niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 45


"JEDZIEMY WSZYSCY, ALBO WCALE"


Osiąganie sukcesów wśród najbliższych jest świetnym doświadczeniem. Szczególnie wtedy, gdy bliscy wspierają cię dodatkowo i motywują. Jednak czasami tak jest, że mimo, że w okół ciebie są przyjaciele i rodzina, mimo że pomagają, to i tak czujesz brak. Brak, bo wiesz, że ktoś powinien być z tobą, ale po prostu go nie ma. Co najgorsze - nie będzie.
To właśnie boli najbardziej. Pamiętam, jak kiedyś siedziałam z Anią w kawiarni, w tej samej, co się poznałyśmy, i rozmawiałyśmy o maturach. Pamiętam, jak powtarzała mi bym się nie martwiła, że potrafię wszystko i na pewno sobie poradzę. Gdy nadszedł czas sprawdzianów, cały czas miałam jej słowa w głowie. Poradziłam sobie i próbne egzaminy minęły. Niestety, ale nie potrafiłam się cieszyć. Nie miałam nawet uśmiechu jak odkrywałam w internecie wyniki i okazywało się, że poszło mi całkiem dobrze. Nie potrafiłam.
Moje ostatnie dni, nie należały do prostych. Nie chodzi tu nawet o testy, ale o to, że zapomniałam o wielu rzeczach. W szczególności zapomniałam, jak to jest uśmiechać się samemu, a nie wymuszać. Starałam się, ale po prostu nie potrafię. Gdyby ktoś mnie teraz porównał z Wiktorią z przed kilku tygodni, do tej z teraz, odkryłby, że są to dwie, zupełnie różnie osoby i nikt nie potrafi tego zmienić. Rodzice, Kuba, Mario z Ann, a nawet Marco. Szkoda mi go. Cierpi przeze mnie. Nie mówi tego, ani nawet nie sugeruje, ale wiem, że ma mnie dość i pewnie wywiózł by mnie gdzieś daleko. W sumie, chyba jak większość. Bywam opryskliwa prawie dla każdego, nie staram się i kompletnie olałam sobie mój związek, który przecież przeniósł się na kolejną fazę. Chciałabym to zmienić, ale nie mogę.
Śmierć Ani, była dla mnie swego rodzaju ciosem. Ciosem, który mnie zamknął w sobie. Nie potrafię pogodzić się z jej śmiercią. Po prostu nie mogę. Nie było dnia, bym nie myślała o niej i czy może gdyby wcześniej wykryło się chorobę, coś by dało się zrobić...

Wracałam parkiem ze szkoły. Szłam chodnikiem, a pod moimi nogami było widać i czuć małe placki śniegu, który powoli topnieje. Jak widać, zima w tym roku nie rozpieszcza, ale nie narzekam. Nigdy nie przepadałam za tą porą roku i jej brak, jakoś mi nie przeszkadza.
Idąc samotnie przemierzałam kolejne metry i doszłam do pewnego wniosku. Mam nową przyjaciółkę - samotność. To ona ostatnio towarzyszy mi przez całe moje dnie, a co najgorsze nie przeszkadza mi to. Właśnie w stanie, gdy jestem tylko ja, czuję się najlepiej. Przy innych, ciągle nasłuchuje pytania o moje zdrowie i czy wszystko jest w porządku. Szkoda mi tylko Marco. Jak wspominałam wcześniej, on cierpi. Bo stracił dawną mnie. Nie wychodzimy już, a jak tak, to tylko na krótki spacer, gdzie po jakimś czasie źle się poczuję i muszę wrócić. Nie sypiam już u niego. Może potrzeby seksualne nie są najważniejsze, ale rozumiem, że dorosły mężczyzna ma inne zapotrzebowania, a ja nie mogę mu w tym pomóc. Chciałabym się zmienić, ale na razie jest dla mnie za ciężko. Nie mogę pogodzić się ze startą i jest mi trudno budzić się z myślą, że to wszystko jednak nie było głupim koszmarem. Było prawdą.
Gdy tam myślałam, usłyszałam jak w kieszeni wibruje mi telefon. Wyciągnęłam go i zobaczyłam, że dzwoni obiekt, o którym myślałam niedawno. Przyłożyłam telefon do prawego ucha i wyczekiwałam aż usłyszę jego głos.
-Halo?
-Cześć. Jesteś może teraz zajęta?-zapytał. Bałam się, że może chcieć wyjść gdzieś, a gdy ja mu odmówię, zezłości się.
-Jestem w parku. Właśnie wracam ze szkoły.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą.-Stało się coś?
-Nie, ale dzwonili do mnie dzisiaj Kuba z Agatą. Chcieli byśmy do nich dzisiaj wpadli, bo chcą coś nam powiedzieć. Ma być też reszta zgrai, więc wypadało by wpaść.-wyjaśnił. Trochę się zdziwiłam, bo nie miałam pojęcia, co takiego mogli chcieć od nas Błaszczykowscy. Oczywiście nie chciałam iść, ale nie chciałam odmawiać Polkom i Marco przy okazji. Po za tym, może to najwłaściwsza pora, by się przełamać, by ogarnąć się trochę i wyjść do ludzi?
-W sumie... Może to dobry pomysł...-myślałam głośno.
-Jasne, że dobry mała.-uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił.-Podjadę po ciebie za godzinę, okej?
-Dobrze.-zgodziłam się, a na mojej twarzy, przez ułamek sekundy zawitał uśmiech.
-Kocham cię i do później.-wypowiedział.
-Też cię kocham.-odpowiedziałam tym samym i rozłączyłam się. Reus jest wspaniałym mężczyzną. wiele mu zawdzięczam i nie potrafię sobie wyobrazić, że na jego miejscu miałoby być ktoś zupełnie inny. Ciągle wspominam z uśmiechem to jak było kiedyś. To jak z Anią rozmawiałam i wypierałam się swoich uczyć, a potem to wszystko poszło samo i tak się stało nawet, że jestem jego narzeczoną. Szaleństwo.
-No witam!-przywitał mnie Marco i usiadł obok.
-Hej.-odpowiedziałam obojętnie.
-Myślałem, że już Ci przeszło...-powiedział "smutny".
-Bo przeszło. Tylko, że ty mnie po prostu denerwujesz.-powiedziałam szczerze.
-Jesteś pierwszą, która mi to mówi.
-Czuję się zaszczycona.-odpowiedziałam teatralnie i popiłam drinka Lewego, który rzeczywiście był bardzo dobry. Nagle doszłam do wniosku, że nie widziałam dzisiaj Reusa z jakimś napojem alkoholowy.-A ty co w ciąży jesteś, że nic nie pijesz?
-No coś tak ostatnio przytyłem.-powiedział i przyglądał się swojemu brzuchowi z BARDZO poważną miną, co wywołało u mnie uśmiech. Chyba pierwszy raz, dzięki niemu.-Hej? Zatańczysz?-zapytał nagle Marco.
-Nie masz mnie jeszcze dość?
-Nie.-odparł.
-Czy jak odmówię to mi dasz spokój?-zapytałam, ale jakąś nie wierzyłam w pozytywna dla mnie odpowiedzią.
-Nie.-odpowiedział i pociągnął mnie na parkiet. Przyznam bardzo fajnie się z nim tańczyło. Niestety... nagle piosenka się skończyła i na moje nieszczęście włączyła się wolna nuta. Wszystkie pary w okół nas tańczyli mimo, że nie byli dobrani ze sobą. To znaczy np. Cathy tańczyła z Robertem, Ania z Łukasze, Agata z Matsem a Ewa z Kubą. Przez chwile im się przyglądałam, ale odruchowo spojrzałam na twarz blondyna. Malował się na nim uśmiech. Wiedziałam co chciał, wiec zgodziłam się, bo w końcu to chyba nic takiego. Marco niepewnie złapał mnie w pasie, a ja oplotłam ręce na jego szyi. Kołysaliśmy się powoli, nie rozmawiając ze sobą. Nawet na siebie nie patrzeliśmy. Nagle Marco przerwał tą ciszę.
-Dlaczego mnie nienawidzisz?-zapytał, a ja nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Po prostu to przemilczałam.-Hej!-powiedział cicho i złapał mnie za podbródek, żebym na niego popatrzała. Patrzałam w jego oczy i chyba się zahipnotyzowałam.
-Nigdy nie powiedziałam, że Cię nienawidzę.-postanowiłam odpowiedzieć.
-Tylko...
-Tylko mnie czasami denerwujesz.-odparłam poważnie.
-To podobnie jak ty mnie.-po tym oboje zaśmialiśmy się. Ponownie zapanowała między nami cisza, ale tym razem wzrok miałam wyżej. Patrzałam czasami na Marco, a czasami na to co jest z tyłu. Nagle w oddali zauważyłam stojącą Caro, która po mini nie wyglądała na zadowoloną. W końcu piosenka się skończyła i z Marco odsunęliśmy się od siebie równo.
-Dziękuję za taniec.-powiedział po "dżentelmeńsku".
-Również dziękuję i życzę powodzenia.-uśmiechnęłam się, ale Marco nie bardzo rozumiał o co chodzi. Niezauważalnie pokazałam głową Caro, która już zabijała go wzrokiem. Obydwoje odeszliśmy w swoje strony.

W domu byłam po 10 minutach. Rodziców nie powinno być, bo zapowiadali, że wrócą później. Zostaje jednak mój brat. Wchodząc nie myliłam się i rzeczywiście tam był. Siedział w salonie ze swoją dziewczyną. Tak, oboje są ze sobą dalej, ale to chyba dobrze. Mimo, że są bardzo młodzi, to czasami świata, po za sobą nie widzą. Wyglądają bardzo uroczo.
-Hej!-powiedziałam, gdy przeszłam już przez próg domu.
-Cześć.-odpowiedział mój brat. Nikole tylko uśmiechnęła się lekko do mnie.
Postanowiłam jednak nie zatracać sobie nimi głowy, bo mam ważniejsze sprawy i problemy, więc postanowiłam pójść do kuchni i przygotować sobie tylko gorącą herbatę i wypić ją spokojnie, czekając na Reusa. Apetyt powoli mi wrócił, ale jem zdecydowanie mniej. Nie umiem tego wyjaśnić. To samo ze snem. Śpię mniej i do tego gorzej. Zostałam oczywiście przez wszystkich zmuszona do wybrania się do lekarza, ale co on mógł mi zrobić. Powiedział, to co było wiadome. Wszystko przez stres i problemy, a na to nie ma lekarstwa. Poradził bym piła codziennie melisę, więc taką właśnie herbatę sobie przygotowałam. Usiadłam na krześle w jadalni i piłam, czytając jednocześnie dzisiejszą gazetę. Znajdowało się w niej kilka materiałów o stanie Roberta.... Lewy przestał chodzić na ostatnie treningi, stracił kontakt z resztą i nie chciał wychodzić z domu. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Ja, mam jeszcze na tyle dobrze, że jest ze mną Marco. Robert jest sam. Sam... Ma nas, ale rozumiemy, że nie da się zastąpić miłości, a przynajmniej tak szybko. Brakuje mu Ani. Brakuje mu tego, co jest związane z nią i z jej obecnością. Brakuje mu uczucia zakochania. Przecież obydwoje byli w sobie szalenie zakochani. Mimo, że byli po ślubie ich miłość nie wygasała. Byli autorytetem dla wielu par. W tym dla mnie. Zawsze ich podziwiałam. Zawsze byli dla mnie kimś więcej.
W gazecie nie mogli ominąć materiałów na temat tego, na jakim miejscu skończyła Borussia rundę jesienną. 17 miejsce to chyba nie jest szczyt marzeń dla aktualnego Wicemistrza Niemiec. Nie szczędzili krytyki, ale z drugiej strony, klub miał wiele start. Chociażby kontuzje Marco, sytuacja osobista Roberta i wiele innych personalnych problemów. Można powiedzieć, że Dortmund nie należy chyba do najszczęśliwszych miast. Pech nie opuszcza tego regionu.
Gdy skończyłam pić i czytać, poszłam na górę do łazienki, by się szybko odświeżyć i poprawić makijaż. Wychodząc, nieźle się zdziwiłam, bo zobaczyłam na moim łóżku Reusa.
-Co ty tu robisz?-powiedziałam od razu, a on się tylko uśmiechnął i podszedł do mnie oraz bez słowa po prostu mnie przytulił. Właśnie takie bezinteresowne działania są najlepsze. Dla obu stron.
-Wpadłem wcześniej, bo chciałem cię zobaczyć wcześniej i twój brat mnie wpuścił. Mówił, że tu cię znajdę.-dodał i uśmiechnął się zalotnie, by zaraz potem mnie delikatnie pocałować. Oddawałam pocałunki, ale to nie było to samo, co kiedyś. Zawsze, gdy mnie całował, ja starałam się nie być mu dłużna. Teraz zupełnie jakbym nie miała siły.
-Przepraszam...-wypowiedziałam cicho, gdy piłkarz oderwał się ode mnie. Zdziwiony popatrzał na mnie, a ja za wszelką cenę chciałam uniknąć jego spojrzenia. Spojrzenia, które potrafi dostrzec to, czego nie powinno. Usiadłam, więc na swoim łóżku. Tam, gdzie wcześniej siedział Marco. Siedziałam ze spuszczoną głową i nie minęła minuta, a koło mnie już był blondyn. Siedzieliśmy w ciszy i nic nie mówiliśmy.-Jestem okropna....-powiedziałam w końcu, po długiej przerwie. Mimo, że nie widziałam go, to czułam, że spojrzał na mnie gwałtownie.
-O czym ty mówisz?-zapytał z podniesionym z lekka głosem.
-Wiem, że masz mnie dość.-odpowiedziałam i złapałam się dłońmi w okolice uszu.-Przez to, że cierpię, cierpisz i ty. Nie potrafię nawet okazać ci miłości. Myślałam, że jest już lepiej, ale z dnia na dzień, jest coraz gorzej. Jestem okropna...-dodałam i czułam, jak po moich policzkach lecą samotne łzy.
-Kochanie, co ty mówisz?-odparł i zmusił mnie bym na niego spojrzała. Natychmiast, jak tylko zobaczył moje łzy, wytarł je zewnętrzną częścią dłoni i uśmiechnął się.-Myślisz, że byłbym takim idiotą i miał pretensję, bo cierpisz po stracie przyjaciółki? To normalne. Jest ci ciężko i ja to wiem. Mi samemu czasem trudno jest się obudzić i żyć w świadomości, że jej już nie ma...
-Tęsknie za nią...-wyszeptałam, a mój narzeczony przytulił mnie do siebie. Cicho szlochałam.
-Ja też.-odpowiedział.-Nam wszystkim jej brakuje. Jednak pamiętaj, że Ania zawsze jest przy tobie. Nigdy by cie nie opuściła.-wypowiedział, a ja odruchowo spojrzałam się na wisiorek, który dałam jej na urodziny. Przez cały czas go miałam. Ania zabrała go natomiast do groby. Tak, by nasza przyjaźń też była wieczna.
-Kocham cię wiesz o tym?-powiedziałam do niego. Wprost do jego ust.-Nie zapominaj o tym.Choć będę się zachowywała gorzej, będę miała gorsze dni... ale nigdy nie zapominaj, że kocham cię najmocniej na świecie...
-Nigdy nie przestałem w to wierzyć.-uśmiechnął się pocałował mnie czule. Wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna, czułam się przyjemnie podczas pocałunku.-To, co? Idziemy do Kuby i Agaty?-zapytał po chwili.
-Dobrze.-zgodziłam się i powoli zaczęliśmy wybierać się do samochodu, który stał obok bramy. Wsiedliśmy i odjechaliśmy w stronę domu Polaków. Ciekawiło mnie, co takiego mogą chcieć od nas Błaszczykowscy. Próbowałam przewidzieć w głowie jakieś scenariusze, ale jak to zwykle bywa, wiedziałam, że one i tak się nie sprawdzą, więc wolałam posiedzieć cicho i poobserwować miasto, które już owinęło się w mroku. Mamy grudzień, więc nic dziwnego, że ma się wrażenie jakby była noc. Ciemno, ale i pięknie jednocześnie. Dortmund, który lśni od latarni wygląda cudownie, a szczególnie Signal Iduna Park, który jest rozświetlany dodatkowo na klubowe kolory. To niesamowite jak szybko minęło, te kilka miesięcy odkąd jestem w Niemczech. Tyle się zmieniło. Tyle zyskałam, ale jak i wiele straciłam. Kto by pomyślał, że tak naprawdę nie chciałam tu być i pierwsze kilka dni były za karę. Jednak po kolei poznawałam ludzi, którzy stawali się dla mnie coraz bliscy. To niesamowite jak jedna decyzja, jeden wyjazd, potrafi zmienić życie doszczętnie.
Nawet nie wiedziałam kiedy, ale Marco parkował już auto na podjeździe, gdzie stało już parę samochodów, czyli możliwe, że jesteśmy ostatni. Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy do drzwi. Reus ani myślał, by puścić mnie i przez cały czas trzymał moją dłoń, którą ściskał mocno, jakby bał się, że mu ucieknę. Jak to bywa w zwyczaju, powiadomiliśmy domowników dzwonkiem, że jesteśmy i bez czekania weszliśmy do domu Błaszczykowskich. 
Zaraz po przekroczeniu progu, poczułam domową aurę i ciepło, które płynie z tego mieszkania. W pewnym momencie poczułam się jakbym znowu znalazła się w swojej ojczyźnie. Jakbym znalazła się ponownie w Polsce. Kuba, jak na prawdziwego patriotę przystało, zabrał ze sobą do Niemiec cząstkę Polski. Mieszkanie jest przystrojone i urządzone, jak u typowo polskiej rodziny, w której znajdują się kochający rodzice wraz z pociechami. 
Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy Marco mnie opuścił. Po prostu byłam zahipnotyzowana domen Błaszczykowskich. Oglądałam właśnie wszelkiego rodzaju fotografie, które były porozwieszane na ścianach, gdzie nagle usłyszałam tupot małych stópek. Obejrzałam się za siebie i dostrzegłam Sarę i Oliwię. Dziewczynki zaczęli biec w moją stronę. Przykucnęłam, więc by być w ich wzroście. Malutkie Polki podbiegły do mnie i mocno się do mnie przytuliły. Prawda jest taka, że dość dawno ich nie widziałam. Obie stęskniły się za mną, a ja za nimi. Próbowały się nawet na mnie wspiąć, ale niestety nie mogłam im na to pozwolić, bo jestem zbyt słaba na noszenie ciężarów, a one do najlżejszych nie należą. Nie chciałabym zrobić im też dodatkowo żadnej krzywdy. 
-Wybaczcie, ale nie mogę was wziąć na ręce.-powiedziałam.
-Dlacemuu?-zapytała od razy ciekawska córka Piszczka. 
-Byłam chora i jeszcze zdrowieje. Obiecuję, że jak już będę w pełni sił, to obie będę was nosić wszędzie.-dodałam i uśmiechnęłam się do nich. 
-Dziewczynki!-usłyszałam nagle głos jednej z matek. Prawda jest taka, że i Agata, i Ewa maja podobny do siebie głos. Nie mogłam, więc zidentyfikować, która to, dlatego się odwróciłam i zobaczyłam żonę Łukasza. Jak nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęłam się od razu do niej, a Ewka do mnie. Sara, gdy tylko spostrzegła mamę, ruszyła do niej i zaczęła ją tulić, jak była już obok.
-Obie nie mogły się doczekać, aż cie zobaczą.-wyjaśniła żona polskiego obrońcy, gdy byłam wraz z Oliwką przy niej.-Dawno nie widziały cię i się stęskniły.
-Też się za nimi stęskniłam.-dodałam i przytuliłam malutką Błaszczykowską, która nie puszczała mojej ręki.
-Mamo, a Wiki nie jest chora jak ciocia Ania?-usłyszałam nagle pytanie Sary. Gwałtownie popatrzałam na nią i na Ewkę, która zrobiła zdziwiona, a nawet przerażoną minę.
-Dlaczego w ogóle pytasz, Saro?-zapytała.
-No, bo... Wiki powiedziała, że zdrowieje. Ja nie chce, żeby ona umarła jak ciocia Ania. Nie chce...-mówiła lekko przestraszona. Po ostatnich słowach po prostu popatrzała na mnie, a ja wyciągnęłam w jej kierunku ręce, na znak, by podeszła do mnie. Gdy była już przy mnie, przytuliłam ją mocno. Właśnie wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, że małe dzieci zupełnie inaczej przyjmują pewne fakty i wiadomości, a jednocześnie wiedzą tak wiele. Jak Agata, albo Ewa przekazały swoim córkom informację o tym, że nie żyje pewna osoba? Osoba, którą bardzo dobrze znały. Jak powiedzieć małym dzieciom, że ktoś odszedł i już nie wróci?
-Kochanie, ja nie jestem chora jak ciocia Ania. Wiesz, ja się po prostu ostatnio czuję słabiej, ale polepsza mi się, bo wujek Marco się mną opiekuje.-zwróciłam się do dziewczynek, które bardzo uważnie mnie słuchały, a potem jeszcze raz przytuliły. Zawsze myślałam, że małe dzieci nie rozumieją wielu rzeczy i spraw. Prawda jest jednak taka, że oni rozumieją więcej niż nam się wydaje. Sam fakt, że Sara połączyła informację o chorobie ze śmiercią, świadczy, że dzieci bardzo szybko łączą fakty.
Nie minęła minuta, a obie małe Polki, usłyszały wołania swoich ojców i nie zwracając uwagi na nic, pobiegły w stronę chyba kuchni.
-Przepraszam cię za nie.-powiedziała Ewa, jak zostałyśmy już same. Ciągle nie zmieniłyśmy miejsca i byłyśmy w korytarzu. Choć tutaj nikt nam nie przeszkadza. Oparłam się więc o ścianę i słuchałam.-Nie miałam pojęcia, że one... no wiesz... Nawet nie wiem jak to wyjaśnić.-tłumaczyła się.
-Daj spokój, Ewka... Przecież to niczyja wina.-oznajmiłam.-Dziewczynki po prostu wiedzą więcej niż nam się wydaje. 
-Wiem i to mnie przeraża.-westchnęła i powtórzyła po mnie pozycję.-Gdy musiałam powiedzieć Sarze, o ... o Ani... Nie miałam pojęcia jak się zabrać. Sama byłam wstrząśnięta. Płakałam wcześniej i nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Jednak musiałam przekazać jej tę wiadomość.-opowiadała.-Podeszłam do niej, jak bawiła się w pokoju i zaczęłam jej tłumaczyć, że Ania była chora, a lekarze nie mogli jej wyleczyć, że teraz jest w lepszym świecie i patrzy na nas. Wiesz, co ona na to?-popatrzała pytająco na mnie, a ja domagałam się mimiką odpowiedzi.-Zapytała mnie po prostu, czy ona nie żyje. Tak po prostu. Nie wiedziałam, jak zareagować. Niby to takie oczywiste, ale nie miałam okazji poruszyć z nią tego tematu, a ona mimo wszystko zrozumiała, że ktoś umarł. A ty, Wiki? Jak się trzymasz?-zadała pytanie ponownie, po krótkiej przerwie.
-Ujdzie, ale jest coraz lepiej. Jednak nie za dobrze ze mną psychicznie.-wyjaśniałam, odruchowo ściszając głos.
-Nam wszystkim jest jej brak...-wyszeptała dodając.
-Nie wiesz może, po co nas wszystkich zwołali?-postanowiłam zmienić szybko, jak tylko jest to możliwe temat, bo czułam jak moje powieki drgają i bałam się, że polecą z nich łzy.
-Nie mam pojęcia, ale możemy już iść i sprawdzić.-odparła i obie ruszyłyśmy do salonu, gdzie byli już wszyscy. W pokoju dziennym była miła atmosfera. Od razu się ją wyczuło, jak przekroczyło próg. Ann siedziała koło Mario na kanapie z Oliwką na kolanach. Oboje bawili się z nią z niesamowitą czułością. Widać, że będą wspaniałymi rodzicami. Już to wiem i to widać. Łukasz leżał na podłodze z Sarą, a Marco siedział na pojedynczym fotelu. Był też Robert. On jedyny z naszej grupy nie uśmiechał się. Siedział na brzegu sofy i obserwował innych. Nie wyglądał najgorzej. Trzymał się jakoś, ale to nie była ta sama osoba, co kiedyś. Agata i Kuba, który trzymał Lenę na rękach wyglądali na nas z kuchni, by po chwili znaleźć się wśród nas. Ewa usiadła na podłodze obok swojej rodziny, a ja na kolana Reusa. Odpowiadało mi takie wyjście, a dodatkowo mężczyzna od razu mocno mnie przytulił do siebie, przez co mogłam delektować się jego osobą.
-Możemy chyba zaczynać.-stwierdziła żona gospodarza. Wtedy każdy popatrzał na jej męża i czekaliśmy na jakiś fakt.
-Wiem, że pewnie zastanawiacie się po co tu jesteście, ale nie zwołaliśmy was tu bez powodu. Otóż mamy dla was wszystkich pewna propozycję...-mówił tajemniczo i przerwał na moment, odkładając Lenę na podłogę, a po kilku chwilach wznowił przemowę.-Jak wiecie, zaczyna się teraz przerwa świąteczna, a potem mamy jeszcze kilka dni wolnego...
-Mów jaśniej.-przerwał mu Łukasz.
-Nie wiem, czy pamiętacie, ale to było jak zabraliśmy Wiki do pizzerii, bo rozpoczynała nowy rok szkolny. Wtedy powiedzieliśmy sobie wszyscy, że musimy się wybrać kiedyś wszyscy na wakacje. Razem.-wtrąciła Agata.
-Raczej tego nie wiecie, ale mamy wraz z Agatą kupiony taki domek w Chorwacji. Leży on na takiej wyżynie i starczyło by dla nas wszystkich akurat miejsca. Polecielibyśmy na te kilka dni po świętach. Odpoczęlibyśmy.
-Zero mediów, zero gazet, plotek. Niczego.-zaprzeczyła.-Mieszkalibyśmy w miejscu odciętym od tego zgiełku. Na odludzi, gdzie będziemy tylko my.-mówiła dalej blondynka.
-Jest tylko jedna kwesta...-dodał nagle Kuba.
-To znaczy?-zapytał Gotze.
-Jedziemy wszyscy, albo wcale.-oznajmił Jakub. Wtedy nastała chwilowa cisza. Nikt za bardzo nie wiedział jak ma zareagować. Zaledwie kilka tygodni temu, każdy z nas przeżył tragedię. Poważną tragedię. Każdy z nas stracił Anię, która dla każdej osoby była indywidualnie kimś innym. Dla innych była dobrą koleżanką, dla innych najlepszą przyjaciółką, a dla Roberta żoną.
Propozycja Błaszczykowskich była dobra i mogłaby się udać, ale nie teraz. Nie w głowie powinny być nam zabawy i wakacje. Może i racja, że potrzebujemy odpoczynku, ale nie teraz, a szczególnie nie powinniśmy potrzebować odpoczynku od Ani.
-To nie jest wcale taki głupi pomysł...-usłyszałam Ewkę. Nie powiem... Zdziwiłam się. Wydawało mi się, że ona będzie jedną z pierwszych osób, które powiedzą stanowcze "nie".
-Pomogło by to nam się trochę uspokoić i poukładać wszystko.-dodał Łukasza, a ja przez kilka następnych chwil nasłuchiwałam odpowiedzi każdego pokolei, a co najdziwniejsze, każdy uważał ten pomysł za genialny. Nawet Marco! Nie rozumiałam tego i nawet nie chciałam. Jak oni mogli myśleć w takim momencie o jakimkolwiek relaksie, gdy niedawno pochowaliśmy przyjaciółkę?
-A ty Robert?-zapytał go mąż Agaty. Lewy zerknął na niego spokojnym spojrzeniem, które jednocześnie było przepełnione bólem i rozpaczą. To trudne dla niego dni. Cieżko jest przewidzieć, czy dzisiaj byłby tutaj, gdyby nie inni. Ostatnio, podobnie chyba do mnie, polubił samotność i często spędza czas w domu. Nie sądzę, że teraz tak po prostu zgodziłby się na tę wycieczkę, co jest w pewnym sensie lepsze dla mnie, bo to nie ja będę musiała odmawiać i psuć innym zabawę.-Pamiętaj, że to nic na siłę.-dodał.
-Ania zawsze chciała byśmy pojechali razem do Chorwacji.-wspominał nie przestając patrzeć na swoje buty, po czym przerwał i na chwilę nastała cisza. Nikt nie naciskał. Każdy czekał cierpliwie na decyzję Lewandowskiego.-Myślicie, że nie będzie miała do nas żalu?-po aż pierwszy spojrzał na nas. 
-Jestem pewna, że nie.-odpowiedziała Agata.-Anna na pewno chce byśmy odżyli na nowo. Przerwa od tego świata dobrze nam zrobi. 
-Mam nadzieję, że odpoczniemy rzeczywiście.-wypowiedział i na jego twarzy na chwile zagościł mały uśmiech. Byłam w szoku. Nie małym. Każdy w tym pomieszczeniu myślał inaczej niż ja i nie widziałam dlaczego. Czy dla ich naprawdę jest w porządku oddalenie się od problemów? Sama Ania mówiła, że nie należy od nich uciekać. A my właśnie tak robimy. Uciekamy.
-A ty Wiktoria?-uśmiechnęła się Błaszczykowska.- Chyba nie masz wyjścia.-chyba jednak miałam. Nienawidzę momentów, gdy jestem podstawiona pod ściana i wszyscy wyczekują ode mnie podobnej odpowiedzi do ich samych. Czułam jak każde dwie pary oczu są zwrócone na mnie. Każdy czekał na pozytywną odpowiedź. Będę musiała chyba ich jednak zasmucić. 
-A może byście tak pojechali jednak beze mnie?-zaproponowałam delikatnie. 
-Wiki, ustaliliśmy chyba na początku, że jedziemy wszyscy, albo nie jedziemy w ogóle.-odpowiedział szybko Jakub. 
-Tyle, że ja nie czuję się na siłach i nie mam też jakoś po prostu ochoty na wakacje. 
-Wikuś...-poczułam jak dłoń Marco jeździ po moim udzie.-Zobaczysz, że to ci tylko pomoże. Każdy się zgodził i zostałaś jeszcze tylko ty. 
-No właśnie!-krzyknęłam.-Stawiacie mnie w niewygodnej sytuacji i oczekujecie natychmiastowej odpowiedzi. Prawda jest taka, że dla mnie od początku był to po prostu zły pomysł i zdania nie zmienię. Nie chcę nigdzie jechać i nie pojadę!-odparłam zdenerwowana i wstałam z kolan Reusa, w celu udania się do wyjścia, ale gdy odeszłam kawałeczek, poczułam jak Marco łapie mnie za rękę.
-Wiktoria...-wypowiedział.-Nie rozumiesz, że to moż...
-Nie Marco! To ty nie rozumiesz.-przerwałam.-Sam powiedziałeś, że nie będziesz miał do mnie pretensji, więc odpuść i daj mi wolną rękę. Bawcie się dobrze, ale beze mnie. Przepraszam...-dopowiedziałam i wyszłam z salonu, a potem po prostu wyszłam z domu Polaków. Szłam szybkim krokiem po chodniku i nawet nie wiem kiedy z moich oczu wypłynęły łzy.
-Kurwa!-krzyknęłam i zatrzymałam się na chwilę. Byłam zła na siebie, że ponownie ryczę. Dziwne, ale denerwowało mnie to, bo działo się to niespodziewanie. Po prostu. Nawet nie wiem kiedy. Stałam i łkałam. Nie miałam już siły do samej siebie. Byłam zmęczona i właśnie wtedy po raz pierwszy do głowy wpadł mi pomysł, że może jednak wycieczka i odpoczęcie od problemów byłoby dobrym pomysłem. Moja duma jest jednak zbyt wysoka i na pewno z sama z siebie nie zmieniłabym zdania, a szczególni po tej akcji, co wyrządziłam. Stojąc tak słyszałam czyjeś kroki. Wiedziałam, że to Marco. Nie musiałam się nawet odwracać.
-Odejdź ode mnie Reus.-syknęłam nie odwracając się nawet.
-Czyli ja mogę zostać?-usłyszałam głos... Ann? Odwróciłam się szybko i dostrzegłam blondynkę z już widocznie zarysowanym brzuchem. Zobaczyłam też, że nie miała na sobie, jak to zwykle bywa obcasów, tylko sportowe buty z Nike, więc to też trochę wyjaśnia moją pomyłkę. Dziewczyna się uśmiechnęła do mnie lekko i podeszła podając chusteczkę. Wzięłam ją od niej i wytarłam mokre oczy i policzki, które rozmazały mi makijaż.-Chcesz pogadać?-zapytała, ale ja kiwnęłam przecząco głową. Modelka cicho westchnęła i chwilę zastanawiała się jak mi pomóc, ale ja nie potrzebuję teraz pomocy, a mojego łóżka, do którego z chęcią bym się położyła i zasnęła na kilka miesięcy.-Może jednak mogę ci jakoś pomóc?-Ann nie dawało za wygraną, co trochę mnie denerwowało. Po co ona to robi do cholery?- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć...-dodała kładąc swoją dłoń na moje ramię, ale ja wtedy dostałam jakby jakiegoś szału i strąciłam ją.
-Czego ty oczekujesz?!-krzyknęłam do niej, a ona patrzała na mnie tylko z przerażeniem. Mówiłam, że czasami dostaje ataku histerii i chyba właśnie teraz dzieje się to samo.-Myślisz, że zastąpisz mi Anię?! Jej nie da się zastąpić, a ty na siłę próbujesz mi to wmówić. Zrozum kurwa, że ja sobie sama poradzę i nie potrzebuję od nikogo waszej zasranej pomocy! Zawsze traktujecie mnie jak jakieś dziecko!
-Co ty dziewczyno mówisz?!-dziewczyna Mario podłapała i zaczęło się istne piekło.-Jak mogę chcieć zastąpić ci kogoś?! Myślałam, że już wcześniej się przyjaźniłyśmy! Zrozum, że każdy chce dla ciebie jak najlepiej, a ty nie potrafisz nawet tego zrozumieć!
-Chcecie dla mnie jak najlepiej? To mnie zostawicie! Tak mi pomożecie, a nie jakieś wycieczki organizujecie! Myślicie, że po śmierci Ani tak po prostu sobie wyjadę i zapomnę, co tu się wydarzyło!?
-Jezu, jaką ty jesteś egoistką!!!-krzyknęła już maksymalnie wkurwiona blondynka.-Myślisz tylko o sobie i o tym, że to tylko ty cierpisz, a prawda jest taka, że są jeszcze inne osoby, jak na przykład Robert, który był jej mężem do cholery! To ona ma prawo mówić, że cierpi i nie widzi sensu, a nie ty!-po tych słowach zabrakło mi języka w ustach. Nie wiedziałam, czy mam płakać czy dalej się z nią kłócić. Poczułam się okropnie, po takich zarzutach.
-Jebnij się w ten swój łeb i daj mi spokój!-odpowiedziałam po chwili przerwy i patrzenia się w oczy modelki.-Chcecie bawić się na tych waszych wspaniałych wakacjach? Okej, ale beze mnie! Cześć.-dodałam i zaczęłam się oddalać. Dopiero po przejściu kilku metrów ochłonęłam. Odwróciłam się by zobaczyć czy Ann dalej tam jest. Była. Siedziała na jakimś murku od sąsiedniego domu. Zrobiło mi się jej żal, bo powiedziałam o kilka słów za dużo i zraniłam ją. Dopiero jak ochłonęłam dotarło do mnie, że potraktowałam ją okropnie. Nie powinnam była. Wróciłam się. Zaczęłam podchodzić do niej, a gdy już byłam usiadłam obok i tak siedziałyśmy. Siedziałyśmy w ciemności. Oświetlane jedynie przez pobliskie latarnie. Obie miałyśmy wyciągnięte nogi i się na nie patrzałyśmy. Nic nie mówiłyśmy, bo obie czułyśmy się głupio.
-Przepraszam...-wypowiedziałam pierwsza. Chciałam kontynuować, ale Ann - Kathrin mnie wyprzedziła.
-Też przepraszam. Przesadziłam i zachowałam się okropnie. Nie wypada zrzucić tego na hormony, ale może też trochę zawiniły. Nie uważam, że jesteś egoistką. To było wypowiedziane w nerwach i ...
-Daj spokój. Nie tłumacz się.-wtedy zerknęłam na nią.-Prawda czy nie, powiedziałaś to i miałaś rację. Prawdziwą rację. Zachowuję się jakby to dla mnie Ania była najważniejsza, a przecież są osoby takie jak Robert, czy jej rodzice. Tyle, że ja naprawdę cierpię i nie potrafię nad tym zapanować. Ania była dla mnie ważna.
-Wiem to i właśnie dlatego uważam, że powiedziałam coś, czego nie powinnam.-szepnęła.
-Obie, powiedziałyśmy zbyt wiele niepotrzebnych słów.-odparłam dostosowując głośność do Ann.
-Pamiętaj, że nie chce ci nikogo zastąpić. Ania to Ania, ja to ja. Nie chcę być dla ciebie nową Anną, ale chce być dla ciebie kimś, do kogo nie będziesz się bała podejść, a widziała oparcie.
-Tak jest Ann. Cały czas tak było.-odpowiedziałam i obie przytuliłyśmy się do siebie mocno. Zupełnie, jakby tej kłótni wcześniej nie było.
-Wiki?
-Pojadę Ann.-zgodziłam się, bo wiedziałam, co chce mnie zapytać. Zgodziłam się choć wiedziałam, że to jest zły pomysł. Nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie podobne to tego, z kiedyś. Mówi mi ono, bym się nie zgodziła, bo będę żałować...
-Zobaczysz, że teraz już będzie dobrze. Na wakacjach odpoczniesz...-mówiła cały czas przytulona do mnie.
-Obyś miała rację Ann... obyś miała rację...

Z NIEZNANYCH MI PRZYCZYN PO JAKIMŚ CZASIE PO PUBLIKACJI, ROZDZIAŁ 46 DODAŁ SIĘ JESZCZE RAZ 
BYŚCIE NIE PANIKOWALI, ŻE GO NIE MA, TO TU JEST SZYBKI LINK DO KOLEJNEGO ROZDZIAŁU: 
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA KOLEJNY!

Na początku chciałabym was przeprosić za to, że dodaje tak późno, ale mam wyjaśnienie! :D
Jak wiecie wcześniej byłam w Dojczach i wróciłam tydzień temu, a teraz miałam na głowie poprawianie ocen, więc nie miałam kiedy pisać. Choć przyznam, że czasami moje lenistwo też zawiniło :(
W każdym bądź razie, ja przygotowuje się na ostatni tydzień nauki (popraw XD), a potem już będzie luzik i rozdziały mogłabym dodawać codziennie :D Oczywiście żartuje, ale wydaje mi się, że za dniach będzie już lepiej z czasem :)

Co do rozdziału, to nawet mi się podoba i liczę, że również się wam spodoba!
Trochę smutno jest ostatnio, ale nie mogę nagle zrobić jakiejś przesadnej radości u nich, bo przecież nasi bohaterowie są po przejściach. Stracili ważną osobę. Nie mogę dać tu teraz tęczy, szaleństwa, jednorożców etc.
Mam nadzieję, że rozumiecie.
Dodam też, że powolutku, małymi kroczkami zbliżamy się do końca. Czeka nas jeszcze tylko jeden wątek, bez którego nie byłoby tego opowiadania. Miałam go w głowie już na samym początku i tylko czekałam na ten moment aż będę mogła się nim podzielić :) Chociaż w ciągu kolejnych kilku dni szykujcie się na małą niespodziankę ode mnie dla Was :*

Jak myślicie, Wiktoria dobrze robi jadąc?
Czy sama wycieczka jest dobrym pomysłem?
Co tam się wydarzy?


No, tak generalnie to już za niedługo! 

Dacie rade uzbierać dwucyfrową liczbę komentarzy? :D
Wy nie dacie?! XDD

Miłego dnia i trzymajcie kciuki za mnie jutro, bo będzie ciężki dzień ♥

ENJOY ♥

6 komentarzy:

  1. W takim momencie?!??! Serio?!?! No kurcze... Nie mogłaś w jednym poście dać z 5 rozdziałów? :{ Juz tak się wciągnęłam, a tu o. Finito. A o rozdziale? Genialny! Cudowny...i te de..:D Ty to masz ogromną smykałkę do pisania takich dzieł..♡ Dobrze, że Wiki się zgodziła! Jestem przeogromnie ciekawa wyjazdu!
    Buziaki!:***
    PS. Zapraszam do mnie: mr11-bvb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam na ten rozdział! Tak bardzo, że musiałam przeczytać go jeszcze wczoraj o 1:30 w nocy, ale sił na komentarz już mi nie starczyło... Tylko że ja zawsze wracam, jak bumerang :p
    Nie miałam pojęcia, co napisać pod poprzednim rozdziałem, więc kierując się zasadą, że milczenie jest złotem, odpuściłam sobie jakiekolwiek słowo. Po prostu zrobiłaś to genialnie 👌 Tak, jak tutaj zresztą. Wiadomo, że musi minąć pewien czas, okres żałoby i żalu, zanim wszystko wróci do normy, ale najważniejsze, że Wiki ma przy sobie bliskich, którzy zawsze są gotowi jej pomóc. Woody wykazuje się ogromną wyrozumiałością (zresztą jak i Ann), ale to tylko udowadnia siłę jego uczucia.
    No i ja też byłabym za tym, żeby ten wyjazd się odbył. Może faktycznie to nie jest dobry czas na zabawę, ale chodzi tylko o zwykły odpoczynek, nie mający nic wspólnego z imprezowaniem. I jeśli Wiki to zrozumie, na pewno spojrzy na ten wyjazd przychylniej.
    Straszne zazdro z powodu ostatniego tygodnia nauki, bo moja tak naprawdę dopiero się rozkręca... Na szczęście jedynie na dwa tygodnie :p Ale mam nadzieję, że chociaż część egzaminów pójdzie po mojej myśli :p
    A, no i jakoś nie wyobrażam sobie, że powoli zbliżamy się do końca tego bloga... To jedna z nielicznych historii, którą czytam regularnie, od początku do końca i będzie mi ciężko rozstać się z jej bohaterami, więc pisz jak najdłużej! :D
    Cholera, znów nawijam i nawijam, a miałam jeszcze skomentować te czerwone, twarzowe 'gatki' Reusa i wszystko, co po drodze... No cóż :p Naprawdę muszę się opanować :p
    Do usłyszenia ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejciu cudny 😃 Szkoda mi i h 😭 Mysle ze wyjazd dobrze im zrobi zwłaszcza Wiki 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. ♥
    Jak patrzę na to, jak Wiktoria przeżywa śmierć Anki, to chce mi się płakać... Ta ich przyjaźń, to coś pięknego. Była prawdziwa, szczera i mocna. Sądzę, że Wiktoria będzie wspominała ją końca życia.
    Co do wyjazdu... Myślę, że to bardzo dobrze by zrobiło naszej bohaterce.
    Bardzo zszokowało mnie jej zachowanie. Naskoczyła na Ann... Zachowała się bardzo nietaktownie i egoistyczne. Robert jest znacznie bardziej pokrzywdzony. Stracił swoją drugą połówkę, cząstkę siebie, sens własnego życia, wszystko co miał. Tak, mogę tymi wszystkimi epitetami nazwać Anię, bo ona była jego miłością, a jak wiemy, miłość niejedno ma imię. :) Całe szczęście, Wiktoria opamiętała się w porę. ;)
    A co do tego zmęczenia... Mam pewne podejrzenia, ale nie wiem czy okażą się trafne, więc jak na razie jeszcze pomilczę. :D
    Czekam na kolejny! ♥
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Reakcja Wiktorii była słuszna... Jak oni mogą jechać na wakacje po śmierci Ani? Eh... Ale mam nadzieję że w te wakacje nic sie nie zmieni i nikt nie bedzie sie kłócił.Rozdział smutny ale bardzo dobry:) Na miejscu Wiki też bym tak się zachowywała... Eh no nic pozdrawiam i czekam na nexta :)
    W wolnej chwili zapraszam na nowy do mnie -http://nieryzygnujnigdyzmarzen.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń