niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 46


"WEŹ SIĘ W GARŚĆ!"


Okres świąteczny kojarzony jest zazwyczaj z radością i szczęściem, bo jesteś wśród bliskich i spędzacie ze sobą czas, którego nie zawsze mają za wiele. Czasami jednak święta nie mogą się równać w pełni z tą definicją.
Jest już lepiej. Było lepiej, dlatego nie spędziłam czasu na płakaniu, a z rodziną. W wigilię pojechaliśmy do Hamburga i tam spędziliśmy dwa dni. Po powrocie z tego pięknego miasta, wraz z Marco byłam u jego rodziców. Było miło i przyjemnie. Lepiej poznałam moją przyszłą rodzinę i zakolegowałam się z siostrami piłkarza, które już w pełni mnie zaakceptowały. Jeśli chodzi o prezenty, to od mojego narzeczonego dostałam śliczną sukienkę, a ja kupiłam mu złoty zegarek. Po raz pierwszy od bardzo dawna odżyłam na te kilka dni. Ten okres zawsze był dla mnie odskocznią. Wtedy nigdy nie myślałam o problemach i o tym, co złe. Wyłączałam się na te kilka dni.
Ann wraz z Mario również nie narzekali. To są ich ostatnie święta spędzane we dwójkę, bo już za rok będzie ich o jedną osobę więcej. Oboje nie mogą się doczekać tej chwili, aż w końcu zobaczą swoją córeczkę, która już oficjalnie została nazwana Dianą.
Natomiast jeśli chodzi o Roberta, to wyjechał na te kilka dni do Polski, do swojej rodziny. Również potrzebuje trochę odsapnąć. W swoim ojczystym kraju powinien mieć przynajmniej na chwilę spokój.
Można pomyśleć, że każdy z nas ma już najgorszy okres za sobą. Chciałabym, żeby tak było i mam nadzieje, że będzie. Jest czasami ciężko, a nawet bardzo. Pozostaje jednak wierzyć, że wszystko się ułoży. Chociaż czy to w ogóle jest możliwe?

-Na pewno zabrałaś wszystko?-pytał ciągle Marco, który stał już ubrany przy drzwiach i czekał na mnie, aż zapnę walizkę.
-Powtarzam ci już chyba dziesiąty raz, że tak.-odparłam.-To nie moja pierwsza wycieczka.-dodałam.
-Wiesz, ja ci tylko pomagam, żeby potem nie było niepotrzebnego wracania.-odpowiedział, na co ja skarciłam go spojrzeniem, ale potem nie wytrzymałam i się zaśmiałam lekko.
-Nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć czegokolwiek, więc się nie bój.-dopowiedziałam i wstałam z podłogi zapinając już definitywnie walizę. Reus podszedł do mnie i złapał za nią oraz zaczął powoli się wycofywać z mojego pokoju. Ja jeszcze tylko złapałam za torebkę podręczną, kurtkę i telefon oraz dodatkowo rozejrzałam się po pokoju, a gdy stwierdziłam, że mam wszystko, wyszłam z niego na dół.
W kuchni stali moi rodzice, którzy rozmawiali jeszcze chwilę z moim narzeczonym. Gdy byłam już blisko, przerwali interesującą konwersację o niczym i popatrzeli na mnie.
-Zabrałaś wszystko?-zapytała tym razem mama.
-Ktoś jeszcze ma może ochotę zwątpić we mnie?-sarknęłam w jej stronę, ale gdy moja mama za bardzo nie zrozumiała, prócz Marco, który się uśmiechnął, postanowiłam odpowiedzieć ostatni raz na to pytanie.-Tak, zabrałam wszystko. Spokojnie.-potem postaliśmy wraz z blondynem i pogadaliśmy o nadchodzących dniach z mamą i tatą. Rozmawialiśmy o pogodzie i o tym, co można ciekawego porobić w tej Chorwacji. Gdy jednak skapnęliśmy się, że goni nas czas, postanowiliśmy ruszyć. Chwilę żegnałam się z rodzicami, a potem jeszcze z bratem, który korzystając z wolnych dni, pospał sobie dłużej. Następnie wyszliśmy przed dom, gdzie stał zaparkowany samochód Reusa. Sam Marco przyjechał po mnie jakieś dobre dwie godziny temu, więc byłam zmuszona do wczesnego wstania, co oczywiści nie za bardzo mi się spodobało, ale tłumaczyłam sobie, że w samolocie odeśpię.
Po 5 minutach byliśmy już zapakowani i pozostało tylko ruszyć. Widziałam jeszcze jak mama macha mi z okna wraz z tatą. Odmachałam im i piłkarz spokojnie wyjechał z podwórka.
-STÓJ!-krzyknęłam, gdy wykręcał. Zdziwiony zatrzymał auto, a ja przypominając sobie o czymś wyskoczyłam z pojazdu i pobiegłam szybko do domu. Minęłam rodziców, którzy coś się mnie pytali, ale nie słuchałam ich. Wbiegłam do pokoju i złapałam za ładowarkę do telefonu i słuchawki. Praktycznie,  o mały włos bym zostawiła najważniejsze przedmioty. Potem znowu zbiegłam ze schodów, żegnając rodziców przy okazji i pobiegłam w stronę mojego narzeczonego, który patrzał się na mnie zdziwiony, a gdy zobaczył, co trzymam w rękach, wybuchł śmiechem.
-Przestań.-powiedziałam i oparłam się o szybę, choć samej chciało mi się śmiać z własnej głupoty.
-Nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć czegokolwiek.-przedrzeźniał mnie, powtarzając śmiesznym głosem. Tym razem nie wytrzymałam i zaśmiałam się głośniej.
Droga minęła nam dość szybko, co było dziwne, bo generalnie okres świąteczny się jeszcze nie skończył i na drogach powinno roić się od aut. Tak jednak nie było i na nasze szczęście, szybko dotarliśmy na lotnisko.
Zaparkowaliśmy na parkingu samochód, po który ma później przyjechać Marcel z Robinem. Wysiedliśmy z pojazdu i udaliśmy się do głównego pomieszczenia, gdzie powinni znajdować się pozostali. Marco złapał mnie naturalnie za rękę i ruszyliśmy wraz z naszymi, niezbyt dużymi walizkami. Nie zdziwiłam się, gdy po drodze zaczepiali nas, a konkretnie Reusa, fani, bo spodziewałam się tłumów na lotnisku. Po kilku zdjęciach i autografach, byliśmy już blisko naszych towarzyszy, którzy również byli oblegani przez kibiców.
Podeszliśmy i kolejne osoby wyjrzały mojego narzeczonego. Tylko się do niego uśmiechnęłam i pozwoliłam mu "pracować". Natomiast ja, usiadłam obok dziewczyn, czyli Ann, Agaty i Ewy. Polki dodatkowo zajmowały się dziewczynkami. Jako, że Błaszczykowska miała na głowie dwójkę dzieci, wzięłam od niej Lenę i zaopiekowałam się nią.
-Jesteśmy już chyba w komplecie.-zaczął Łukasz, jak panowie wrócili od fanów.
-Nie jesteśmy wszyscy.-zaprzeczyła jego żona.-Brakuje przecież Roberta.-słusznie zauważyła, a Kuba przyznał jej rację.
-Dziwne...-westchnęła Ann - Kathrin.-Zawsze przychodził przed czasem.-powiedziała, a ja w myślach przyznałam jej rację. Prawda jest taka, że to dzięki Ani, Lewy na wszystko się wyrabiał z czasem. To Ania, gdy gdzieś wyjeżdżali, pakowała walizki i pilnowała by zdążyli na samolot. Teraz, gdy jej nie ma, musi wszystko robić sam. Można pomyśleć, że to trochę przedmiotowe traktowanie zmarłej, ale taka jest prawda. Nie mam zamiaru obrazić tu nikogo, a tym bardziej Ani, czy Roberta. Po prostu, jest to pewna prawda. Mężczyzna musi zmienić wiele w swoim życiu i zapomnieć o pewnym przyzwyczajeniach.
Nie minęło kilka chwil, a wszyscy dostrzegli nadchodzącego bruneta. Każdy uśmiechnął się na jego widok.
-Cześć.-przywitał się.-Wybaczcie za spóźnienie, ale zaspałem.-tłumaczył się.
-Nic nie szkodzi.-odpowiedział Kuba.-Przyszedłeś na czas, bo właśnie idziemy na odprawę.-dodał i poklepał go po plecach. Wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy za Błaszczykowskim, który podobnie, jak wtedy w Polsce, robi za przewodnika, albo raczej głównego dowodzącego tej wycieczki.

Po 30 minutach, siedzieliśmy już w samolocie, który startował do góry. Siedziałam razem z Marco i tylko z nim. Tak wypadły nam miejsca, co było oczywiście na rękę nam. Więcej prywatności jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Siedziałam oparta o piłkarza, który miał na sobie słuchawki i słuchał czegoś oraz dodatkowo przeglądał jakieś portale na swoim telefonie. Ja nie korzystałam z słuchawek, które trzymałam w dłoni. Oglądałam niezbyt ciekawe widoki zza okna i po prostu delektowałam się jego obecnością. Już odpoczywałam. Oni mieli rację. Potrzebuję tego. Potrzebuję chwili wytchnienia i uspokojenia.
-Wszystko okej?-usłyszałam nagle głos blondyna. Podniosłam się i popatrzałam na niego.
-Tak.-odparłam.-Dlaczego pytasz?
-Siedzisz taka smutna ze słuchawkami w dłoni. Pytam, bo się martwię o ciebie.-mówił.
-Nic mi nie jest.-uśmiechnęłam się do niego.-Po prostu już odpoczywam.-odpowiedziałam, a piłkarz mnie pocałował lekko w usta.
-Zobaczysz, że tam odpoczniemy.-wyszeptał mi do ucha i zmusił, bym ponownie się na niego położyła. Tym razem objął mnie mocniej, a swoją głowę przystawił do moich włosów.
-Mam nadzieję...-dopowiedziałam i przymknęłam na chwilę oczy. Sama nie wiem, kiedy przysnęłam. Obudziłam się, jak właśnie lądowaliśmy w Chorwacji.

Na lotnisku, w miejscowości Pula, byliśmy praktycznie anonimowi. Nikt nie rozpoznał chłopaków, którzy dodatkowo założyli czapki i okulary. Już wtedy odczuwałam gorąco, jakie płynie z tego kraju. Gdy wachlowałam się jakąś ulotką, Kuba zawołał nas wszystkich i wynajęliśmy aż 3 auta, by swobodnie moglibyśmy się poruszać. Ja, Marco i Mario wraz z Ann i Lewym, jechaliśmy jednym samochodem. Drugim, rodzina Piszczków, a trzecim Błaszczykowscy, którzy to jechali pierwsi, bo nas prowadzili. Wyglądaliśmy przez okna pojazdu i podziwialiśmy krajobrazy, które zabierały dech w piersiach. To miasto żyło pełnią kolorów. Dawno nie widziałam tak pięknego miasta, które mnie tak szybko by zauroczyło. Tubylcy, ubrani w krótkie spodenki i cienkie bluzki, spacerowali dumnie po chodnikach. Wyglądali na szczęśliwych samym tym, że mieszkają w tak pięknym kraju. Patrząc na nich, można mieć wrażenie, że nie mają problemów i zmartwień. Jakby żyli właśnie tą chwilą, co jest i nie patrzeli w przyszłość. Co jakiś czas, dało się dostrzec widocznych Europejczyków, którzy podobnie do nas, odwiedzili Pulę. Może to dziwne, ale dało się wyczuć tutaj pozytywną energię. Poczułam się zdecydowanie lepiej, niż przez ostatnie dni w Niemczech. Tak jakbym, odżyła od razu.
Po około 10 minutach, wyjeżdżaliśmy z miasta i mieliśmy okazję obserwować dzikie tereny Chorwacji. Słońce, cały czas dawało się we znaki i świeciło mocno. Jego promienie przedostawały się przez szyby samochodu i co jakiś czas dało się słyszeć pojękiwania kierowcy, czyli Marco. Jednak mi, to w ogóle nie przeszkadzało, bo uwielbiam, gdy jest gorąco. Z uśmiechem na twarzy spoglądałam na pejzaże dzikiej natury Chorwacji. Zauważyłam nawet, jak na jednym z kamieni wygrzewały się jaszczurki.
Nagle po jakimś czasie, zaczęliśmy wjeżdżać do pewnej dzielnicy na obrzeżach miasta. Stało tam kilka domków i można było zobaczyć twarze turystów. Wraz z Ann głośno zastanawialiśmy się, który dom może być nasz. Jakie było nasze zdziwienie, gdy ominęliśmy wszystkie budynki i wjechaliśmy w polną drogę, która po około 5 minutach jazdy, zaprowadziła nas do pojedynczego domku, który stał oddalony od wszystkich. Jak go zobaczyłyśmy, oniemiałyśmy z wrażenia. Był cudny. Zdobiły go białe jak śnieg ściany. Okna udekorowane były wiszącymi doniczkami z czerwonymi kwiatami. Niski dach, to chyba jedna z cech charakterystycznych dla domów śródziemnomorskich. W okół. było mnóstwo kwiatów, a w ogrodzie kompletnie dominowały. Agata zabrała nas i pokazała dokładnie to miejsce, a ja, gdy go zobaczyłam, zaniemówiłam. Był magiczny. Znajdował się tam mini - plac zabaw. Istny raj dla dzieci. Drzewo, pod którym można się schować w upalne dni, a do niego przyczepiona duża huśtawka. Był też duży taras, a na nim wbudowany grill z kamieni i duży stolik. Wszystko było zadbane, więc zdziwiłam się, kto o to dba, skoro Błaszczykowscy, są tu raz na rok. Jednak żona Jakuba wyjaśniła nam, że poznali tu kiedyś miłą panią w średnim wieku. Zaprzyjaźnili się, a że kobieta mieszka sama, kilka minut drogi stąd, to zobowiązała się, że będzie dbała o ten dom, gdy ich nie ma.
Dodatkowo, dopiero teraz zauważyłam, że znajdujemy się na małej wyżynie, z której można idealnie podziwiać morze. Podeszliśmy bliżej, do końca działki i złapaliśmy się za drewniany płotek. Staliśmy tak i spoglądaliśmy na cuda natury.
-Znamy skróty, które zaprowadzą nas na plaże w ciągu 5 minut.-powiedziała Błaszczykowska. Po kilku chwilach spoglądania na niespokojne wody, Kuba zawołał nas wszystkich do samochodu i zajęliśmy się przydzielaniem pokoi. Jednak w salonie, który swoją drogą wyglądał równie pięknie jak wszystko inne w tym domu, zaczęliśmy ustalać zasady, które mogą nam pomóc w tym, żeby nikt nie rozpoznał nas.
-Dobra, więc tak: na zakupy, po jedzenie, będą chodziły Agata z Ewą i Wiktoria. My odpuszczamy. Jeśli idziemy na plażę, to z Agatką pokażemy wam takie miejsca, gdzie nikt nas nie znajdzie. Natomiast, jeśli chodzi o wycieczki, to wydaje mi się, że nie będziemy się wyróżniać. Zakładamy czapki, okulary i heja w miasto!-krzyknął na koniec.
-A jeżeli, ktoś jednak nas rozpozna i poprosi nas o zdjęcie?-dopytywał Gotze.
-Trudno się mówi.-dopowiedział Łukasz.
-Nie musimy się aż tak chować. Zobaczycie, że i tak znajdzie się jakiś fan, czy kibic. Po za tym, widzieliście, co było na lotnisku w Dortmundzie. Już w internecie są nasze zdjęcia z nimi, a media szybko wyczają wszystko.-włączył się do dyskusji mój narzeczony.
-Po prostu starajmy się zostać jak najdłużej anonimowi, okej?-zapytał Polak, a wszyscy odpowiedzieli twierdząco.
Gdy, skończyliśmy rozmowy na temat ukrywania się chłopaków, powędrowaliśmy wszyscy do swoich pokoi. Ja, naturalnie dzieliłam pokój z Marco, który znajdował się na pierwszym piętrze. Ann z Mario obok, a Błaszczykowski wzięli największy pokój z racji, że jest ich czwórka. Piszczkowie zajęli pokój na parterze wraz z Robertem obok. Na górze znajdowały się dwie łazienki. Jedna, tylko dla pokoju, w którym są Jakub z rodzinką oraz wspólna dla mnie, Reusa i Ann z Mario. Na dole również Łukasz musiał dzielić łazienkę z Lewym, ale wątpię, że byłby to jakiś problem dla kogokolwiek.
Wszystkie pokoje były podobnie umeblowane i miały podobny, morski wystrój. Nie było tam luksusów, co miło mnie zaskoczyło. Ogólnie wszystko było wykreowane na skromny dom. Idealny dla turystów. To przyjemna odmiana od tych wszystkich, pięciogwiazdkowych hoteli.
Razem z piłkarzem weszliśmy do naszego pokoju, a ja od razu rzuciłam się na łóżko, które było bardzo wygodne. Położyłam się i na chwilę przymknęłam oczy. Poczułam, jak po chwili łóżko ugina się pod czyimś ciężarem. To było oczywiste, że jest to blondyn. Postanowiłam jednak nie otwierać oczu i czekałam, co za chwilę on wymyśli. Czekałam, a mój mózg podpowiadał mi, że Marco musi się nade mną nachylać. Uśmiechnęłam się automatycznie, a po sekundzie czułam jego usta na moich. Całował mnie lekko, a ja oddawałam pocałunki z rozkoszą. Gdy przestał, podniosłam powieki i zobaczyłam, jak się uśmiecha. Na jego widok, samej podniosły mi się kąciki ust.
-Cieszę się, że ponownie to robisz.-powiedział nagle, ale ja nie zrozumiałam za bardzo, o co mu chodzi.
-Ale co?-zmarszczyłam brwi.
-Uśmiechasz się.-wypowiedział.-Dawno tego nie robiłaś regularnie. Tęskniłem za tym.-dopowiedział i po raz kolejny schylił się nade mną oraz po raz kolejny mnie pocałował. Tym razem jednak, na dłużej. 
-Kocham cię.-wyszeptał, jak odkleił się już ode mnie. Wstał i i pomógł mi się podnieść. Obydwoje wtedy, usiedliśmy na skraju łóżka. 
-Jakie mamy plany na dzisiaj w ogóle?-zdążyłam zapytać Marco, kiedy nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi. Powiedzieliśmy wspólnie "proszę" i zauważyliśmy wchodzącą powoli Agatę. 
-Hej, nie przeszkadzam wam, zakochańce?-spytała śmiejąc się lekko. 
-Na razie nie.-mrugnął do mnie narzeczony. Wraz z kobietą zaśmiałyśmy się. 
-Czyli dobrze, że nie zaszłam później.-odetchnęła teatralnie.
-A w jakiej sprawie w ogóle przyszłaś?-dopytywałam się, patrząc na nią. 
-W takiej, że chciałam się ciebie zapytać, czy nie chciałabyś może, pójść z nami, czyli damską częścią wycieczki, przejść się po okolicy, a potem na plaże?-wyjaśniła, a mi od razu ten pomysł przypadł do gustu. Zdecydowanie ostatnio zabrakło mi trochę ruchu. Nie wychodziłam z nikim za często i chyba najwyższy czas to zmienić. 
-Dobry pomysł, ale możecie na mnie chwilę poczekać, bo muszę się przebrać?-spytałam.
-Jasne. Nie ma najmniejszego problemu, bo i tak Ewa, i ja musimy zająć się chwilę dziećmi.-oznajmiła i po chwili już jej nie było w pokoju. Ponownie zostaliśmy sami i Reus chciał to perfidnie wykorzystać, ale nie dałam się mu, i uciekłam do łazienki. Po wzięciu orzeźwiającego prysznicu, przebrałam się i powędrowałam na dół, bo prawdopodobnie właśnie tam przenieśli się wszyscy. Nie myliłam się. Siedzieli w przestronnym salonie, z dużymi oknami, a mężczyźni już popijali zimne piwo.
-O! Gotowa już jesteś. Właśnie miałam cię wołać.-powiedziała Polka o blond włosach. 
-Gotowa i możemy już iść.-odpowiedziałam pewnie i nasza czwórka wyruszyła na poznanie nowego kraju. Dzieci zostały ze swoimi ojcami i przybranymi wujkami.
Na początku Agata, która to właśnie oprowadzała nas po miejscowych atrakcjach, zabrała do ślicznego miejsca, które znajduje się niedaleko domu. Cała okolica, generalnie znajduje się na wyżynie, więc są tutaj miejsca, gdzie można podziwiać Morze Adriatyckie. W pobliżu znajdowała się też opuszczona altanka, z której można zobaczyć wszystko na plaży. Potem Błaszczykowska zabrała nas i okazała dzielnicę, tych domów, które widzieliśmy wcześniej. Poznaliśmy kilku znajomych Chorwatów, co znają się z Polakami.
Następnie wybraliśmy się na plażę, na której to spędziłyśmy najwięcej czasu. Pogoda była wręcz idealna na pływanie, ale że ja i Ewa nie wzięłyśmy stroju, położyłyśmy się tylko na pisaku i spoglądałyśmy na wariacje Ann i Agaty. Po zabawach, kupiłyśmy sobie lody, które potem okazały się najlepszymi, jakie w życiu jadałam. Były przepyszne. Nie szczędziłyśmy czasu na rozmowach, plotkach i po prostu odpoczęciu od szarej rzeczywistości. Zapomniałam o tym, że cierpię. Nie zapomniałam o Ani, ale zapomniałam o jej śmierci. Czuję się, jakby ona była tutaj z nami gdzieś. Trochę to dziwne, ale naprawdę tak się czuję. Może, to jednak prawda, że zmarłe osoby nie opuszczają bliskich?
Nie ukrywając, zasiedziałyśmy się na słońcu. Dopiero, gdy na zegarze wybiła 20.00, postanowiłyśmy wracać do domu, bo panowie mogą się o nas martwić. Chociaż, kłóciłabym się, bo od tych 4 godzin, nie otrzymałyśmy telefonów od nich, czy SMS. Choć może, dobrze się bawią zwyczajnie.
Pewnym krokiem weszłyśmy do domu i napotkałyśmy, wręcz identyczny widok, jaki zostawiłyśmy. Chłopaki siedzą na swoich miejscach, z puszką piwa w ręku i oglądają jakieś programy.
-Widzę, że jak was zostawiłyśmy, tak pozostaliście?-zaczęła Ewka.
-Oj kochanie. Zmęczeni jesteśmy.-wypowiedział jej mąż. O dziwno, oni nie byli pijani za bardzo.
-Doskonale przecież wiem.-odpowiedziała szybko.-Idę do dziewczynek zobaczyć.-dodała i zniknęła w mroku jednego z pokoi, gdzie znajduje się cała trójka córek. Polacy, postanowili dać ich do jednego pomieszczenia, a jak coś to się je przeniesie.
-Chłopaki, tak w ogóle, to gdzie jest Robert?-zapytała spostrzegawcza modelka. Wtedy nasza trójka rozejrzała się po pokoju i również potwierdziłyśmy brak polskiego napastnika.
-Nie ma. Wyszedł jakieś pół godziny temu.-odparł bez wyrazu Jakub i popił swoje piwo. Dziewczyny popatrzały wtedy na siebie i jakby zdenerwowały się.
-Jak to?-krzyknęła jego żona.-Czy wy jesteście nienormalni?! Jak mogliście go puścić gdzieś samego do nowego miejsca? Przecież on może się zgubić, a kto wie, czy po ostatnich przeżyciach nie będzie miał jakiś dziwnych myśli!-gorączkowała się blondynka, a po niej Ann o Ewa, która przyszła, jak tylko usłyszała wrzaski.
-Ej, dziewczyny!-postanowiłam odezwać się w końcu i uspokoić towarzystwo.-Robert jest dorosłym mężczyzną. Przeżył i stracił wiele, ale nie jest samobójcą. On po prostu potrzebuje samotności. Dajcie mu wolną rękę, a sam powoli będzie powracał do normalności. Potrzebuje naszej pomocy, ale to on sam musi działać. My jedynie możemy go nakierować. On ma swój własny sposób na oswojenie ze stratą Ani.-powiedziałam poważnie, a w salonie zastała cisza. Nikt nie mówił za wiele, więc postanowiłam udać się już do pokoju.
-Masz rację.-usłyszałam głos Agaty, gdy byłam już na schodach. Odwróciłam się do niej i uśmiechnęłam lekko, a potem podążyłam do pomieszczenia, bo po tej nie krótkiej przechadzce, bolą mnie nogi, które chyba posiadały niezbyt odpowiednie obuwie. Szybko zdjęłam z nóg niepotrzebny ciężar i rzuciłam się na łóżko. Najchętniej, to poszłabym już teraz spać, ale powinnam jeszcze odwiedzić łazienkę.
Gdy miałam zamiar już wstawać i udać się pod prysznic, do pokoju wszedł powoli blondyn. Jak mnie zobaczył od razu na jego bladej twarzy, pojawił się uśmiech. Podszedł do mnie bliżej i zmusił, bym się do niego przytuliła. Leżeliśmy tak, nic nie mówiąc, a jedynie delektowaliśmy się sobą nawzajem.
-Podobało mi się to, jak mówiłaś o Lewym.-zaczął nagle temat, całując mnie w czoło po chwili.
-Wiesz, po tych wszystkich rozmowach z Anią, wiele się od niej nauczyłam. Kiedyś, kiepska była ze mnie Pani psycholog, a teraz... sama się zdziwiłam tym co powiedziałam, ale to było to, co myślę, co leżało mi na sercu.
-Robert wie sam, czego potrzebuje najbardziej.-odparł i zmienił swoją pozycję na siedzącą, a ja powtórzyłam za nim.-My musimy tylko uszanować jego decyzję.-dodał i zbliżył się do moich ust oraz zachłannie pocałował. Owszem, dało się wyczuć posmak alkoholu, ale jakoś nie liczyło się to dla mnie. Piłkarz, całował coraz bardziej zachłannie, zupełnie jakby był spragniony moich ust, czy w ogóle mnie samej. Obydwoje położyliśmy, a ja leżałam pod jego ciężarem. Wiem, że myślę trochę egoistycznie, ale nie mam ochoty na nic więcej, po za pocałunkiem. Wiem, że nie jest to fair, ale nie mam ochoty na zbliżenia. Czułość fizyczna, jest dobra wtedy, gdy obydwoje chcą czerpać z niej miłość. Ja nie mogę. Nie teraz. Nie chcę po prostu.
Blondyn, zaczął dobierać się do mojej marynarki, która szybko się znalazła na podłodze. Stawiałam lekki opór, bo nie chciałam niczego więcej. Ja wiem, że to Marco, mój Marco, ale nie chcę robić nic na siłę, a szczególnie teraz.
-Marco... proszę... ja nie...-mówiłam między pocałunkami, ale mężczyzna jakby mnie nie słyszał, albo nie chciał słyszeć. Nie reagował w ogóle, tylko dalej dobierał się do mnie. Nie podobało mi się to i na chwilę się przestraszyłam.-Marco!-krzyknęłam, ale ponownie nic. Zrobiłam to drugi i trzeci raz, ale nie przestawał. Wtedy, zdarzyło się coś, co może nie powinno, ale zadziałało. Podniosłam dłoń i uderzyłam go w prawy policzek. Zadziałało od razu. Piłkarz nie wiedział jak zareagować, ale przestał. Patrzał się na mnie tymi swoimi brązowymi tęczówkami. Ja też nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Był zszokowany. Nie wdział, co ma powedzieć. Nagle Reus podniósł się i usiadł na skraju łóżka, masując obolały policzek. Wtedy dopiero do mnie dotarło, co zrobiłam. Podniosłam się szybko i po chwili byłam już obok.-Marco?-mówiłam do niego.-Powiedź coś. Ja... ja cię przepraszam. Nie chciałam, ale tak... przepraszam. Naprawdę. Wybacz mi, proszę.-przepraszałam mojego narzeczonego, bo prawda jest taka, że nie chciałam tego. To był odruch, bo przez moment poczułam się zagrożona. Wiem, że to głupie. Sam powód był głupi, ale...  nie chciałam. Po prostu tak się stało. Żałuję tego mocno.-Przepraszam kochanie. Ja nie chciałam tego zrobić. Przepraszam.-czułam jak do moich oczu napływają łzy. On natomiast siedział dalej tak samo, jak poprzednio. Nie ruszał się, tylko patrzał w jakiś punkt. Objęłam go mocno i błagałam w myślach, by nie skończyło się to kolejną kłótnią.
-Który to już raz, co?-usłyszałam jego głos. Automatycznie, puściłam go i usiadłam na łóżku, na ugiętych kolanach.-Który to już raz mnie uderzyłaś?!-krzyknął. Widziałam w jego oczach złość.
-Przepraszam.-szepnęłam. Chciałam go dotknąć, ale nerwowo wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju.-Tak ma to wyglądać? Za każdym razem, jak zrobię coś nie po twojej myśli, to mnie uderzysz?!
-Nie... przepraszam...-mówiłam coraz ciszej.-Jest mi ciężko Marco... po prostu nie radzę sobie czasami...
-Przestań do cholery zwalać wszystko na śmierć Ani! Weź się w garść! Już dawno powinnaś to zrobić!-krzyczał, a ja nie mogłam go słuchać. Złapałam za jakieś trampki obok i wybiegłam z pokoju, ubierając je dopiero na dworze, na tarasie. Po drodze nikogo nie spotkałam. Wszyscy są już w pokojach i mam nadzieję, że nie słyszeli naszej kłótni.
Zapłakana, postanowiłam udać się w jedno miejsce, a konkretnie do tej altanki, gdzie będę mogła chwile pomyśleć. A mam o czym. Zawiodłam. Cholernie zawiodłam się na Marco. Mówił, że zawsze będzie mnie wspierał i mogę na niego liczyć. Nie dość, że nie miałam w nim oparcia, to jeszcze powiedział takie słowa. Rozumiem, był zły, ale nie powinien mówić tego. Chociaż może.... Czyżby powiedział mi prawdę? Czy ja naprawdę tylko tłumaczę się śmiercią Ani? Jestem słaba... nie potrafię przyjąć pewnych rzeczy na klatę i stawić im czoła. Ciągle szukam wymówek. Słowa zabolały, ale Marco ma rację i to właśnie boli...
Nie wiedząc nawet kiedy, ale znalazłam się w odpowiednim miejscu. Okazało się, że nie tylko ja zapragnęłam sobie nocny spacer. Już ktoś tam był. Siedział. Nie widział mnie. Zaczęłam podchodzić bliżej, aż w końcu rozpoznałam tę osobę.
-Co tu robisz?-zapytałam cicho, ale z lekkim zdziwieniem. On popatrzał się na mnie swoimi oczyma. Widziałam w nich smutek, ale... dlaczego?
-Co ty tu robisz o tej godzinie.-odparł mężczyzna, a ja spuściłam tylko lekko głowę, dając do zrozumienia, że to trochę długa historia. Piłkarz odsunął się kawałek na ławce, przez co chciał mi powiedzieć, żebym się do niego dosiadła. Tak też zrobiłam. Wiedziałam, że za chwilę będę zmuszona opowiedzieć mu choć w skrócie, co się stało. Jednak próbowałam ten moment odłożyć na później. Oboje siedzieliśmy i nic nie mówiliśmy. Patrzeliśmy na niebo, które jest już bez słońca. Słyszeliśmy morze, które odzywało się w równych odstępach czasowych. Słyszeliśmy odgłosy natury. Słyszeliśmy swoje ciche i opanowane oddechy.
-Pokłóciłeś się z Ann?-zapytałam pierwsza, nie patrząc nawet na niego, ale czułam, że on to zrobił.
-Nie. Po prostu wyszedłem na krótki spacer, jak wszyscy poszliście do pokoi. Chciałem posiedzieć trochę sam i pomyśleć.-odpowiedział.
-To może ja wtedy pójdę.-bardziej stwierdziłam niż zapytałam i gdy już chciałam, wstawać Mario złapał mnie za rękę, i zmusił, bym została.
-Nie wygłupiaj się.-zaśmiał się lekko i ukazał ten swój charakterystyczny uśmiech, na który niejedna dziewczyna mdleje.-Siadaj i mów.-rozkazał, a ja popatrzałam na niego ze zdziwioną miną. Brunet się zaśmiał i pokiwał tylko głową, jakby z niedowierzania.-No, ja powiedziałem, co tu robię, więc teraz twoja kolej, a widzę, że coś się stało.-wyjaśnił.
-Dużo gadać...-stwierdziłam markotnie, bawiąc się swoimi butami.
-Wiki...-powiedział groźnie, a ja w końcu zerknęłam na niego. Jego twarz oczekiwała wyjaśnień, ale nie bardzo wiedziałam, jak to wszystko zacząć.-Wiem, że ostatnio nie mieliśmy czasu na takie zwierzenia, ale komu jak komu, mi nieprzerwanie możesz ufać. Proszę, co się dzieje?
-Pokłóciłam się z Marco.-odparłam po chwili, ale szybko. Tak jakbym chciała, by nie usłyszał mnie. Götze, jak to usłyszał, westchnął głośno. Wiedział, że ja i Reus kochamy się, ale i też kłócimy czasem. Czasem często.
-Dlatego płakałaś?-dopytywał. Nawet nie zdziwiłam się, że wiedział, że płakałam. To Mario. On wie i widzi wszystko, ale z drugiej strony czasem największe kłamstwo może kupić. Taki jest tyko Götze.-Czy on coś ci zrobił?-spytał ponownie, bo jego poprzednie pytanie, przemilczałam.
-Raczej to ja jemu.-w końcu się odezwałam. Mój towarzysz nie krył zdziwienia. Chciał, a nawet żądał wyjaśnień. Postanowiłam, więc dla świętego spokoju, opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Chociaż powiem, było mi głupio opowiadać o tym, jak mój własny narzeczony wymuszał na mnie seks z nim. Czułam się z tym dziwnie. Mario starał się jak tylko mógł, by opowiadanie tej krótkiej historii było jak najmniej nieprzyjemne i ścisnął mnie za dłoń.
-Idiota.-skomentował, gdy skończyłam już opowiadać.
-Nie mów tak Mario. On mam racje.
-Z czym ma racje? Że chciał cię zgwałcić?-krzyknął oburzony.
-Mario! To nie żaden gwałt. Daj spokój. Nie rób z igły widły. Chodzi mi o to, co powiedział na końcu, że usprawiedliwiam się cały czas śmiercią Ani, a tak naprawdę, ja po prostu jestem słaba. Nie potrafię wziąć spraw w swoje ręce...-dodałam i schowałam twarz w podkulonych kolanach. Czułam jak przyjaciel siada jeszcze bliżej mnie i objął moją osobę.-Te wakacje miały być odskocznią, a jest już pierwszy dzień i już jest do dupy.-wypowiedziałam.
-Wiki... posłuchaj mnie.-usłyszałam jego głos i podniosłam głowę.-Zachowanie Reusa nie można tłumaczyć. Pamiętaj, że nikt nie może na tobie niczego wymuszać. Niczego Wiktoria. To, że go uderzyłaś...-nabrał powietrza i kontynuował.-Broniłaś się. Ja to rozumiem i Marco też powinien. Co do słów, on ma trochę racji... Musisz się wziąć w garść, jak to powiedział. Wiktorio, my cię naprawdę rozumiemy. Ania była dla ciebie bardzo ważna. Cierpisz i jest ci ciężko, ale musisz zrozumieć, że życie toczy się dalej. Śmierć jest normalną rzeczą i spotka każdego z nas. Ja też kiedyś umrę, Ann czy Marco.
-Mam nadzieje, że nie nadejdzie  to za szybko.-powiedziałam, zerkając na niego.
-Też taką mam nadzieję, ale jak widzisz to nie zależy od nas. Dlatego musimy cieszyć się z obecności bliskich obok, by później niczego nie żałować. Zobacz jak Ania spędziła ostatnie chwile. Była szczęśliwa do końca i ty masz w tym swoją zasługę.
-Wiem Mario, wiem.-westchnęłam głośno. Niby takie proste, ale jak trudne. Po prostu trudno jest pogodzić mi się z tym, że już nie zobaczę Ani. Jest mi ciężko, ale jest lepiej. Tylko nie mogę czasami opanować swoich emocji.
-Wiesz, ale trudne jest pogodzenie się ze stratą.-zupełnie jakby czytał mi w myślach.-Rozumiem cię mała. Mi również jest ciężko. Ja też za nią tęsknie, ale mam w okół siebie osoby, dla których jest sens życia. Mam Ann, rodzinę, przyjaciół, a wkrótce dziecko. Ty też masz w okół siebie bardzo dużo ludzi, dla których jesteś ważna. Nie zapominaj o tym.
-Nigdy Mario nie zapomnę o tym.-spojrzałam się w jego oczy i na chwilę się zahipnotyzowałam.-Teraz twoja kolej na zwierzenia.-dopowiedziałam, gdy w końcu się ogarnęłam.-Nie jesteś tu tylko dla spaceru. Wiem to.
-Skąd?-zdziwił się i podniósł brwi do góry.
-Twoje oczy.-odparłam.-One nie kłamią.
-Dużo gadać.-powtórzył dosłownie to samo, co powiedziałam wcześniej, gdy sam chciał się dowiedzieć, o co chodzi. Brunet wstał z miejsca i podszedł do oparcia altanki. Powtórzyłam po nim i po chwili stałam obok niego. Staliśmy w ciszy i oboje przyglądaliśmy się pierwszym gwiazdkom na niebie, które się właśnie pojawiają.-Pięknie, prawda?-spytał, a ja kiwnęłam głową, zgadzając się z jego komentarzem.
-Zawsze lubiłam je podziwiać. W Polsce, często z Niną i Rafałem, i jeszcze kilkoma innymi znajomymi, jeździliśmy spać pod namioty. Wieczorami, gdy się ściemniało, obserwowaliśmy gwiazdy. Szukaliśmy jakiś układów i myśleliśmy o tym, jak tak naprawdę jesteśmy mali. Ile tak naprawdę znaczymy.-opowiadałam, a gdy skończyłam ponownie było słychać tylko fale morza, które uderzają o brzeg. W Dortmundzie wiele przeżyłam. Wiele złych momentów, ale były też dobre chwile. Jednak moja relacja z Mario nigdy nie uległa zmianie. Zawsze byliśmy dla siebie ważni. Zawsze byliśmy blisko siebie i pomagaliśmy. Nigdy nie zawiodłam się na nim, a on, mam nadzieję, na mnie.
-Po prostu... boję się.-wyznał, a ja zdziwiona popatrzałam na niego i oczekiwałam dalszych wyjaśnień.-Boję się przyszłości... wiem, że to dziwne, ale tak jest. Boję się tego, co przyniosą kolejne dni. Boję się, że stanie się coś nie tak z ciążą Ann. Boję się, że dostanę jakiejś kontuzji, która mi poważnie zaszkodzi. Śmierć Ani dała mi dużo do myślenia nad wszystkim.-dodał i pogładził się prawdę ręką po głowie.
-Ja też tak mam czasami Mario. Boję się, że stracę tych, co kocham, ale w życiu nie można myśleć zbyt wiele nad przyszłością.-stwierdziłam.
-Ani zbyt wiele nad przeszłością.-skierował do mnie.
-Dlatego żyjmy teraźniejszością. Tak będzie najlepiej.-dopowiedziałam szeptem. Mario podszedł bliżej mnie o przytulił. Mocno wtuliłam się w jego umięśnione ciało. Trwaliśmy tak długo, aż w końcu poczułam jak robi mi się zimno. Zaczęłam się lekko trząść. Götze musiał to zauważyć, bo lekko rozluźnił uścisk i popatrzał na mnie. Wtedy ja również podniosłam głowę. Nasze spojrzenia się spotkały. Na moment wszystko się wyłączyło i nic nie słyszałam. Nawet tych fal, które były bardzo słyszalne. Teraz nie było nic. To było złe, bo byłam tylko ja i on. Piłkarz zaczął się do mnie przybliżać. Przybliżać swoje usta do moich. Wiedziałam, co chciał zrobić, ale nie chciałam tego. Nie mogę skrzywdzić Marco, którego kocham. Mario jest tylko moim przyjacielem, bratem. Nie miłością. Jednak nie mogłam tego przerwać. Moje ciało odmawiało jakichkolwiek ruchów. Próbowałam się powstrzymać, ale nie mogłam nic zrobić. A może nie chciałam? Mario zbliżał się do mnie, a nim się obejrzałam stało się. Poczułam jego usta na moich. Ponownie. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobił. Przecież kocha Ann. Przecież sobie obiecaliśmy coś. Mieliśmy nigdy do tego nie dopuścić. A teraz? Teraz oboje ranimy Marco. Oboje ranimy Ann. Oboje ranimy siebie nawzajem.
Pocałunek był delikatny, czuły, ale subtelny. Jednak nie podobał mi się. Nie czułam nic przyjemnego. Nie chciałam go i modliłam się by już przestał. Mimo to, oddawałam pocałunki. Dlaczego to robiłam? Jedną ręką chłopak złapał mnie w pasie i zmusił bym przyległa bliżej jego. Drugą, która wcześniej znajdowała się na moich plecach, powędrowała na mój policzek.
W pewnej chwili poczułam zbliżające się kroki. Szybko oderwałam się od piłkarza i spostrzegłam... zdziwionego Roberta. Patrzał się na nas ze zdziwieniem, ale i jakby złością.
-Yyy... przepraszam...-wybełkotał.-Nie zauważyłem... was.-dodał i zaczął się oddalać. Wtedy popadłam w małą panikę. Odepchnęłam lekko Mario i zwróciłam się do Lewego.
-Robert!-krzyknęłam.-To nie tak! Nie! Proszę, Robert!-mówiłam do niego z podniesionym głosem, ale Polak mnie nie słuchał, tylko oddalał się szybkim krokiem. Wtedy dotarło do mnie co się stało. Odwróciłam się do niemieckiego piłkarza i zobaczyłam jak stoi w bezruchu. Jego twarz nie wyrażała za wiele. Nie wiedziałam kompletnie, co mam myśleć o tym wszystkim. Na pewno żałowałam tego pocałunku. Mogłam do niego nie dopuścić. Mogłam coś zrobić, ale nie zrobiłam i to mnie najbardziej boli, bo nie oparłam się. Nie wiem dlaczego. Nie potrafię tego wyjaśnić. Mario jest dla mnie ważny, ale nie kocham go jak kocha się chłopaka. Powtarzałam to wiele razy i Götze o tym wie. Może ja po prostu chciałam ponownie posmakować jego ust? Tak, jak kiedyś. Tak, jak kilka miesięcy temu w moim pokoju.
Zawodnik BVB zaczął się do mnie powoli zbliżać.
-Wiki...-szepnął i wyciągnął do mnie dłoń. Chciał mnie dotknąć, ale ja nie pozwoliłam mu na to. Odsunęłam się od niego.-Przepraszam...-szeptał dalej do mnie.-Nie chciałem...
-Ale zrobiłeś to.-dopowiedziałam za niego. Nie chciałam być tu teraz z nim, więc po prostu się oddaliłam. Najchętniej poszłabym teraz do łóżka i zasnęła, ale mam do zrobienia jeszcze jedną ważną rzecz na dzisiaj - muszę porozmawiać z Robertem. Dlatego po prostu odeszłam od stojącego Mario. Szłam szybkim krokiem, ale piłkarz mnie dogonił i złapał za rękę.
-Porozmawiajmy.-powiedział rozkazująco w moją stronę.
-Ale ja nie chcę rozmawiać.-odpowiedziałam.
-Ale ja tak.-stwierdził i nawet jeszcze mocniej złapał za moją dłoń, którą ścisnął podwójnie.
-Mario! Nie chcę z tobą rozmawiać o tym. Żałuję, że tu w ogóle przyszłam.-podniosłam głos i wyszarpałam się z uścisku, dając do zrozumienia piłkarzowi, że to co zaszło przed chwilą, nie powinno nigdy mieć miejsca. Zostawiłam go. Zostawiłam go samego na tej drodze, a sama poszłam szukać Lewego. Muszę mu wyjaśnić wszystko . Muszę.


*******
Odeszła. Zostawiła mnie samego w tym pustkowiu. Samego z milionem myśli. Mogłem jedynie odprowadzić ją wzrokiem, gdy przyspieszała kroku i prawdopodobnie próbowała dogonić Roberta. Chciała mu wszystko wytłumaczyć, ale to ja powinienem to zrobić. To ja powinienem świecić oczami przed Lewym, a nie ona. Chociaż, ja nawet nie zdążyłem wytłumaczyć się Wiktorii...
Nie mogę powiedzieć, dlaczego dokładnie to zrobiłem. Dlaczego ją pocałowałem. Poczułem zwyczajnie potrzebę, a że była blisko mnie, wykorzystałem to. Żałuje, bo wiem, że mogę ją stracić. Polka jest przecież zakochana w Marco. Ma wystarczająco dużo problemów, a ja jej tylko dokładam następny. 
Kocham Ann. Kocham ją całym sercem. Kocham również Dianę, która za niedługo będzie już z nami. Ale kocham również Wiki. Nie jak Ann, bo to zupełnie inna miłość. Jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałem. Mogę zawsze na nią liczyć i powiedzieć jej najcięższy sekret, a ja wiem, że mnie nigdy nie zostawi. Ufała mi, a ja tym pocałunkiem, nadużyłem jej zaufania.  
Kiedy była przytulona do mnie i spojrzałem się w jej oczy, przypomniało mi się jak kilka miesięcy temu, podobnie jak teraz, pocałowałem ją. Chciałem przypomnieć sobie jak smakują jej usta, nie mogłem się oprzeć. Te uczucia, które towarzyszą mi przy Wiktorii, niektóre są tymi z tego pierwszego zauroczenia. Zauroczyłem się wtedy w niej, a potem pojawiła się Ann. Wróciły stare uczucia i miłość do niej. Te do Wiki uciekły, ale to dobrze, bo przecież ona kochała Marco. 
Wiele razy rozmawialiśmy o tym, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, a ten pocałunek przed urodzinami, nie był dla nas ważny. Nie żałowaliśmy, ale nie był dla nas istotny. Teraz żałujemy. Oboje. 
Robert widział, co widział. Pewnie uważa nas teraz za najgorszych. Stracił osobę, którą kochał. Stracił Anię i powoli się zbiera po jej śmierci. A my? Mamy osoby, które kochamy, a całujemy się ze swoimi przyjaciółmi. Kompletnie nie potrafimy docenić to, kogo mamy. A przynajmniej ja, bo to moja inicjatywa. Na pewno, gdybym nie pocałował jej, to nic by się nie stało. Bylibyśmy szczęśliwi. Ja z Ann, a Wiki z Marco.
Mam nadzieję, że dziewczyna dogada się z Lewym i wyjaśni mu to wszystko. Może nawet zwalić wszystko na mnie, ale niech wyjaśni jak to było. Bo prawda jest taka, że to ja rozwaliłem wszystko na nowo. Gdybym tylko mógł cofnąć czas... 
Ruszyłem w kierunku naszego domu. Szedłem i pragnąłem by wszystko się wyjaśniło. Najlepiej, jak oboje zapomnimy o tym. Udamy, że nic się nie wydarzyło. Tak było by najlepiej. Dla każdego. 
Po 10 minutach, wolnego marszu, byłem już pod domem. Wszedłem po cichu, bo pewnie każdy już jest w krainie Morfeusza. Na palcach podszedłem po schodach i nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi z pokoju Reusa i Müller. Wyszedł z nich ubrany Marco. Wyglądał, jakby się gdzieś wybierał. 
-Mario?-zdziwił się jak mnie zobaczył.-Co ty tu robisz? 
-Byłem na spacerze. Nie mogłem zasnąć.-skłamałem. Nie chciałem mu teraz tłumaczyć, dlaczego dokładnie wyszedłem na zewnątrz. 
-Widziałeś może Wiktorię?-zapytał z nutką nadziei w głosie.
-Tak.-odparłem. Chciałem coś jeszcze dodać, ale nie zostałem dopuszczony do głosu.
-Gdzie ona jest?! Muszę się z nią zobaczyć!-gorączkował się i podniósł lekko głos.
-Spotkaliśmy się i pogadaliśmy. Poszła jeszcze na chwilę z Lewym... porozmawiać o Ani...-wymyśliłem kłamiąc przy okazji.
-Robert też się odnalazł?-zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi, bo nawet na nią nie czekał.-Marioo... ja wiem, że ty wiesz, co zaszło między mną a Wiki. Więc, proszę. Dobij mnie bardziej.-powiedział. Och Marco. Gdybyś ty wiedział, że już to zrobiłem...
-Słuchaj, nie wydaję mi się, że to jest miejsce i czas na takie rzeczy. Grunt, że zrozumiałeś, co zrobiłeś. Wiki nie powinna też cie uderzyć. Oboje zawiniliście. Musicie pogadać ze sobą szczerze o tej całej sytuacji.
-Wiem Mario, wiem. Ja już nie mam siły do tego wszystkiego. Powiedziałem, żeby Wiktoria wzięła się w garść i zaczęła normalnie funkcjonować, a ja sam nie potrafię tego robić. Ciągle pokazuje jej, że jestem silny i daję sobie radę, ale mnie też to już zaczyna przerastać.-powiedział i głośno westchnął.
-Będzie dobrze Marco. -poklepałem go po plecach.-Macie siebie nawzajem i się kochacie. Wszystko się ułoży.
-Dzięki.-spojrzał na mnie i się uśmiechnął.-Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie.-wypowiedział, a ja tylko się uśmiechnąłem. Co mogłem dodać? Było mi cholernie głupio. Okropnie się czułem przy nim z myślą, co zrobiłem przedtem, a jak teraz Marco się do mnie odnosi. Czułem się okropnie.
-Nie ma za co. W końcu jesteśmy przyjaciółmi.-dodałem jednak, a blondyn się do mnie przytulił.-Idź się połóż. Poczekaj na nią chwilę i pogadajcie.
-Tak zrobię. Dziękuje jeszcze raz. Dobranoc.-dopowiedział i zniknął za drzwiami.
-Dobranoc Marco.-szepnąłem i sam udałem się do siebie. Po cichu, by nie obudzić Ann, wziąłem bieliznę na przebranie i poszedłem do łazienki. Szybko się umyłem i wykonałem wieczorną toaletę. Następnie wszedłem do naszego wspólnego pokoju i spokojnie ułożyłem się do łóżka. Zerknąłem tylko szybko na Ann, która smacznie spała. Jeszcze bardziej poczułem się winni. Coraz bardziej żałowałem, że ją pocałowałem. Kocham Ann. Kocham ją z całego serca i nie mogę jej stracić. Przytuliłem się do niej szybko, a rękoma zahaczyłem o jej lekko zaokrąglony brzuch. Uśmiechnąłem się na samą myśl o tym, że już wkrótce będziemy rodzicami, chociaż bardzo się boję. Boję się, ze nie poradzę sobie.
-Mario...-jęknęła cicho modelka. Pewnie jeszcze spała i lekko się przebudziła.
-Ci...-szepnąłem do jej ucha.-Śpij skarbie. Jestem tu.-dodałem. Dzięki księżycowi, który był w pełni, oświetlał trochę pokój. Mogłem dzięki temu zobaczyć jak Niemka uśmiecha się po moich słowach.
-Dobranoc. Kocham cię.-dopowiedziała.
-Dobranoc Ann... śpij dobrze...


*******
Szłam szybkim krokiem wśród drzew i mroku, który mnie otulał. Musiałam dogonić Roberta, którego straciłam z pola widzenia. Muszę go zatrzymać. Muszę wyjaśnić mu wszystko. Tylko... co ja mu tak naprawdę powiem? "Mario mnie pocałował, a ja głupia, zamiast coś zrobić i sprzeciwić się, pogłębiałam, to co zaczął"? Chociaż... może powiedzenie prawdy jest akurat w tym momencie najlepsze...
Sama nie wiem do końca i dalej do mnie nie dochodzi, co zaszło na tej altance. Było dobrze. Rozmawialiśmy. Mario mi bardzo pomógł, a potem to jak na mnie spojrzał.... Tak nie patrzą na siebie przyjaciele. Gdy się do mnie powoli zbliżał, to nawet chciałam poczuć jego usta, ale gdy już to zrobił od razu miałam w sobie wyrzuty sumienia. Mam je dalej. Zraniłam Marco i Ann. Nie chcę tu zarzucać całej winy na Gotze, bo mogłam coś zrobić, mogłam się ogarnąć i powstrzymać go. Nie zrobiłam tego i cierpię. Po raz kolejny moje cholerne przeczucie miało rację. Mogłam zostać w Niemczech i nie było by problemu.... Moje pierdolone przeczucie... 
Po chwili, dotarłam na pewne rozdroża, które mijałam idąc tutaj. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam idącą sylwetkę, chyba mężczyzny. Nie widziałam, czy to jest Lewy, czy ktoś inny. Chociaż tak na dobrą sprawę, kto mógłby się tutaj znaleźć? W sumie...  co ja, Robert i Mario tu robimy? Postanowiłam przyspieszyć i dogonić tajemniczą postać, która miałam nadzieję, była moim przyjacielem. Jak byłam już blisko niej, dostrzegłam ten charakterystyczny krok. To był on. To był Lewy. Wtedy jeszcze bardziej zwiększyłam tempo.
-Robert!-krzyknęłam, ale Polak ani myślał by się odwrócić.-Robert! Stój!-dokrzyczałam i powoli zbliżałam się do piłkarza.-Robert, nie ignoruj mnie.-dodałam i złapałam piłkarza za rękę, bo byłam już przy nim. Ten natychmiast odrzucił moją dłoń i szedł dalej, ale chyba wolniej. A może mi się tak po prostu wydaje?-Robert, ja wiem, że po tym, co widziałeś, nie chcesz mnie znać ani Mario, ale proszę wysłuchaj mnie. Nie każę ci rozmawiać ze mną, ale posłuchaj.-mówiłam i złapałam głęboki oddech.-Nie znam konkretnego powodu, dla którego to się stało. Po prostu. Pocałował mnie, a ja nie zrobiłam nic, by się mu oprzeć. Byłam po kłótni z Marco. Mario mi pomógł i zwyczajnie chwila słabości i bezmyślności zrobiła swoje. Dobrze wiem, że mam w tym swój udział i wiem, że ja tez zawiniłam, ale.... żałuję tego. Oboje tego żałujemy. Gdybyśmy tylko mogli cofnąć czas, na pewno byśmy do tego nie dopuścili... Ale nie możemy...-mówiłam i powoli czułam jak łamie mi się głos. Czułam się bezradna. Dodatkowo Lewandowski nie mówił nic, tylko powoli szliśmy, a właściwie to ja goniłam go.-Błagam cię Lewy!-krzyknęłam bez siły.-Powiedz coś! Cokolwiek. Możesz mnie zwyzywać od dziwek, od najgorszych, ale powiedz coś!-robiłam, co mogłam, ale gdy pomysły mi się już skończyły - zatrzymałam się i zwyczajnie rozłożyłam ręce.-Błagam... nie mów o tym Marco, Robert. Proszę... wszystko tylko nie to. Ja mu powiem sama, ale nie teraz... Błagam cię...-Myślałam, że polski napastnik idzie dalej i nie zwraca najmniejszej uwagi na mnie, ale jakie było moje zdziwienie, gdy również wstrzymał swoje kroki. Popatrzałam na niego z lekko załzawionymi oczami.
-Chodź ze mną.-wypowiedział prawie niesłyszalnie. Wytarłam gołymi rękoma policzki, które było mokre i oczy oraz zaczęłam podążać za Polakiem.
Szłam i szłam krok za nim. Nie wiedziałam, gdzie mnie prowadzi, ale powoli zaczęło robić mi się zimno. Myślami byłam już w ciepłym łóżku. Nagle brunet zatrzymał się i skręcił w bok. Dopiero teraz zauważyłam gdzie jesteśmy. Zniknęły drzewa i byliśmy na otwartym terenie. Na wyżynie, z której można podziwiać całą okolicę, a w szczególności morze. Zapatrzyłam się na pejzaże i zupełnie zapomniałam o zimnie. Księżyc, który był w pełni, oświetlał nam okolice. Morze szumiało, jakby chciało wypowiedzieć jakieś słowa. A może, coś mówi?
Zobaczyłam, że Lewy usiadł bez słowa na trawie. Postanowiłam powtórzyć po nim gest i zaraz siedziałam obok niego. Patrzeliśmy w przód, nie mówiąc nic przy tym. Kątem oka zerknęłam na Polaka. W jego oczach można było widzieć, że nad czymś mocno rozmyśla. Albo może o kimś. W każdym bądź razie, wolałam nie przeszkadzać i poczekać, aż sam się odezwie do mnie. Moje niepotrzebne wtrącenie się może tylko popsuć.
-Ania zawsze chciała odwiedzić Chorwację. Obiecałem jej, że kiedyś na pewno tu przyjedziemy.-zaczął wspominać. Zdziwiło mnie, że sam zaczął temat o Ani, ale w sumie... Może on tego potrzebuje?-Kochała takie miejsca. Na pewno spodobało by się jej tutaj.
-Też tak uważam.-przyznałam mu rację. Potem ponownie nastała cisza. Robert patrzał przed siebie i może myślał właśnie o Annie? Mimo wszystko wiedziałam, że muszę pierwsza poruszyć ten temat. Ponownie. Tak naprawdę nie chciałam. Najlepiej, to przeleżałbym do rana tutaj, albo i dalej, ale muszę wytłumaczyć się Lewemu.-Ja poważnie żałuję.-wypowiedziałam i podkuliłam kolana do siebie, bo chłód się o sobie przypomniał. Przyjaciel, to zauważył i ściągnął bluzę ze swoich pleców oraz podał ją mi.-Teraz tobie będzie zimno.-słusznie zauważyłam.
-Nie będzie.-zaprzeczył i zmusił mnie bym ją ubrała. Kiedy nałożyłam, przesiąkniętą drogimi perfumami Lewandowskiego, bluzę poczułam się od razu lepiej. Odpowiednia temperatura ciała zrobiła swoje.
-Uważasz mnie teraz za najgorszą.-ponownie wróciłam do tego wątku.-Wiem, że to co widziałeś... straciłam u ciebie szacunek...  Ja już czasami nie wyrabiam...-powiedziałam i czułam jak ponownie moje emocje puszczają i z oczu lecą łzy.-Po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam?
-To dopiero pierwszy dzień...-mówił, ale ja mu przerwałam.
-Nie mówię o tych wakacjach, a ogólnie. Po co ja się wyprowadziłam z Polski?! Jak tylko przyjechałam mam same problemy i inni razem ze mną. Najpierw Reus i te nasze początkowe zaloty, potem wypadek i dziecko. Następnie nie mogłam się dogadać z Marco, bo chciał mnie okłamać, a jak się wszystko ułożyło, ja i on byliśmy szczęśliwi, to Ania zachorowała. Potem znowu pojawiła się ta Carolin i jeszcze przeszłość Marco. Teraz nie ma Ani, a ja i Mario się pocałowaliśmy. Zawsze, zawsze jak jest dobrze, to wszystko się znowu pierdoli i wraca do punktu wyjścia. Ja, jak tylko się tu przeprowadziłam, to nie mam spokoju. Co chwilę, ktoś kopie pode mną dołki. I dlaczego?-pytałam retorycznie.
-Przykro mi Wiki... Wiem, że jest ci ciężko. Mnie również. Każdego dnia wstaję z nadzieję, że to wszystko mi się śniło, a Ania jest na swoim treningu.
-Ja wiem, że myślisz o mnie źle. Straciłeś swoją żonę. Kogoś, kto był dla ciebie wszystkim, a ja? Ja mam kogoś takiego i nie potrafię tego docenić...Robert... to co się stało... było naprawdę momentem słabości. Nie wydarzyłoby się to, gdybym zareagowała. Nie zrobiłam tego. To moja wina... Mogłam nie przychodzić tam...
-Przestań Wiktorio...-zwrócił się do mnie.-To nie twoja wina. Każdemu jest teraz ciężko. Nie uważam was za nikogo złego. Stało się i trudno. Nie można tego cofnąć. Musicie z tym żyć po prostu, ale pamiętaj, kogo kochasz... Chyba, że coś się zmieniło...
-NIE!-zaprzeczyłam szybko.-Kocham tylko Marco. Nic się nie zmieniło. Zwyczajnie się pokłóciliśmy... tyle...
-Dlatego poszłaś na spacer?-dopytywał uważnie.
-Tak... pokłóciłam się, bo Reus powiedział mi prawdę... tyle...-wytarłam kolejne spływające łzy, bo powoli przeszkadzały mi w konwersacji.
-Jaką?
-Powiedział, że zwalam wszystko na śmierć Ani. Każdy mój błąd... Powiedział też, że mam się wziąć w garść.-opowiedziałam, ale wolałam uniknąć rozdziału o moim uderzeniu i jaki był tego powód.-Ona ma rację Robert. Nie potrafię się długo pozbierać. Ciągle tłumaczę się śmiercią Anny, a prawda jest taka, że są ludzie, którzy cierpią bardziej. Podziwiam cię, że jeszcze się trzymasz... Gdybym ja straciła Marco... nie wiem, czy tydzień później nie chowali by mnie obok niego.-wyszeptałam.
-Wiesz Wiki? Wiesz, co mnie jeszcze trzyma przy życiu i dlaczego nic jeszcze nie pierdolnęło?-zapytał, a ja od razu wyczekiwałam odpowiedzi.-Wy. To dzięki wam się jeszcze trzymam. Widzę jak jesteście przy mnie i mi pomagacie. Nie mógłbym tego tak wszystkiego zostawić i pierdolić. Wstaję dla was, jem, żyję... Wy i moja mama z siostrą mi pozostaliście. To dzięki wam mam jeszcze ochotę na życie.-odparł, a mi opadła szczęka. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. To było takie szczere i odważne.-Wy, klub, kibice, Dortmund... jesteście dla mnie ważni. Straciłem Anię, ale wiem, że ona nie chciałaby, bym się smucił i pogrążał w żałobie. Chce mojego szczęścia. Dlatego staram się żyć bez kogoś, kto był najważniejszą osobą. Wiesz dlaczego pochowałem Anię w Dortmundzie, a nie w Polsce? Bo powiedziała, że tu jest nasz dom. Dortmund jest naszym domem i tu chciałby zamieszkać. W miejscu, gdzie mieliśmy tak wielu ludzi obok siebie.
-Robert...-wyszeptałam wzruszona jego słowami i przytuliłam się do piłkarza. Razem płakaliśmy i wspominaliśmy żonę i przyjaciółkę jednocześnie.
-Wiki... teraz będziemy silni. Nie zapomnimy o niej, ale pokażemy, że się nie poddamy. Mamy siebie nawzajem, a ty masz jeszcze Marco obok, który cię kocha i wierzę, że się pogodzicie. Pogadaj z nim, a ten pocałunek niech nie zepsuje niczego. Miłość jest najwspanialszą rzeczą jaką można doświadczyć, a ja ci tylko zazdroszczę, bo masz Reusa.
-Zobaczysz, że przyjdzie taki czas, że zakochasz się drugi raz.
-Nie Wiki. Zakochać można się tylko raz...-dodał prawdę. Ma rację. Muszę bardziej docenić to kogo mam obok, bo bywa różnie. Nie wiem, czy ja dałabym, radę tak jak Lewy i pozbierała się po stracie mojego narzeczonego. Bywało między nami różnie, ale nigdy nie zaprzeczyliśmy swojej miłości. Kochamy się i już tak będzie. Teraz nadchodzi moja zmiana. Wraz z Lewym będziemy walczyć i będziemy starać się żyć na nowo. Bez Ani obok, a w sercu, bo tam będzie już zawsze.
Około dwunastej w nocy, byliśmy z powrotem w naszym tymczasowym miejscu zamieszkania. Weszliśmy po cichu, by nikogo nie obudzić. W całym domu panował mrok, ale co się dziwić. W końcu jest noc. Wyciągnęłam swój telefon, który ma latarkę i poprowadzi mnie ona do pokoju, gdzie śpi zapewne już Marco.
-Dziękuję.-szepnęłam do rodaka, który kierował się do pokoju.
-Dobranoc Wiktorio.-odpowiedział i powoli znikał za drzwiami, a ja weszłam już wolno na schody. W zwolnionym tempie stawałam na pojedynczy schodek, bo nie znałam ich dokładnie i wolałam uważać.-A, Wiki.-usłyszałam ciche wołanie napastnika.-Nie powiem Marco.-wyjawił i uśmiechnął się lekko do mnie, dodając otuchy.-Dobranoc raz jeszcze.
-Dobranoc, Robert. Dobranoc.-odpowiedziałam drugi raz i weszłam szybciej. Po chwili znalazłam się w pokoju. Myślałam, że Reus śpi, więc zachowywałam się jak najciszej mogłam. Jakie było moje zdziwieni, gdy poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę. Nie była to obca ręka. Był to Marco...
-Wiktoria...-powiedział i po sekundzie zapalił światło.-Martwiłem się...
________________________________________________________________
Witam i zapraszam na kolejny rozdział ode mnie! 

Mamy wyczekiwaną wycieczkę, a to dopiero początek ostatniego wątku na tym blogu. Cieszycie się, że powolutku koniec? :D 

No, a dzisiaj koniec roku! Koniec gimnazjum i czas na liceum :))
Nie wierzę, że tak szybko to wszystko minęło. 
A jak u Was? Zadowoleni? Plany na wakacje? Opowiadajcie :3

A co do rozdziału, to generalnie miał być dłuższy, ale podzieliłam jeden na dwa, bo chciałam już coś dodać, bo długo mnie nie było.

To do następnego kochane. Mam nadzieje, że spodoba wam sie rozdział i skomentujcie go, bo ostatnio coś mam jakiś kryzys i nie podoba mi się to co pisze. Wyraźcie swoje zdanie, bo może pomogą mi i poradzą, jak robię coś źle.
Liczę na Was :) 

Udanych wakacji!!! 

ENJOY <3

8 komentarzy:

  1. SERIO?! W takim momencie?! NO BŁAGAM!!!
    Kochana przepraszam, że nie komentowałam!
    Rozdział jak zwykle CUDOWNY <3
    Nooo powiem, że mi się wydaje, że teraz będzie trudno między Wiki a Marco.
    A osobą, którą spotkała Wiktoria na tej altance?
    Wydaje mi się, że to Lewy :/
    Nw. czego ale tak jakoś mi się wydaje.
    Błagam! Powiedz mi kiedy będzie kolejny, bo ja już umieram!!!
    To kiedy kolejny? :D
    No weny przede wszystkim ;)
    No i czekam na kolejny :*
    Buziaki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że powinien pojawić się szybko :)
      Dziękuję bardzo, bardzo, bardzo!! ♥

      Usuń
  2. Świetny ! :D Czekam na następny! :D a co do zakończenia too w świetnym momencie. Dzieki temu zyskało nutkę niepewności ! :P zdecydowanie zgadzam sie z dominika ! Tez mysle ze to lewy <3 życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty to masz talent dziewczyno...Wow...
    Rozdział wspaniały...moment zakończenia? Do d...;))) Nie mogłaś no chociaż dopisać kto tam siedział? Teraz spać nie będę mogła bo będę myśleć co w następnej części..
    I może to dziwne, ale ogromnie spodobała mi się i kłótnia! Nie wymuszona i w ogóle Marco powiedział wreszcie co o tym myśli. Super! (oby się tylko pogodzili!) Ogólna ocena: 11/10.♡ Zaliczam do jednego z moich "vipowskich ulubionych"... No mega!
    Błagam o szybkiego nexta!!!!!! :oo ♡♡♡♡
    Buziaki!:**
    PS. Zapraszam do mnie na 9-tkę: http://mr11-bvb.blogspot.com/2015/06/dziewiec_50.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko opisane jest genialne(: Ogółem nie podoba mi się zachowanie Wiktorii...Rozumiem śmierć Ani ale Marco ma racje ona tylko się tłumaczy tym... Eh mam nadzieję ,ze ten kryzys nie potrwa długo:( Myślę ,że tam siedzi Mario lub Robert. http://nieryzygnujnigdyzmarzen.blogspot.com/2015/06/rozdzia-12-po-wyjsciu-mikoaja.html
    Udanych wakacji i zapraszam do siebie ! <3 -

    OdpowiedzUsuń
  5. Chorwacja jest piękna, miałam okazję spędzić tam dwa tygodnie już kilka lat temu i jak czytałam ten rozdział, przypominałam sobie wszystkie te widoczki i niesamowicie błękitną wodę ♡
    A co do samej treści - chyba zarówno Marco, jak i Wiktoria zawinili w tej sytuacji. Fakt - Reus nie powinien dyktować jej warunków i rozkazywać, kiedy powinna wrócić do siebie po stracie Ani. Z drugiej jednak strony - dopóki się nie pokłócili naprawdę się nią opiekował, więc gdyby go nie uderzyła, być może wszystko byłoby w porządku. Wiadomo, Marco próbował siłą wymusić na Wiki zbliżenie, ale to spoliczkowanie nie było konieczne. Tym bardziej, że nie wydarzyło się po raz pierwszy.
    Też jestem przekonana, że w altance siedzi Robert (skoro wszyscy byli już w pokojach, a on zniknął jeszcze popołudniu :D). Być może odbędą szczerą rozmowę i oboje zaczną się wspierać tak, by wszystko wróciło do normy ;)
    W dalszym ciągu nie wyobrażam sobie końca tego opowiadania. No po prostu nie :D Mam nadzieję, że tylko tak mówisz, a w zapasie chowasz jeszcze z 20-30 rozdziałów :p
    Moje wakacje niestety jeszcze się nie zaczęły - dopiero we wtorek :/ Nauka wychodzi mi już oczami, uszami, nosem, ustami i mózgiem, no ale na egzaminy nie ma niestety mocnych... ehh :/
    Pozdrawiam Cię i dawaj szybciutko kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie mało brakowało, a pojechałabym tam w te wakacje, ale kto wiem... może za rok? :D Zazdroszczę ogromnie, bo mi też się ten kraj podoba niesamowicie i dlatego właśnie go dodałam do opowiadania.
      Wiesz, co do końca... to może was czymś zaskoczę, ale to jeszcze chwila :)
      Dziękuję ogromnie i trzymam kciuki za Ciebie ♥

      Usuń
  6. Ten wyjazd miał być tako piękny... No i w sumie tak się zapowiadał.
    Kiedy Robert nie zjawił się na czas, pomyślałam, że w ogóle nie przyjdzie. Na szczęście się myliłam. Samym pojawieniem się na lotnisku i tym, że wyjechał z przyjaciółmi do Chorwacji, pokazał, iż ma w sobie tyle siły, by stawić czoła każdej kolejnej sekundzie, minucie, godzinie, każdemu dniu spędzonemu bez Ani. To mi się podoba. Podoba mi się, że mimo cholernego bólu, pustki i tej wielkiej, utraconej miłości, stara się żyć najlepiej jak potrafi. Martwi mnie jednak gdzie zniknął... Na początku myślałam, że to jego napotkała Wiktoria, ale to chyba nie ten trop. :) Zastanawiam się czy mam się o co martwić.... Choć wydaje mi się, że Wiki miała rację, mówiąc, że oni nic innego, niż naprowadzenie go, nie mogą zrobić.
    Ale co do Wiki...
    Troszkę mnie zirytowała. Ale po części także ją rozumiem. Nie miała ochoty na zbliżenie, a Marco nie reagował na jej sygnały. Był jakby w transie. Jak miała go ocucić? Wybrała bardzo radykalny sposób. Mogła chociażby próbować zrzucić go z siebie, bądź wyślizgnąć się spod jego ciężaru... To, co powiedział piłkarz jest racją. Niestety. Kiedy coś idzie nie tak, jak Wiktoria chciałaby tego, strzela focha albo przechodzi do policzkowania chłopaka. I wydaje mi się, że od jakiegoś czasu śmierć Ani stanowi dla niej wymówkę od normalnego życia. Marco jednak też nie jest bez winy. Nie ukrywajmy. Zachował się brutalnie i napastliwie. Nic dziwnego, że w Wiktorii zapaliła się lampka. Przeraził ją... Myślę, że oboje rozpoczęli niepotrzebną kłótnię. I była ona wytworem obojga, a nie tylko jednej ze stron.
    Intryguje mnie, kim jest osoba spotkana przez Polkę. :))
    Czekam na kolejny! ❤
    Och, świetnie Cię rozumiem. Ja też rozstałam się z gimnazjum i najlepszą klasą pod słońcem. Nie obyło się bez łez. A jak u Was? :')
    Udanych wakacji i wypoczynku! Naładuj sobie akumulatory na nową szkołę. :)
    BUZIAKI! :*

    OdpowiedzUsuń