kiwnięciem bym już wyszła. Zrobiłam to. Wstałam i poczułam jak każda osoba, każde oczy są skierowane na moją osobę. Czy to mnie krępowało? Nie wiem. Nie wiem, bo nie czułam żadnych emocji. Szłam wtedy jeszcze na czysto. Nie chciałam płakać, ale wiedziałam i sama siebie przygotowywałam, że na pewno będę. Wiedziałam to... To było pewne...
Stanęłam przed ołtarzem i podeszłam do księdza, który podał mi złożoną kartkę papieru. Chwyciłam za nią. Mężczyzna w sutannie pokazał mi bym podeszła do mównicy i przeczytała ją.
-Dasz radę.-szepnął tylko do mnie i odszedł usiąść obok. Stanęłam obok mikrofonu i moim pierwszym ruchem było spojrzenie na Roberta, a potem na Reusa. Potem ponownie zerknęłam na kartkę i zaczęłam czytać.
-Dzień dobry wszystkim. Pewnie wiele osób z was myślało kiedyś nad tym, co by było gdyby musieli napisać jakieś ostatnie pożegnanie, ostatni list, albo po prostu jakieś słowa skierowane do innych, wiedząc, że gdy inni będę to czytać, to my sami nie będziemy już żyć. Dziwne uczucie... W każdym bądź razie zawsze myślałam, że będzie to jedna z łatwiejszych rzeczy. Nic bardziej mylnego. W pożegnaniu, istotne są podziękowania. A gdybym ja miała dziękować każdemu to chyba nie zdążyłabym.-usłyszałam jak niektórzy w budynku zaśmiali się lekko pod nosem. Widocznie Ani zależało na optymistycznej atmosferze nawet na pogrzebie.-Jednak w życiu są czasami momenty, że nie możesz nic innego powiedzieć, prócz zwykłego "dziękuję". Ja wiem, że w moim życiu jest wiele osób, którym powinnam szczególnie podziękować. Za co? Za wszystko. Chyba przede wszystkim za to, że moje życie było tak wspaniałe. Wychowywałam się wśród miłości i przyjaźni. Wśród pasji i tego, co kocham. a to jest ważne, bo mogłam stać się tym kim jestem. Dziękuję Ci mamo i tato... Ja wiem, że nie zawsze było kolorowo. Ja wiem, że mieliśmy problemy. Wiem, że między nami nie zawsze bylo dobrze, ale ja nigdy nie przestałam was kochać i przestac odczuwać waszą miłość do mnie. Dzięki wam miałam szansę spełnic swoje marzenia i stać się tą Anią, która zdobyła wiele medali i tytułów. Potrafiła wygrywać z najtrudniejszymi przeciwniczkami, ale... przegrała z chorobą...-poczułam, że z moich oczy leci samotna łza. Wiedziałam, że to tylko zapowiedź tego, co będzie później. Wiedziałam, że na jednej łzie się nie skończy. Było by za prosto.-Wiem, że na pewnie wiele z was zebranych nie miało pojęcia o chorobie. Przepraszam za to, ale uważałam, że tak będzie lepiej. Chciałam uchronić was, przed tą niespodzianką. Nie chciałam, żebyście byli przygotowani na śmierć, bo to głupie. Nikt nie może powiedzieć, którego dnia opuści się innych. Wtedy byście każdego dnia wyczekiwali, aż zasnę i nie obudzę się? Wiedziałam po pewnym czasie, że choroba jest nieuleczalna. Ale walczyłam do końca. Mimo, że niektórzy lekarze nie chcieli mnie przyjąć do siebie, mimo, że pogodziłam się i przyjęłam do wiadomości fakt o tym, że jestem ciężko chora i mogę umrzeć, ale walczyłam i nie poddawałam się. Teraz, choć jestem przegraną, to czuję się wygraną, bo wiem, że pewnego dnia się spotkamy. Kto wie... może w lepszym świecie... Nie chciałabym jednak pominąć pewna ważną osobę w moim życiu, a konkretnie mojego męża - Roberta... Robert, wiem, że czujesz do mnie ogromny żal. Jesteś na mnie wściekły za to, że okłamałam cię, ale proszę zrozum mnie. Chciałam byś mógł każdego dnia budzić się obok mnie i bez obaw zasypiać kolejnego, bez myśli czy to nasza ostania noc. Nie chciałam twoich obaw i zmartwień. Chciałam by wszystko było takie jakie było na początku. Chciałam miłości i wzajemnego szacunku. Zawsze to miałam. Dzięki tobie stałam się silną kobietą, która wiedziała, co chce w życiu. Wiele ci zawdzięczam i wiem, że poradzisz sobie. Dasz radę, bo jesteś...-moment w liście o Robercie dla mnie był ciężki. Ci jakiś czas musiałam się zatrzymywać i wycierać łzy z oczu, bo przez nie mogłam zobaczyć tekstu.-... twardą osobą, która nigdy się nie poddaje. Teraz też tego nie rób. Nie zapominaj o mnie, ale nie możesz już do końca życia rozpamiętywać mnie. Zakochaj się . To jest to o co cię proszę. Chcę byś kiedyś pokochał kogoś, tak jak pokochałeś mnie. Zawsze... chciałeś mieć dzieci. Nie zdążyłam... spełnić twojego marzenia. Wybacz mi, ale mam nadzieję, że ta szczęściara, którą spotkasz ta ci ten skarb. Kocham cię i nigdy nie przestanę...-kiedy myślałam, że to już koniec, odwróciłam kartkę, gdzie znajdował się jeszcze kilka słów o mnie. Nie ukrywam, pragnęłam już zejść. Wszyscy zebrani pragnęli bym skończyła, bo nie wytrzymali. Widziałam łzy, a Robert... Marco i Mario musieli go uspokajać. Widziałam jak walczył z tym, by nie podbiec do niej i zabrać jej ciało. Zebrałam się w sobie i jednak kontynuowałam czytanie.-Jest jeszcze ktoś o kim powinnam wspomnieć. Chodzi o wspaniałą osobę, bratnią duszę, przyjaciółkę, którą poznałam w Dortmundzie. Masz wspaniałego mężczyznę przy sobie, który cię kocha i nie raz to udowodnił. Marco, dbaj o nią i nie pozwól by stała się jej jakakolwiek krzywda. Pamiętaj... że masz przy sobie skarb, który tak długo kopałeś. Żałuje jeszcze wielu rzeczy, ale tego, że mnie mogliśmy poznać się szybciej, chyba najbardziej. Jednak, kto by pomyślał, że zupełnie przypadkowe spotkanie w kawiarni, zapoczątkuje wspaniałą przyjaźń. Żałuję jeszcze jednej rzeczy i tego nie wybaczę sobie już do końca. Konkretnie tego, że nie będę mogła być na twoim ślubie. Na twoim i Marco. Pragnęłam tego. Chciałam, marzyłam, ale los potrafi być okrutny. Z wieloma rzeczami trzeba się pogodzić i mam nadzieję, że wy też się z tym pogodzicie i wybaczycie mi, ale mam do was prośbę... Wiktorio... na swój ślub, na którym mnie nie będzie, proszę... ubierz...-czytając zerknęłam na dalsze zdanie i nie mogłam czytać dalej. Zatrzymałam się i odwróciłam do mikrofonu. Musiałam się uspokoić. To, co Ania napisała w tym liście jest piękne, a dalszy fragment jeszcze piękniejszy. Najgorsze jest w tym, że ja się nie wzruszyłam. Ja płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez lecących z moich oczy. Chciałam przestać, ale kolejne próby kończyły się niepowodzeniem. Moja przerwa nie zrobiła zbyt wielkiego zamieszania, bo większość podobnie do mnie, musiała się uspokoić. Gdy choć na trochę opanowałam emocję, wróciłam do listu. Z moich oczy łzy leciały dalej, ale nie tak intensywnie. Spojrzałam na kartkę i wróciłam czytania...-proszę... ubierz moją... sukienkę... tą co miałam na sobie. Chcę byś chociaż odrobinę poczuła moją obecność... w tym dniu... Kocham was wszystkich...Wasza Ania...-doczytałam kończąc. Wtedy po prostu zeszłam z mównicy i udałam się do swojej ławki. Wszyscy płakali. Nie było w kościele takiej osoby, która nie wzruszyła się ostatnimi słowami Polski. Nawet ksiądz musiał wycierać mokre policzki. W ławce, od razu Marco mnie przytulił. On również płakał. Znowu miał ten sam błysk w oku. Znowu musiało być źle... Znowu musiało być bardzo źle.
Na cmentarzu byliśmy po godzinie. Właśnie zakończyło się zakopywanie trumny z ciałem. W momencie, kiedy ludzie zaczęli kłaść kwiaty, z nieba zaczął prószyć lekki śnieg. Pierwszy tej zimy...
Mijały minuty, a zebranych ubywało. Stałam wraz z Marco, Mario i Ann- Kathrin. Przyglądaliśmy się miejscu spoczynku Anny i nasłuchiwaliśmy, jak Robert przyjmuje kolejne kondolencje. Lewandowski nie urządzał stypy. Jedynie do niego do domu pojechali rodzice Ani i jego mama oraz jakaś bliższa rodzina. Poprosił, by pojechali do domu, a sam, gdy już nikogo nie było został przy grobie. Byliśmy z nim do końca. Do ostatniej osoby, a potem zostawiliśmy go wraz z Anią, a sami pojechaliśmy do siebie. Ja jednak wraz z Marco zajechaliśmy na Phoenix See. Planowałam spędzić ten dzień na leżeniu i tak by wyglądał, ale zostałam zmuszona do zjedzenia czegoś. Reus potrafi być stanowczy, a nie chciałam mieć z nim jakiś kłótni, więc uległam i zgodziłam się na małą kanapkę oraz szklankę herbaty. Gdy zjadłam oboje położyliśmy się na łóżku i w ciszy, słysząc jedynie tykanie zegara, leżeliśmy. Chciałabym spędzić resztę życia w takiej pozycji. Jest nie tylko wygodnie, ale zauważyłam, że można w ten sposób zebrać wiele myśli. Ja myślałam. Myślałam nad tym jak teraz to wszystko będzie wyglądać i czy dużo się zmieni. Jak będzie wyglądało moje życie i czy dalej będzie taką frajda dla mnie. Próbowałam zaakceptować pewne fakty, ale było to trudniejsze niż myślałam. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że jej już nie będzie. Że to koniec. Ponownie zaczęłam płakać i przytuliłam się szybko do mojego ukochanego. On bez niczego odwzajemnił uścisk i próbował mnie uspokoić.
-Ci...-szeptał mi do ucha.-Spokojnie.... jestem tu... wszystko się ułoży.
-Nic się nie ułoży... to koniec Marco.-nie mogłam przyjąć do siebie pewnych wiadomości. Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią.-Dlaczego Ania?! Dlaczego akurat ona?!-pytałam go z nadzieją, że zna odpowiedź.
-Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi.-odparł.-Kochanie, jeżeli potrzebujesz tego to płacz. Płacz ile możesz, ale nie mów, że to koniec. Masz mnie, prawda? Kocham cię.-pocałował mnie lekko w czoło, a ja powoli podniosłam głowę. Czułam, że moja twarz jest cała mokra. Mokra od łez rozpaczy.
-Obiecujesz, że... ty... mnie nie zostawisz?-mówiłam z trudem, przez napływające słone krople wody.
-Obiecuję.
*cytat pochodzi z The Walking Dead e09s05 "No sanctuary"
Tak, odrobinę późno, ale obiecałam, że dodam jeszcze w piątek? Jest piątek? Czyli nie okłamałam nikogo :D
Chociaż zdaję sobie sprawę, że wyczekiwaliście rozdziału wcześniej, ale dzisiaj kompletnie plany mi się pozmieniały i cały dzień biegałam, a potem jeszcze byłam na małej imprezie, więc dodaje dopiero teraz.
Waszymi blogami zajmę się jak wrócę, bo nie zdążyłam teraz :) Ale zrobię to na pewno!
Przyznaję, że rozdział podoba mi się średnio. W mojej głowie wyglądał trochę inaczej. No, ale cóż...
Mam nadzieję, że wam się choć trochę spodoba :) Jest niesprawdzony i mogą pojawić się błędy, które powinnam za jakiś czas poprawić. Zależy od internetu ;))
Dziękuję za przeczytanie i widzimy się za jakiś czas!
Nie zapomnij oczywiście zostawić dodatkowo komentarza, który na 100% mnie zmotywuje do dalszej pracy! :))
ENJOY ♥
-Wiki?-zawołam mnie po cichu. Zerknęłam na niego odwracając powoli głowę. Blondyn położył dłoń, na mojej, która bezwładnie leżała na moich nogach.-Jeżeli będzie się coś działo, masz mi powiedzieć, dobrze?-upewnił się. Wie doskonale, że jest ze mną źle psychicznie, ale i fizycznie. Sama nie wiem, czy dam radę dotrwać do końca ceremonii. To będzie okropne, bo zobaczę ja po raz pierwszy od tego momentu w szpitalu.
-Dobrze.-odpowiedziałam mu.-Chodźmy już lepiej.-dopowiedziałam i oboje bez słowa otworzyliśmy drzwi samochodu. Idąc powoli patrzałam cały czas to co mam przed nogami, na to co przed sobą. Nie chciałam podnieść głowy. Nie chciałam widzieć tych wszystkich twarzy osób z rodziny Ani czy Roberta. Nie chciałam widzieć żalu i rozpaczy. Chociaż może to błąd? Może powinnam przyzwyczaić się do pewnych rzeczy? Ale przecież to nie takie proste. Jak można wymazać z życia pewną osobę, która była ważnym elementem swojej własnej historii? Nie da się. Nie można. To nie realne.
Poczułam jak mój towarzysz obejmuje mnie lekko. Popełniłam wtedy błąd. Podniosłam wzrok na niego, ale nawet nie zobaczyłam jego buzi. Stała tam jakaś rodzina, która mówiła po polsku. Mieli łzy w oczach, a kolejne wycierali spływające po policzkach. Spojrzałam na nich, a oni na mnie. Wpatrywaliśmy się tak na siebie, aż w końcu wraz z Marco weszliśmy do budynku. W ławkach siedziało już sporo osób. Było wiele osób z Polki i Niemiec. Była rodzina i przyjaciele. Były osoby, które znały bardziej Anię, ale i też znalazły się te, które tylko ją kojarzyły. Jednak przyszli. Przyszli by towarzyszyć sobie nawzajem w jej ostatniej drodze. Po prostu by ją pożegnać.
Wraz z Marco zadecydowaliśmy już wcześniej, że nie chcemy siadać do przodu. Nawet nie wiem, czy potrafiłabym być tak blisko niej. Kiedy już mieliśmy siadać do jednej z ostatnich ławek, zauważyliśmy zmierzającego w naszym kierunku Roberta. Nie wyglądał za najlepiej. Czerwone, podkrążone oczy były widać już z daleka. Garnitur, który miał na sobie umiejętnie zakrywał jego osobowość i aktualny stan.
-Cześć.-powiedział na przywitanie.-Dziękuję, że jesteście.-dodał i oboje z Marco przytuliliśmy go mocno. Właśnie wtedy moje zapasy łez, chyba się o sobie przypomniały, bo poczułam jak kręcą mi się w oku. Nie chciałam płakać. Przynajmniej nie teraz.
-Daj spokój i nie dziękuj.-odpowiedział jego klubowy kolega.-Jest coś, co możemy dla ciebie teraz zrobić?-zapytał.
-W sumie to tak.-cicho szepnął.-Proszę... usiądźcie z przodu. Obok mnie.-wyjaśnił, a ja wraz z Marco popatrzeliśmy po sobie. Zgodnie, nawet nie rozmawiając ze sobą, wiedzieliśmy, że odpowiedź jest pozytywna. Nie moglibyśmy zostawić go teraz. Teraz, gdy opuściła go tak ważna osoba w jego życiu.
-Oczywiście.-odpowiedziałam tym razem ja.
-Wiktoria... ja właściwie muszę poprosić Cię o coś jeszcze....-Lewy zwrócił się tylko do mnie. Zdziwiło mnie to na początku. Miałam w głowie już wiele scenariuszy o co może mnie poprosić.
-Co takiego?
-Ah...-westchnął lekko.-Ania... ona zostawiła list do nas... Znalazłem go po powrocie do domu... Było na nim napisane.... było... byś go przeczytała... ty....-mówił z trudem. Próbował powstrzymać łzy, które i tak znalazły wyjście i po chwili blade policzki napastnika były oblane mokrymi kroplami słonej wody. Nie myślałam wtedy o tym co powiedział do mnie Robert, tylko jak to powiedział. On już najzwyczajniej w świecie ma dość. Jest mu ciężko, ale komu nie było by? Mówienie o tym wszystkim przynosi mu ból i poczucie samotności. Przecież ja na jego miejscu nie wiem, czy dałabym radę dalej żyć. Jeżeli straciłabym Marco... Nie wiem i raczej wątpię, że potrafiłabym żyć dalej, a o stworzeniu nowego związku z kimś innym to nie mówię. Miłość, prawdziwa miłość zdarza się tylko raz i nawet jak spotkasz kogoś nowego na swojej drodze, po odejściu tej jedynej i ukochanej, nie będzie to to samo uczucie. Nigdy...
-Robert...-powiedziałam i położyłam dłoń na jego ramieniu. Mimo, że jest sporo ode mnie wyższy nie było to dla mnie problemem. -Zrobię to.-zgodziłam się. Choć tak naprawdę mam wątpliwości, czy będę miała na tyle siły i odwagi, by przeczytać jej ostatnie słowa, które skierowała pewnie specjalnie do nas...
Wraz z Robertem postanowiliśmy udać się już na swoje miejsca, bo powoli wszyscy zaczęli się już schodzić. Szłam po długim dywanie w kościele i widziałam przed sobą trumnę. Nie była zamknięta. Można było do niej podejść. Można było z nią jeszcze porozmawiać. Można było ją jeszcze dotknąć. Można było ją jeszcze zobaczyć. Idąc, cały czas patrzałam na tą rzecz. Biłam się z myślami, bo z jednej strony chciałam bardzo podejść do niej, ale z drugiej bałam się tego. Mam jakąś blokadę, która nie pozwala mi podejść do niej. Nagle poczułam jak Marco łapie za moją dłoń i mocno ściska. Dzięki temu gestowi poczułam się w pewien sposób lepiej. Wiedziałam, że jest cały czas ze mną i jest cały czas przy mnie będzie.
Siedząc i czekając na wyjście księdza, który ma odprawić mszę, obserwowałam na zmianę kościół, osoby, kościół i osoby. Dzięki temu dostrzegłam miejsca rodziców oraz przyjaciół Ani. Do nas, do naszej ławki dołączyli jeszcze Ann i Mario. Chcieli być z nami. Z Robertem. Ja sama, odczuwałam natomiast powoli skutki braku jakichkolwiek składników odżywczych. Jedzenia, wody, snu... Dodatkowo dochodził stres, który był spowodowany tym, że za chwilę mam przeczytać najważniejszy list w moim życiu. List, który jest skierowany do wszystkich zebranych. I to właśnie ja mam ten zaszczyt i przytoczyć słowa Ani innym.
Nagle wszyscy zebrani dostrzegli duchownego, który wkroczył wraz z ministrantami przed ołtarz. Wtedy oficjalnie zaczął się pogrzeb. Pogrzeb Ani. Pogrzeb bez dziennikarzy, nieporszonych gości. Jesteśmy tylko my - najbliżsi.
-Wpatrujemy się w nie to, co widzialne, lecz w to co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś co niewidzialne, trwa wiecznie. Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli przybytek od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie.*-tymi pięknymi słowami rozpoczął modlitwę za Anię. Już wtedy widziałam, że wiele osób wzrusza się na jego słowa. Widziałam łzy w oczach rodziców. Potem w Roberta. Nie mógł ich utrzymać. Nie mógł....
-Teraz chciałbym poprosić przyjaciółkę Ani, o przeczytanie listu, który zostawiła dla nas zmarła.-rozpoczął duchowny, a Lewandowski dał mi znak kiwnięciem bym już wyszła. Zrobiłam to. Wstałam i poczułam jak każda osoba, każde oczy są skierowane na moją osobę. Czy to mnie krępowało? Nie wiem. Nie wiem, bo nie czułam żadnych emocji. Szłam wtedy jeszcze na czysto. Nie chciałam płakać, ale wiedziałam i sama siebie przygotowywałam, że na pewno będę. Wiedziałam to... To było pewne...
Stanęłam przed ołtarzem i podeszłam do księdza, który podał mi złożoną kartkę papieru. Chwyciłam za nią. Mężczyzna w sutannie pokazał mi bym podeszła do mównicy i przeczytała ją.
-Dasz radę.-szepnął tylko do mnie i odszedł usiąść obok. Stanęłam obok mikrofonu i moim pierwszym ruchem było spojrzenie na Roberta, a potem na Reusa. Potem ponownie zerknęłam na kartkę i zaczęłam czytać.
-Dzień dobry wszystkim. Pewnie wiele osób z was myślało kiedyś nad tym, co by było gdyby musieli napisać jakieś ostatnie pożegnanie, ostatni list, albo po prostu jakieś słowa skierowane do innych, wiedząc, że gdy inni będę to czytać, to my sami nie będziemy już żyć. Dziwne uczucie... W każdym bądź razie zawsze myślałam, że będzie to jedna z łatwiejszych rzeczy. Nic bardziej mylnego. W pożegnaniu, istotne są podziękowania. A gdybym ja miała dziękować każdemu to chyba nie zdążyłabym.-usłyszałam jak niektórzy w budynku zaśmiali się lekko pod nosem. Widocznie Ani zależało na optymistycznej atmosferze nawet na pogrzebie.-Jednak w życiu są czasami momenty, że nie możesz nic innego powiedzieć, prócz zwykłego "dziękuję". Ja wiem, że w moim życiu jest wiele osób, którym powinnam szczególnie podziękować. Za co? Za wszystko. Chyba przede wszystkim za to, że moje życie było tak wspaniałe. Wychowywałam się wśród miłości i przyjaźni. Wśród pasji i tego, co kocham. a to jest ważne, bo mogłam stać się tym kim jestem. Dziękuję Ci mamo i tato... Ja wiem, że nie zawsze było kolorowo. Ja wiem, że mieliśmy problemy. Wiem, że między nami nie zawsze bylo dobrze, ale ja nigdy nie przestałam was kochać i przestac odczuwać waszą miłość do mnie. Dzięki wam miałam szansę spełnic swoje marzenia i stać się tą Anią, która zdobyła wiele medali i tytułów. Potrafiła wygrywać z najtrudniejszymi przeciwniczkami, ale... przegrała z chorobą...-poczułam, że z moich oczy leci samotna łza. Wiedziałam, że to tylko zapowiedź tego, co będzie później. Wiedziałam, że na jednej łzie się nie skończy. Było by za prosto.-Wiem, że na pewnie wiele z was zebranych nie miało pojęcia o chorobie. Przepraszam za to, ale uważałam, że tak będzie lepiej. Chciałam uchronić was, przed tą niespodzianką. Nie chciałam, żebyście byli przygotowani na śmierć, bo to głupie. Nikt nie może powiedzieć, którego dnia opuści się innych. Wtedy byście każdego dnia wyczekiwali, aż zasnę i nie obudzę się? Wiedziałam po pewnym czasie, że choroba jest nieuleczalna. Ale walczyłam do końca. Mimo, że niektórzy lekarze nie chcieli mnie przyjąć do siebie, mimo, że pogodziłam się i przyjęłam do wiadomości fakt o tym, że jestem ciężko chora i mogę umrzeć, ale walczyłam i nie poddawałam się. Teraz, choć jestem przegraną, to czuję się wygraną, bo wiem, że pewnego dnia się spotkamy. Kto wie... może w lepszym świecie... Nie chciałabym jednak pominąć pewna ważną osobę w moim życiu, a konkretnie mojego męża - Roberta... Robert, wiem, że czujesz do mnie ogromny żal. Jesteś na mnie wściekły za to, że okłamałam cię, ale proszę zrozum mnie. Chciałam byś mógł każdego dnia budzić się obok mnie i bez obaw zasypiać kolejnego, bez myśli czy to nasza ostania noc. Nie chciałam twoich obaw i zmartwień. Chciałam by wszystko było takie jakie było na początku. Chciałam miłości i wzajemnego szacunku. Zawsze to miałam. Dzięki tobie stałam się silną kobietą, która wiedziała, co chce w życiu. Wiele ci zawdzięczam i wiem, że poradzisz sobie. Dasz radę, bo jesteś...-moment w liście o Robercie dla mnie był ciężki. Ci jakiś czas musiałam się zatrzymywać i wycierać łzy z oczu, bo przez nie mogłam zobaczyć tekstu.-... twardą osobą, która nigdy się nie poddaje. Teraz też tego nie rób. Nie zapominaj o mnie, ale nie możesz już do końca życia rozpamiętywać mnie. Zakochaj się . To jest to o co cię proszę. Chcę byś kiedyś pokochał kogoś, tak jak pokochałeś mnie. Zawsze... chciałeś mieć dzieci. Nie zdążyłam... spełnić twojego marzenia. Wybacz mi, ale mam nadzieję, że ta szczęściara, którą spotkasz ta ci ten skarb. Kocham cię i nigdy nie przestanę...-kiedy myślałam, że to już koniec, odwróciłam kartkę, gdzie znajdował się jeszcze kilka słów o mnie. Nie ukrywam, pragnęłam już zejść. Wszyscy zebrani pragnęli bym skończyła, bo nie wytrzymali. Widziałam łzy, a Robert... Marco i Mario musieli go uspokajać. Widziałam jak walczył z tym, by nie podbiec do niej i zabrać jej ciało. Zebrałam się w sobie i jednak kontynuowałam czytanie.-Jest jeszcze ktoś o kim powinnam wspomnieć. Chodzi o wspaniałą osobę, bratnią duszę, przyjaciółkę, którą poznałam w Dortmundzie. Masz wspaniałego mężczyznę przy sobie, który cię kocha i nie raz to udowodnił. Marco, dbaj o nią i nie pozwól by stała się jej jakakolwiek krzywda. Pamiętaj... że masz przy sobie skarb, który tak długo kopałeś. Żałuje jeszcze wielu rzeczy, ale tego, że mnie mogliśmy poznać się szybciej, chyba najbardziej. Jednak, kto by pomyślał, że zupełnie przypadkowe spotkanie w kawiarni, zapoczątkuje wspaniałą przyjaźń. Żałuję jeszcze jednej rzeczy i tego nie wybaczę sobie już do końca. Konkretnie tego, że nie będę mogła być na twoim ślubie. Na twoim i Marco. Pragnęłam tego. Chciałam, marzyłam, ale los potrafi być okrutny. Z wieloma rzeczami trzeba się pogodzić i mam nadzieję, że wy też się z tym pogodzicie i wybaczycie mi, ale mam do was prośbę... Wiktorio... na swój ślub, na którym mnie nie będzie, proszę... ubierz...-czytając zerknęłam na dalsze zdanie i nie mogłam czytać dalej. Zatrzymałam się i odwróciłam do mikrofonu. Musiałam się uspokoić. To, co Ania napisała w tym liście jest piękne, a dalszy fragment jeszcze piękniejszy. Najgorsze jest w tym, że ja się nie wzruszyłam. Ja płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez lecących z moich oczy. Chciałam przestać, ale kolejne próby kończyły się niepowodzeniem. Moja przerwa nie zrobiła zbyt wielkiego zamieszania, bo większość podobnie do mnie, musiała się uspokoić. Gdy choć na trochę opanowałam emocję, wróciłam do listu. Z moich oczy łzy leciały dalej, ale nie tak intensywnie. Spojrzałam na kartkę i wróciłam czytania...-proszę... ubierz moją... sukienkę... tą co miałam na sobie. Chcę byś chociaż odrobinę poczuła moją obecność... w tym dniu... Kocham was wszystkich...Wasza Ania...-doczytałam kończąc. Wtedy po prostu zeszłam z mównicy i udałam się do swojej ławki. Wszyscy płakali. Nie było w kościele takiej osoby, która nie wzruszyła się ostatnimi słowami Polski. Nawet ksiądz musiał wycierać mokre policzki. W ławce, od razu Marco mnie przytulił. On również płakał. Znowu miał ten sam błysk w oku. Znowu musiało być źle... Znowu musiało być bardzo źle.
Na cmentarzu byliśmy po godzinie. Właśnie zakończyło się zakopywanie trumny z ciałem. W momencie, kiedy ludzie zaczęli kłaść kwiaty, z nieba zaczął prószyć lekki śnieg. Pierwszy tej zimy...
Mijały minuty, a zebranych ubywało. Stałam wraz z Marco, Mario i Ann- Kathrin. Przyglądaliśmy się miejscu spoczynku Anny i nasłuchiwaliśmy, jak Robert przyjmuje kolejne kondolencje. Lewandowski nie urządzał stypy. Jedynie do niego do domu pojechali rodzice Ani i jego mama oraz jakaś bliższa rodzina. Poprosił, by pojechali do domu, a sam, gdy już nikogo nie było został przy grobie. Byliśmy z nim do końca. Do ostatniej osoby, a potem zostawiliśmy go wraz z Anią, a sami pojechaliśmy do siebie. Ja jednak wraz z Marco zajechaliśmy na Phoenix See. Planowałam spędzić ten dzień na leżeniu i tak by wyglądał, ale zostałam zmuszona do zjedzenia czegoś. Reus potrafi być stanowczy, a nie chciałam mieć z nim jakiś kłótni, więc uległam i zgodziłam się na małą kanapkę oraz szklankę herbaty. Gdy zjadłam oboje położyliśmy się na łóżku i w ciszy, słysząc jedynie tykanie zegara, leżeliśmy. Chciałabym spędzić resztę życia w takiej pozycji. Jest nie tylko wygodnie, ale zauważyłam, że można w ten sposób zebrać wiele myśli. Ja myślałam. Myślałam nad tym jak teraz to wszystko będzie wyglądać i czy dużo się zmieni. Jak będzie wyglądało moje życie i czy dalej będzie taką frajda dla mnie. Próbowałam zaakceptować pewne fakty, ale było to trudniejsze niż myślałam. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że jej już nie będzie. Że to koniec. Ponownie zaczęłam płakać i przytuliłam się szybko do mojego ukochanego. On bez niczego odwzajemnił uścisk i próbował mnie uspokoić.
-Ci...-szeptał mi do ucha.-Spokojnie.... jestem tu... wszystko się ułoży.
-Nic się nie ułoży... to koniec Marco.-nie mogłam przyjąć do siebie pewnych wiadomości. Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią.-Dlaczego Ania?! Dlaczego akurat ona?!-pytałam go z nadzieją, że zna odpowiedź.
-Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi.-odparł.-Kochanie, jeżeli potrzebujesz tego to płacz. Płacz ile możesz, ale nie mów, że to koniec. Masz mnie, prawda? Kocham cię.-pocałował mnie lekko w czoło, a ja powoli podniosłam głowę. Czułam, że moja twarz jest cała mokra. Mokra od łez rozpaczy.
-Obiecujesz, że... ty... mnie nie zostawisz?-mówiłam z trudem, przez napływające słone krople wody.
-Obiecuję.
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA SMUTNY ROZDZIAŁ :(*cytat pochodzi z The Walking Dead e09s05 "No sanctuary"
Tak, odrobinę późno, ale obiecałam, że dodam jeszcze w piątek? Jest piątek? Czyli nie okłamałam nikogo :D
Chociaż zdaję sobie sprawę, że wyczekiwaliście rozdziału wcześniej, ale dzisiaj kompletnie plany mi się pozmieniały i cały dzień biegałam, a potem jeszcze byłam na małej imprezie, więc dodaje dopiero teraz.
Waszymi blogami zajmę się jak wrócę, bo nie zdążyłam teraz :) Ale zrobię to na pewno!
Przyznaję, że rozdział podoba mi się średnio. W mojej głowie wyglądał trochę inaczej. No, ale cóż...
Mam nadzieję, że wam się choć trochę spodoba :) Jest niesprawdzony i mogą pojawić się błędy, które powinnam za jakiś czas poprawić. Zależy od internetu ;))
Dziękuję za przeczytanie i widzimy się za jakiś czas!
Nie zapomnij oczywiście zostawić dodatkowo komentarza, który na 100% mnie zmotywuje do dalszej pracy! :))
ENJOY ♥
Płakałam. Przepiękny list Ani. Nie mogłam sobie uświadomić, że napisała go (przepraszam za określenie, ale nie mam słów, żeby ubierać zdania w coś lepszego) zwykła dziewczyna, gdzieś tam w Polsce...to nie był list napisany przez zwykłą dziewczynę. To był list napisany przez Anię... Przepraszam...piszę komentarz i mam ogromne łzy w oczach. Masz ogromny dar. Grasz z taką siłą na ludzkich emocjach jak w kółko i krzyżyk. O ogromną lekkością, łatwością. Piękne. W pewnym momencie musiałam wyłączyć piosenkę, która pasowała idealnie, za idealnie... Dziękuję Ci za tą przepiękną część. Jestem dumna i ogromnie szczęśliwa, że znalazłam kiedyś tam tego bloga, i że go czytam. Aż chciałoby się Ciebie wyściskać.Wyobraź sobie tak "internetowo", że tak jest.
OdpowiedzUsuńPiękne.
Tyle.
Dziękuję.
Kochana, wzruszyłaś mnie tym rozdziałem.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Wiktoria reaguje tak jak reaguje.Ania była jej przyjaciółką, jej powierniczką. Bardzo mi przykro, że Ania nie pokonała choroby... :( Serduszko mi pękło... :x
Jednakże pięknie ze strony Ani, że chciała, aby Wiktoria włożyła jej sukienkę. Niebywale piękny dar, ale równie trudna decyzja dla Wikrorii. Przecież ta sukienka może przypominać jej o czasie choroby i śmierci przyjaciółki, a to ma być piękny i radosny dzień. Choć wydaje mi się, że z biegiem czasu Wiktoria pogodzi się z tym, co się wydarzyło. Całe szczęście, że ma u boku Marco. ❤
Rozdział tak genialny, że nie wiem,co pisać...
Chyba już zakończę. :)
Czekam na kolejny! ❤
Buziaki! :*
Mój Boże.
OdpowiedzUsuńDziewczyno! Co Ty zrobiłaś! To był jeden z najlepszych rozdziałów, jakie kiedykolwiek przeczytałam.
Cieszę się, że zaopatrzyłam się w chusteczki. Jednakże wciąż nie mogę dojść do siebie po tym rozdziale. Po raz pierwszy rozpłakałam się przy fragmencie "książki". Napisałaś to mistrzowsko. Piękne pożegnanie.
Nawet mojej mamie zakręciła się łezka w oku, kiedy to przeczytała :)
Pozdrawiam serdecznie ;)
I znowu smutno :( Mam nadzieje, że kolejne rozdziały beda coraz weselsze, bo przecież ile mozna czytac o smutku i łzach.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko rozdział jest cudowny, jak kazdy oczywiscie :D
Czekam na nexta :D
Pozdrawiam, Wero