piątek, 29 maja 2015

Rozdział 44



"WPATRUJEMY SIĘ W NIE TO, CO WIDZIALNIE, LECZ W TO, CO NIEWIDZIALNE"

In the eyes
of a teenage crystallized
Oh the prettiest of lights that hang the hallways
of the home
And the cries from the strangers out at night
They don't keep us up at night
we have the curtains drawn and closed


We all are living in a dream
but life ain't what it seems
Oh everything's a mess
And all these sorrows I have seen
They lead me to believe
That everything's a mess

But I wanna dream
I wanna dream
Leave me to dream


~Imagine Dragons 
Dream




Jak na ironię dzisiejszy dzień zapowiadał się na jednym z najgorszych w kwestii pogody. Siedząc na parapecie z podciągniętymi kolanami, dokładnie widziałam jak czarne chmury wiją się nad domami, nad miastem. Zapowiadały może pierwszy śnieg w tym roku? Widziałam jak do byłego już domu Marco podjeżdża samochód. Wysiadło z niego młode małżeństwo wraz z dwójką dzieci, które na oko miały może z 4 i 6 lat. Byli szczęśliwi. Skakali i wesoło krzyczeli, a ich rodzice próbowali uspokoić rozbawione rodzeństwo. Jednak zaraz sami szczerzyli się na widok rozweselonych twarzy dzieci. Po chwili z domu wyszła również młoda brunetka, która pewnie zamierzała pokazać budynek z jak najlepszej strony, a potem go sprzedać. Denerwowali mnie. Z miłą chęcią podeszłabym do nich zaraz i powiedziała, żeby przestali się śmiać. Irytował mnie ich śmiech. Był zbyt radosny. Oni wszyscy byli zbyt radośni, a szczególnie te dzieci. Dlaczego się tak śmiali? Po co im to? Co im daje to szczęście? Przecież i tak za chwilę wszystko diabli wezmą i pójdzie się za przeproszeniem jebać. Myślą, że jak mają siebie nawzajem to są bezpieczni od wszelkich niebezpieczeństw? Głupota... Nikt nigdy nie jest bezpieczny i właśnie to jest najgorsze...
Siedząc tak z kamienną twarzą, przypomniałam sobie o kubku gorącej czekolady, który leżał obok mnie. Złapał za niego i powoli z niego piłam, bo czekolada była jeszcze gorąca. Delektując się tym napojem zastanawiałam jak reszta mojego życia będzie wyglądać? Moje ostatnie dni wyglądały praktycznie tak samo. Nie chodziłam nawet do szkoły, bo zbyt wiele mnie to kosztowało. Ja nawet nie chciałam wychodzić z mojego pokoju, z moje łóżka. Często był przy mnie Marco i po prostu leżał ze mną, a ja płakałam do jego klatki piersiowej. Czasami bywały takie momenty, że moje załamanie sięgało zenity i popadałam w skrajności. Krzyczałam i płakałam na przemian. Biłam Reusa w jego umięśniony tors, a on po prostu czekał. Czekał aż się uspokoję i ponownie zacznę płakać, a w tym czasie znowu mnie przytuli i wracamy do punktu wyjścia. Przez ostatni czas nie było dnia, by z moich oczy nie wyciekły łzy. Dzisiaj... dzisiaj jest pierwszym dniem od dawna, w którym nie płakałam, ale może to dlatego, że nie mam już siły i skończyły mi się wszystkie zapasy łez?
Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Nie odezwałam się, ale ten ktoś na pewno wiedział, że tu jestem. Okazało się, że to moja mama. Powoli weszła do środka, ubrana w czarną sukienkę i płaszcz tego samego koloru. Nie patrzałam na nią, a jedynie zerknęłam przez moment. Uważałam, że za oknem są zwyczajnie lepsze widoki.
-Chciałam ci tylko powiedzieć, że my już jedziemy.-oznajmiła mówiąc cicho. Drgnęłam wtedy lekko.
-W porządku.-odparłam zapatrzona na stadion, który było widać w oddali.-Ja czekam na Marco.-dodałam.
-Dobrze skarbie.-odpowiedziała i zaczęła powoli się wycofywać.-Nie zapomnij tylko zamknąć drzwi na klucz,-dopowiedziała i już jej nie było. Zostałam sama. Sama w pokoju. Sama w domu. Nie minęło nawet 5 minut, a słyszałam już odjeżdżający samochód. Westchnęłam głośno i przymknęłam na sekundę oczy. Byłam niewyspana. Nie zdziwiłabym się, gdybym przypadkiem popadła na zdrowiu. Nie sypiam zbytnie, nie jem, nie piję. Jak już to tylko, gdy ktoś mnie zmusi. Nie ma po prostu siły na takie rzeczy i na myślenie o nich. W mojej głowie krążyły zupełnie inne myśli.
Zupełnie niespodziewanie zobaczyłam jak czarny Aston Martin wjeżdża do mnie na podwórko. Wiedziałam, że jedzie nim Reus. Wtedy poczułam się dziwnie. Mój brzuch zaczął wariować i ogromnie mnie boleć. Ręce zaczęły się trząść i pocić, a moje serce dostało nagłego ataku. Musiałam wstać. Musiałam iść. Na szczęście pomyślałam wcześniej i ubrana byłam od kilku godzin. Miałam na sobie założona czarną, dopasowaną sukienkę, na krótki rękaw i sięgającą mi do kolan. Na łóżku leżał czarny płaszczyk, który czekał na mnie równie długo. Ubrałam już go i zaczęłam schodzić na dół po schodach, a potem ubierać wysokie buty. Moja mina się nie zmieniła. Wyglądała tak samo cały dzień, a moja blada skóra dodawała tylko klimatu. Usłyszałam jak drzwi się otwierają. Wiedziałam, że to Marco, więc nawet się nie podnosiłam. Dopiero jak zapięłam buty zerknęłam na mojego narzeczonego. Również miał na sobie kolory, które będą dzisiaj przeważały. Czarna koszula, czarne jeansy i czarne buty, a do tego czarna kurtka.
-Cześć kochanie.-powiedział, jak zobaczył, że dostrzegłam go.
-Hej.-odparłam markotnie i wstałam ze schodów. Złapałam za torebkę, która leżała obok wieszaków i chciałam już udać się do wyjścia, ale przeszkodził mi w tym blondyn. Popatrzał mi głęboko w oczy. Tak głęboko jak nigdy. Poczułam jak całe moje ciało przechodzą ciarki. Ona natomiast mnie po prostu przytulił do siebie. Odwzajemniłam uścisk ze zdwojoną siłą. Zaczęłam nasłuchiwać. Nasłuchiwać jego serce. Może to głupie, ale ostatnio robię to często. Daje mi to jakąś świadomość, że... że.... że jest jeszcze ze mną. Że ktoś żyje...
Po kilku minutach czułości puściłam Reusa. Wiedziałam, że powinniśmy się zbierać, więc wsiadłam do samochodu i w ciszy jechaliśmy przez miasto...

Jadąc, czułam się, jakby całe miasto ogarnęła ta atmosfera. Na mieście nie było praktycznie żywej duszy, tylko co jakiś czas można było dostrzec pojedyncze osoby. Dortmund ogarnęła szarość i smutek. Zupełnie jakby wszyscy przeżywali śmierć żony ich ulubieńca. Choć...  może tak jest. Może naprawdę cierpią razem z Robertem. Każdy wie, że Borussia jest jedną wielką rodziną. Kibice są związani z piłkarzami i ich rodzinami. Wiadomość o śmierci ukochanej osoby ich ulubieńca boli tak samo jak własna strata.
Jechaliśmy w ciszy. Nic nie mówiliśmy. Nawet radio, które zawsze głośno rozbrzmiewało piosenki, milczało. Czasami słowa są nie potrzebne, a czasami po prostu zbędne. W tym wypadku zgadzało się i pierwsze, i drugie stwierdzenie. 
Kiedy znaleźliśmy się już obok kościoła, wtedy zaczęło robić się tłoczno. W oddali było widać wiele samochodów, osób, ale i też fotoreporterów, którzy tylko czekali na odpowiedni moment i pstryknięcie zdjęcia osobom pogrążonym w rozpaczy. 
Piłkarz zaparkował na wolnym miejscu i zatrzymał pojazd. Chwilę siedzieliśmy i jakbyśmy zbierali się emocje do kupy. Jakbyśmy przygotowywali się do tego, co za chwilę się stanie. Usłyszałam jak Marco głośno westchnął. On również przeżył do mocno. Przecież on i Ania znali się nawet dłużej. Po będzie z ponad 3 lata. Nie widziałam go jeszcze w stanie takiej rozterki. Nie często można dostrzec u niego łzy. Jednak kiedy to nastąpi, są tą łzy bezradności. Widziałam to w jego oczach za każdym razem, gdy próbował mnie pocieszyć. Za każdym razem, gdy było źle, on pomagając mi, sam już nie wytrzymywał i poddawał się. Mówi się, że jak mężczyzna płacze, to musi być naprawdę źle. Kto by pomyślał, jak wiele w tym prawdy...
-Wiki?-zawołam mnie po cichu. Zerknęłam na niego odwracając powoli głowę. Blondyn położył dłoń, na mojej, która bezwładnie leżała na moich nogach.-Jeżeli będzie się coś działo, masz mi powiedzieć, dobrze?-upewnił się. Wie doskonale, że jest ze mną źle psychicznie, ale i fizycznie. Sama nie wiem, czy dam radę dotrwać do końca ceremonii. To będzie okropne, bo zobaczę ja po raz pierwszy od tego momentu w szpitalu.
-Dobrze.-odpowiedziałam mu.-Chodźmy już lepiej.-dopowiedziałam i oboje bez słowa otworzyliśmy drzwi samochodu. Idąc powoli patrzałam cały czas to co mam przed nogami, na to co przed sobą. Nie chciałam podnieść głowy. Nie chciałam widzieć tych wszystkich twarzy osób z rodziny Ani czy Roberta. Nie chciałam widzieć żalu i rozpaczy. Chociaż może to błąd? Może powinnam przyzwyczaić się do pewnych rzeczy? Ale przecież to nie takie proste. Jak można wymazać z życia pewną osobę, która była ważnym elementem swojej własnej historii? Nie da się. Nie można. To nie realne.
Poczułam jak mój towarzysz obejmuje mnie lekko. Popełniłam wtedy błąd. Podniosłam wzrok na niego, ale nawet nie zobaczyłam jego buzi. Stała tam jakaś rodzina, która mówiła po polsku. Mieli łzy w oczach, a kolejne wycierali spływające po policzkach. Spojrzałam na nich, a oni na mnie. Wpatrywaliśmy się tak na siebie, aż w końcu wraz z Marco weszliśmy do budynku. W ławkach siedziało już sporo osób. Było wiele osób z Polki i Niemiec. Była rodzina i przyjaciele. Były osoby, które znały bardziej Anię, ale i też znalazły się te, które tylko ją kojarzyły. Jednak przyszli. Przyszli by towarzyszyć sobie nawzajem w jej ostatniej drodze. Po prostu by ją pożegnać.
Wraz z Marco zadecydowaliśmy już wcześniej, że nie chcemy siadać do przodu. Nawet nie wiem, czy potrafiłabym być tak blisko niej. Kiedy już mieliśmy siadać do jednej z ostatnich ławek, zauważyliśmy zmierzającego w naszym kierunku Roberta. Nie wyglądał za najlepiej. Czerwone, podkrążone oczy były widać już z daleka. Garnitur, który miał na sobie umiejętnie zakrywał jego osobowość i aktualny stan.
-Cześć.-powiedział na przywitanie.-Dziękuję, że jesteście.-dodał i oboje z Marco przytuliliśmy go mocno. Właśnie wtedy moje zapasy łez, chyba się o sobie przypomniały, bo poczułam jak kręcą mi się w oku. Nie chciałam płakać. Przynajmniej nie teraz.
-Daj spokój i nie dziękuj.-odpowiedział jego klubowy kolega.-Jest coś, co możemy dla ciebie teraz zrobić?-zapytał.
-W sumie to tak.-cicho szepnął.-Proszę... usiądźcie z przodu. Obok mnie.-wyjaśnił, a ja wraz z Marco popatrzeliśmy po sobie. Zgodnie, nawet nie rozmawiając ze sobą, wiedzieliśmy, że odpowiedź jest pozytywna. Nie moglibyśmy zostawić go teraz. Teraz, gdy opuściła go tak ważna osoba w jego życiu.
-Oczywiście.-odpowiedziałam tym razem ja.
-Wiktoria... ja właściwie muszę poprosić Cię o coś jeszcze....-Lewy zwrócił się tylko do mnie. Zdziwiło mnie to na początku. Miałam w głowie już wiele scenariuszy o co może mnie poprosić.
-Co takiego?
-Ah...-westchnął lekko.-Ania... ona zostawiła list do nas... Znalazłem go po powrocie do domu... Było na nim napisane.... było... byś go przeczytała... ty....-mówił z trudem. Próbował powstrzymać łzy, które i tak znalazły wyjście i po chwili blade policzki napastnika były oblane mokrymi kroplami słonej wody. Nie myślałam wtedy o tym co powiedział do mnie Robert, tylko jak to powiedział. On już najzwyczajniej w świecie ma dość. Jest mu ciężko, ale komu nie było by? Mówienie o tym wszystkim przynosi mu ból i poczucie samotności. Przecież ja na jego miejscu nie wiem, czy dałabym radę dalej żyć. Jeżeli straciłabym Marco... Nie wiem i raczej wątpię, że potrafiłabym żyć dalej, a o stworzeniu nowego związku z kimś innym to nie mówię. Miłość, prawdziwa miłość zdarza się tylko raz i nawet jak spotkasz kogoś nowego na swojej drodze, po odejściu tej jedynej i ukochanej, nie będzie to to samo uczucie. Nigdy...
-Robert...-powiedziałam i położyłam dłoń na jego ramieniu. Mimo, że jest sporo ode mnie wyższy nie było to dla mnie problemem. -Zrobię to.-zgodziłam się. Choć tak naprawdę mam wątpliwości, czy będę miała na tyle siły i odwagi, by przeczytać jej ostatnie słowa, które skierowała pewnie specjalnie do nas...
Wraz z Robertem postanowiliśmy udać się już na swoje miejsca, bo powoli wszyscy zaczęli się już schodzić. Szłam po długim dywanie w kościele i widziałam przed sobą trumnę. Nie była zamknięta. Można było do niej podejść. Można było z nią jeszcze porozmawiać. Można było ją jeszcze dotknąć. Można było ją jeszcze zobaczyć. Idąc, cały czas patrzałam na tą rzecz. Biłam się z myślami, bo z jednej strony chciałam bardzo podejść do niej, ale z drugiej bałam się tego. Mam jakąś blokadę, która nie pozwala mi podejść do niej. Nagle poczułam jak Marco łapie za moją dłoń i mocno ściska. Dzięki temu gestowi poczułam się w pewien sposób lepiej. Wiedziałam, że jest cały czas ze mną i jest cały czas przy mnie będzie.
Siedząc i czekając na wyjście księdza, który ma odprawić mszę, obserwowałam na zmianę kościół, osoby, kościół i osoby. Dzięki temu dostrzegłam miejsca rodziców oraz przyjaciół Ani. Do nas, do naszej ławki dołączyli jeszcze Ann i Mario. Chcieli być z nami. Z Robertem. Ja sama, odczuwałam natomiast powoli skutki braku jakichkolwiek składników odżywczych. Jedzenia, wody, snu... Dodatkowo dochodził stres, który był spowodowany tym, że za chwilę mam przeczytać najważniejszy list w moim życiu. List, który jest skierowany do wszystkich zebranych. I to właśnie ja mam ten zaszczyt i przytoczyć słowa Ani innym.
Nagle wszyscy zebrani dostrzegli duchownego, który wkroczył wraz z ministrantami przed ołtarz. Wtedy oficjalnie zaczął się pogrzeb. Pogrzeb Ani. Pogrzeb bez dziennikarzy, nieporszonych gości. Jesteśmy tylko my - najbliżsi.
-Wpatrujemy się w nie to, co widzialne, lecz w to co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś co niewidzialne, trwa wiecznie. Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli przybytek od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie.*-tymi pięknymi słowami rozpoczął modlitwę za Anię. Już wtedy widziałam, że wiele osób wzrusza się na jego słowa. Widziałam łzy w oczach rodziców. Potem w Roberta. Nie mógł ich utrzymać. Nie mógł....
-Teraz chciałbym poprosić przyjaciółkę Ani, o przeczytanie listu, który zostawiła dla nas zmarła.-rozpoczął duchowny, a Lewandowski dał mi znak kiwnięciem bym już wyszła. Zrobiłam to. Wstałam i poczułam jak każda osoba, każde oczy są skierowane na moją osobę. Czy to mnie krępowało? Nie wiem. Nie wiem, bo nie czułam żadnych emocji. Szłam wtedy jeszcze na czysto. Nie chciałam płakać, ale wiedziałam i sama siebie przygotowywałam, że na pewno będę. Wiedziałam to... To było pewne...
Stanęłam przed ołtarzem i podeszłam do księdza, który podał mi złożoną kartkę papieru. Chwyciłam za nią. Mężczyzna w sutannie pokazał mi bym podeszła do mównicy i przeczytała ją.
-Dasz radę.-szepnął tylko do mnie i odszedł usiąść obok. Stanęłam obok mikrofonu i moim pierwszym ruchem było spojrzenie na Roberta, a potem na Reusa. Potem ponownie zerknęłam na kartkę i zaczęłam czytać.
-Dzień dobry wszystkim. Pewnie wiele osób z was myślało kiedyś nad tym, co by było gdyby musieli napisać jakieś ostatnie pożegnanie, ostatni list, albo po prostu jakieś słowa skierowane do innych, wiedząc, że gdy inni będę to czytać, to my sami nie będziemy już żyć. Dziwne uczucie... W każdym bądź razie zawsze myślałam, że będzie to jedna z łatwiejszych rzeczy. Nic bardziej mylnego. W pożegnaniu, istotne są podziękowania. A gdybym ja miała dziękować każdemu to chyba nie zdążyłabym.-usłyszałam jak niektórzy w budynku zaśmiali się lekko pod nosem. Widocznie Ani zależało na optymistycznej atmosferze nawet na pogrzebie.-Jednak w życiu są czasami momenty, że nie możesz nic innego powiedzieć, prócz zwykłego "dziękuję". Ja wiem, że w moim życiu jest wiele osób, którym powinnam szczególnie podziękować. Za co? Za wszystko.  Chyba przede wszystkim za to, że moje życie było tak wspaniałe. Wychowywałam się wśród miłości i przyjaźni. Wśród pasji i tego, co kocham. a to jest ważne, bo mogłam stać się tym kim jestem. Dziękuję Ci mamo i tato... Ja wiem, że nie zawsze było kolorowo. Ja wiem, że mieliśmy problemy. Wiem, że między nami nie zawsze bylo dobrze, ale ja nigdy nie przestałam was kochać i przestac odczuwać waszą miłość do mnie. Dzięki wam miałam szansę spełnic swoje marzenia i stać się tą Anią, która zdobyła wiele medali i tytułów. Potrafiła wygrywać z najtrudniejszymi przeciwniczkami, ale... przegrała z chorobą...-poczułam, że z moich oczy leci samotna łza. Wiedziałam, że to tylko zapowiedź tego, co będzie później. Wiedziałam, że na jednej łzie się nie skończy. Było by za prosto.-Wiem, że na pewnie wiele z was zebranych nie miało pojęcia o chorobie. Przepraszam za to, ale uważałam, że tak będzie lepiej. Chciałam uchronić was, przed tą niespodzianką. Nie chciałam, żebyście byli przygotowani na śmierć, bo to głupie. Nikt nie może powiedzieć, którego dnia opuści się innych. Wtedy byście każdego dnia wyczekiwali, aż zasnę i nie obudzę się? Wiedziałam po pewnym czasie, że choroba jest nieuleczalna. Ale walczyłam do końca. Mimo, że niektórzy lekarze nie chcieli mnie przyjąć do siebie, mimo, że pogodziłam się i przyjęłam do wiadomości fakt o tym, że jestem ciężko chora i mogę umrzeć, ale walczyłam i nie poddawałam się. Teraz, choć jestem przegraną, to czuję się wygraną, bo wiem, że pewnego dnia się spotkamy. Kto wie... może w lepszym świecie... Nie chciałabym jednak pominąć pewna ważną osobę w moim życiu, a konkretnie mojego męża - Roberta... Robert, wiem, że czujesz do mnie ogromny żal. Jesteś na mnie wściekły za to, że okłamałam cię, ale proszę  zrozum mnie. Chciałam byś mógł każdego dnia budzić się obok mnie i bez obaw zasypiać kolejnego, bez myśli czy to nasza ostania noc. Nie chciałam twoich obaw i zmartwień. Chciałam by wszystko było takie jakie było na początku. Chciałam miłości i wzajemnego szacunku. Zawsze to miałam. Dzięki tobie stałam się silną kobietą, która wiedziała, co chce w życiu. Wiele ci zawdzięczam i wiem, że poradzisz sobie. Dasz radę, bo jesteś...-moment w liście o Robercie dla mnie był ciężki. Ci jakiś czas musiałam się zatrzymywać i wycierać łzy z oczu, bo przez nie mogłam zobaczyć tekstu.-... twardą osobą, która nigdy się nie poddaje. Teraz też tego nie rób. Nie zapominaj o mnie, ale nie możesz już do końca życia rozpamiętywać mnie. Zakochaj się . To jest to o co cię proszę. Chcę byś kiedyś pokochał kogoś, tak jak pokochałeś mnie. Zawsze... chciałeś mieć dzieci. Nie zdążyłam... spełnić twojego marzenia. Wybacz mi, ale mam nadzieję, że ta szczęściara, którą spotkasz ta ci ten skarb. Kocham cię i nigdy nie przestanę...-kiedy myślałam, że to już koniec, odwróciłam kartkę, gdzie znajdował się jeszcze kilka słów o mnie. Nie ukrywam, pragnęłam już zejść. Wszyscy zebrani pragnęli bym skończyła, bo nie wytrzymali. Widziałam łzy, a Robert... Marco i Mario musieli go uspokajać. Widziałam jak walczył z tym, by nie podbiec do niej i zabrać jej ciało. Zebrałam się w sobie i jednak kontynuowałam czytanie.-Jest jeszcze ktoś o kim powinnam wspomnieć. Chodzi o wspaniałą osobę, bratnią duszę, przyjaciółkę, którą poznałam w Dortmundzie. Masz wspaniałego mężczyznę przy sobie, który cię kocha i nie raz to udowodnił. Marco, dbaj o nią i nie pozwól by stała się jej jakakolwiek krzywda. Pamiętaj... że masz przy sobie skarb, który tak długo kopałeś. Żałuje jeszcze wielu rzeczy, ale tego, że mnie mogliśmy poznać się szybciej, chyba najbardziej. Jednak, kto by pomyślał, że zupełnie przypadkowe spotkanie w kawiarni, zapoczątkuje wspaniałą przyjaźń. Żałuję jeszcze jednej rzeczy i tego nie wybaczę sobie już do końca. Konkretnie tego, że nie będę mogła być na twoim ślubie. Na twoim i Marco. Pragnęłam  tego. Chciałam, marzyłam, ale los potrafi być okrutny. Z wieloma rzeczami trzeba się pogodzić i mam nadzieję, że wy też się z tym pogodzicie i wybaczycie mi, ale mam do was prośbę... Wiktorio... na swój ślub, na którym mnie nie będzie, proszę... ubierz...-czytając zerknęłam na dalsze zdanie i nie mogłam czytać dalej. Zatrzymałam się i odwróciłam do mikrofonu. Musiałam się uspokoić. To, co Ania napisała w tym liście jest piękne, a dalszy fragment jeszcze piękniejszy. Najgorsze jest w tym, że ja się nie wzruszyłam. Ja płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez lecących z moich oczy. Chciałam przestać, ale kolejne próby kończyły się niepowodzeniem. Moja przerwa nie zrobiła zbyt wielkiego zamieszania, bo większość podobnie do mnie, musiała się uspokoić. Gdy choć na trochę opanowałam emocję, wróciłam do listu. Z moich oczy łzy leciały dalej, ale nie tak intensywnie. Spojrzałam na kartkę i wróciłam czytania...-proszę... ubierz moją... sukienkę... tą co miałam na sobie. Chcę byś chociaż odrobinę poczuła moją obecność... w tym dniu... Kocham was wszystkich...Wasza Ania...-doczytałam kończąc. Wtedy po prostu zeszłam z mównicy i udałam się do swojej ławki. Wszyscy płakali. Nie było w kościele takiej osoby, która nie wzruszyła się ostatnimi słowami Polski. Nawet ksiądz musiał wycierać mokre policzki. W ławce,  od razu Marco mnie przytulił. On również płakał. Znowu miał ten sam błysk w oku. Znowu musiało być źle... Znowu musiało być bardzo źle.

Na cmentarzu byliśmy po godzinie. Właśnie zakończyło się zakopywanie trumny z ciałem.  W momencie, kiedy ludzie zaczęli kłaść kwiaty, z nieba zaczął prószyć lekki śnieg. Pierwszy tej zimy...
Mijały minuty, a zebranych ubywało. Stałam wraz z Marco, Mario i Ann- Kathrin. Przyglądaliśmy się miejscu spoczynku Anny i nasłuchiwaliśmy, jak Robert przyjmuje kolejne kondolencje. Lewandowski nie urządzał stypy. Jedynie do niego do domu pojechali rodzice Ani i jego mama oraz jakaś bliższa rodzina. Poprosił, by pojechali do domu, a sam, gdy już nikogo nie było został przy grobie. Byliśmy z nim do końca. Do ostatniej osoby, a potem zostawiliśmy go wraz z Anią, a sami pojechaliśmy do siebie. Ja jednak wraz z Marco zajechaliśmy na Phoenix See. Planowałam spędzić ten dzień na leżeniu i tak by wyglądał, ale zostałam zmuszona do zjedzenia czegoś. Reus potrafi być stanowczy, a nie chciałam mieć z nim jakiś kłótni, więc uległam i zgodziłam się na małą kanapkę oraz szklankę herbaty. Gdy zjadłam oboje położyliśmy się na łóżku i w ciszy, słysząc jedynie tykanie zegara, leżeliśmy. Chciałabym spędzić resztę życia w takiej pozycji. Jest nie tylko wygodnie, ale zauważyłam, że można w ten sposób zebrać wiele myśli. Ja myślałam. Myślałam nad tym jak teraz to wszystko będzie wyglądać i czy dużo się zmieni. Jak będzie wyglądało moje życie i czy dalej będzie taką frajda dla mnie. Próbowałam zaakceptować pewne fakty, ale było to trudniejsze niż myślałam. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że jej już nie będzie. Że to koniec. Ponownie zaczęłam płakać i przytuliłam się szybko do mojego ukochanego. On bez niczego odwzajemnił uścisk i próbował mnie uspokoić.
-Ci...-szeptał mi do ucha.-Spokojnie.... jestem tu... wszystko się ułoży.
-Nic się nie ułoży... to koniec Marco.-nie mogłam przyjąć do siebie pewnych wiadomości. Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią.-Dlaczego Ania?! Dlaczego akurat ona?!-pytałam go z nadzieją, że zna odpowiedź.
-Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi.-odparł.-Kochanie, jeżeli potrzebujesz tego to płacz. Płacz ile możesz, ale nie mów, że to koniec. Masz mnie, prawda? Kocham cię.-pocałował mnie lekko w czoło, a ja powoli podniosłam głowę. Czułam, że moja twarz jest cała mokra. Mokra od łez rozpaczy.
-Obiecujesz, że... ty... mnie nie zostawisz?-mówiłam z trudem, przez napływające słone krople wody.
-Obiecuję.
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA SMUTNY ROZDZIAŁ :(

*cytat pochodzi z The Walking Dead e09s05 "No sanctuary"

Tak, odrobinę późno, ale obiecałam, że dodam jeszcze w piątek? Jest piątek? Czyli nie okłamałam nikogo :D
Chociaż zdaję sobie sprawę, że wyczekiwaliście rozdziału wcześniej, ale dzisiaj kompletnie plany mi się pozmieniały i cały dzień biegałam, a potem jeszcze byłam na małej imprezie, więc dodaje dopiero teraz.

Waszymi blogami zajmę się jak wrócę, bo nie zdążyłam teraz :) Ale zrobię to na pewno!

Przyznaję, że rozdział podoba mi się średnio. W mojej głowie wyglądał trochę inaczej. No, ale cóż...
Mam nadzieję, że wam się choć trochę spodoba :) Jest niesprawdzony i mogą pojawić się błędy, które powinnam za jakiś czas poprawić. Zależy od internetu ;))

Dziękuję za przeczytanie i widzimy się za jakiś czas! 

Nie zapomnij oczywiście zostawić dodatkowo komentarza, który na 100% mnie zmotywuje do dalszej pracy! :)) 

ENJOY ♥

środa, 27 maja 2015

Ogłoszenia parafialne :)


Cześć!
Mam dla Was parę, myślę, że dość ważnych, informacji na następnie dni :)
Tak, więc:
Po pierwsze, ostatnio pod rozdziałami w komentarzach podawaliście mi namiary na swoje blogi, bym na nie zajrzała. Bardzo mi miło, za te zaproszenia do Was, ale... Zdecydowanie łatwiej byłoby dla mnie jakbyście swoje opowiadania wpisywali do odpowiedniej zakładki, a konkretnie na górze jest napisane "SPAM" i tam wrzucajcie mi wszystko. Swoje opowiadania, informacje o nowych rozdziałach i co jeszcze tam sobie wymyślicie :D Tak będzie zdecydowanie łatwiej dla mnie, bo szczerze, to ja nigdy nie od razu wchodzę na wasze blogi, tylko zawsze po czasie jak mi się przypomni XD A tak, to wszystko będzie ładnie poukładane :) Także wszystkie zaproszenia na blogi do SPAMU. Uwierzcie mi, wtedy nic nie zginie :3
Po drugie, najbliższy rozdział powinien pojawić się najpóźniej w piątek (nie zapomnijcie chusteczek :3). Dlaczego tak późno?
No właśnie i po trzecie, w sobotę wyjeżdżam do Niemiec na tydzień. Więc nie będzie mnie przez jakiś czas. Będzie to taka mała okazja do odpoczynku od pisania i czytania, więc jeżeli chcecie bym przeczytała coś Waszego teraz, to lepiej pośpieszcie się :) Także nowy rozdział ukarze się jeszcze w tym tygodniu, a następny to nie bardzo wiem. Zależy od tego jak się wyrobię z lekcjami i jaką będę miała wenę :D Oczywiście możecie mi w tym niezmiernie pomóc komentując moje wypociny :))
No i jeszcze po czwarte, jeżeli macie snapchata to zapraszam do mnie!
Mój snap: mariposaa_aa <------ zapraszam !

No, więc to tyle z ogłoszeń : )
Dziękuję za uwagę i możecie wracać do swoich spraw, mniej lub bardziej ważnych ;)

Buziaki i miłego dnia! ♥

czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 43


"PAMIĘTAJ, ŻE I SŁOŃCE MOŻE SIĘ KIEDYŚ WYPALIĆ"


-Maaarcoo?-jęczałam do drzwi łazienki.-Długo jeszcze?-oczywiście mój kochany narzeczony, gdy wchodzi do łazienki, zatrzymuje się dla niego czas. Nie zna umiaru i znając życie w życiu byśmy się nie wyrobili, gdybym nie poganiała go za każdym razem. Teraz czas nas niby nie goni, ale chyba wspominałam wiele razy, że nie należę do najcierpliwszych osób, a po za tym ileż można?
-Już wychodzę.-usłyszałam zza drzwi. Pokręciłam tylko głowa z niedowierzania i usiadłam przy śniadaniu. Tak, dzisiaj również nocowałam u Marco, a dodatkowo dowiedziałam się, że jego mama zaprosiła nas na obiad, a skoro dzisiaj jest sobota to czemu nie? Po wczorajszej randce na stadionie takie rodzinne spotkanie może wypaść udanie. Nawet samej z siebie chce mi się tam jechać, bo rodzina chłopaka jest bardzo sympatyczna, a kto wie... może za jakiś bliżej nieokreślony czas będzie też moją rodziną?
Zaczęłam zajadać się kanapkami oraz popijać herbatę i właśnie wtedy dołączył do mnie blondyn. 
-Dzisiaj nie było wcale tak długo.-uśmiechnął się do mnie i nalał sobie gorącego napoju kubka. 
-Naprawdę chcesz żebym to skomentowała?-zapytałam retorycznie, a jako odpowiedź uzyskałam ten firmowy uśmiech. Ponownie pokręciłam głową i zaśmiałam się pod nosem.
-A właśnie, zanim pojedziemy do moich rodziców, to skoczymy jeszcze do Ani i Roberta, dobrze?-przypomniał sobie.
-W porządku.-potwierdziłam.-A stało się coś? 
-Nie, ale Lewy mnie prosił wczoraj na treningu, bym przyjechał do niego, bo stało się mu coś z samochodem.-odpowiedział.
-Spoko. To ty sobie pogrzebiesz w aucie z Robertem, a ja pójdę do Ani.-oznajmiłam, bo zdecydowanie wolałam posiedzieć z Lewandowską niż słychać tych męskich rozmów o czterokołowych pojazdach. Po zjedzonym posiłku wspólnie posprzątaliśmy i zaczęliśmy się szykować. Pozostało nam tylko ubranie butów i kurtki, i mogliśmy wychodzić. Przejrzałam się jeszcze szybko w lustrze, które znajdowało się przed wyjściem, by ostatecznie stwierdzić czy jest dobrze. Marco oczywiście do mnie dołączył, co oznacza, że bez kilku zdjęć w lustrze się nie skończy.
-Piękni młodzi.-zaśmiał się piłkarz.
-Dobra piękny i młody, idziemy!-zarządziłam i nasza dwójka ruszyła do samochodu. Wsiedliśmy i zaczęliśmy kierować się do domu Polaków. Przez całą drogę humory nas nie opuszczały i śpiewaliśmy różne piosenki, które leciały w radiu. Wyglądało by to bardzo ciekawie, jakby ktoś nas nagrał. Po jakimś czasie, znaleźliśmy się w końcu pod domem przyjaciół. Na podwórku stał już Lewy i grzebał coś w masce swojego auta. Wysiedliśmy z pojazdu i podeszliśmy się przywitać z mężem Anki.
-Cześć Robercik!-powiedziałam do ciemnowłosego i przytuliłam go. Reus natomiast przywitał się z piłkarzem typowo po męsku, podając sobie ręce.
-To co jest nie tak z twoim dzieckiem.-zaśmiał się blondyn.
-Nie mam pojęcia, coś mi buczy tu.-wyjaśnił po krótko i jednocześnie spojrzeli oboje pod maskę, która była otwarta.
-Okej, to wy tu się bawcie, a ja idę do Anki. Tylko nie ubrudź się Reus.-oznajmiłam towarzyszom, jednocześnie radząc Marco, by lepiej uważał na swoje ubrania, bo jakoś nie wyobrażam sobie, byśmy mieli wracać na Phoenix See, tylko dlatego, bo nie uważał.
-W porządku.-zgodził się gospodarz.-Ania powinna siedzieć w salonie.-dodał, a ja powili zniknęłam w ich willi. Weszłam do środka i od razu zauważyłam Lewandowską, która siedziała w pokoju dziennym na kanapie, z podwiniętymi nogami i czytała książkę. Musiała się porządnie wczuć w historię, bo nawet nie zauważyła mnie. Zaczęłam podchodzić do niej cicho, że w końcu usłyszała moje kroki. Podniosła głowę zza książki i od razu jak mnie zauważyła uśmiechnęła się.   
-Cześć!-wypowiedziała, a ja dosiadłam się do niej. Kobieta wyglądała dzisiaj trochę inaczej niż zazwyczaj. Zawsze tryskała energią,ale dzisiaj musiała być słabsza niż zwykle, ale to chyba normalne. Po prostu nie przyzwyczaiła nas do tego widoku, a przynajmniej nie mnie. Brunetka ubrana była w jakieś czarne leginsy, zwykły biały top oraz narzucany sweterek. Mimo jej stanu, zdecydowanie nikt nie odbierze jej urody. 
-Hej. Kochana, gorzej się czujesz?-zapytałam, na co karateczka zaśmiała się.
- Wiki, biorę jeszcze leki, które mnie osłabiają. To normalne, że czasami nie mam ochoty i weny na cokolwiek, ale jest w porządku.-wyjaśniła.
-To dobrze, bo zmartwiłam się.-odpowiedziałam.-A tak w ogóle, jeśli mogę wiedzieć, dlaczego Robert nie pójdzie do mechanika z tym samochodem? Szkoda mu kasy?-zażartowałam.
-To samo się jego pytałam, ale tłumaczył coś, że twój Marco miał podobny problem i oni we dwoje zrobią to lepiej. Wiesz... Te męskie gadanie.-obie już śmiałyśmy się z naszych mężczyzn.-Opowiedz lepiej, gdzie nasza gwiazda cię zabiera?-zaciekawiła się, bo zauważyła mój strój.
-Jedziemy na obiadek do jego rodziców.-odparłam i wystawiłam jej język. 
-No proszę... Czyżby pan i pani Reus mieli dowiedzieć się o waszych zaręczynach?-śmiała się ciągle. 
-Z tego co wiem, to oni już wiedzą, ale nie ukrywam, teraz będzie bardziej taka oficjalna okazja. 
-Uuu...-zawyła.-Szykuję się poważna rozmowa z teściami.-mimo gorszego dnia humor jej nie opuszczał. Tak, to moja Ania.
-Lepiej ty opowiedź jak wygladała twoja rozmowa z panią Lewandowską, co?-dogryzłam. 
-Lepiej mi nie przypominaj o tym.-zasłoniła twarz dłońmi.-Uwierz mi, to była jakaś porażka. Mama Roberta mnie nienawidziła na początku. Przez kilka dobrych miesięcy nie byłam odpowiednią synową. Musiałam na rzęsach stawać dla niej.-opowiadała, a ja pękałam ze śmiechu.-Ale na szczęście polubiła moją kuchnie i uznała, że chyba jednak zasługuje na ich syna. 
-Ty przynajmniej potrafisz dobrze gotować, a ja? Tylko spaghettii o nic więcej.
-Przecież tyle razy ci powtarzałam, że masz przyjść do mnie na lekcje gotowania. 
-Jutro się umowimy na jakiś termin.-odparłam. 
Nie wiadomo nawet kiedy rozmowy przeszły na tematy naszej początkowej przyjaźni. Jak to się stało, że się poznaliśmy, jak to dokładnie wyglądało i jak to wszystko się potoczyło, że jesteśmy takie bliskie dla siebie nawzajem.
-Wiesz Aniu, komu jak komu, ale tobie będę już do końca życia dziękować.-podsumowałem nasze wspomnienia. 
-Dlaczego niby?-zdziwiła się.
-Przecież to dzięki tobie jestem teraz szczęśliwa z tym wariatem. Kto wie, czy nie dzięki tobie za jakiś czas nie będę mieć jego nazwiska w dowodzie. To twoja zasługa.
-W zamian za to już teraz możesz nazwać mnie oficjalnym świadkiem na twoim ślubie.-zaśmiała się.
-Przecież ja to już wiem od dawna.-odpowiedziałam.-Czyli rozumiem, że problem z świadkami też am rozwiązany.-dodałam.-Czyli piszesz się na to?-upewniałam się.
-Obiecuję.-dodała i obie się przytuliłyśmy. Niby takie gadanie na przód jest nieodpowiednie, bo nigdy nie wiemy, co przyniesie nam przyszłość, ale nikt nie powiedział, że zabronione. Ania powoli zdrowieje i mamy otwartą drogę na to by mówić o przyszłości.
-Jesteś takim słońcem nadziei.-oznajmiłam. 
-Pamiętaj, że i słońce może się kiedyś wypalić.-odpowiedziała.-Nic nie trwa wiecznie. Smutek mija, ale szczęście też może. Pamiętaj, że musisz być na wszystko przygotowana. 
-Kocham te twoje porady.-skomplementowałam.-Doskonale to wiem, ale już wiele wycierpieliśmy wszyscy i chyba zasługujemy na chwilę przerwy od problemów?
-Zobaczysz, że teraz będzie już tylko lepiej.
-Liczę na to, ale najpierw musisz do końca wyzdrowieć i dopiero powiem o tym, że jest spokój, na który wszyscy czekamy.-dodałam i ponownie zastygłyśmy w przyjacielskim, a raczej siostrzanym uścisku, gdy nagle do domy wparowali Reus z Lewym.
-Ooo! My też chcemy!-usłyszałam pragnienia męża mojej przyjaciółki.
-Robert, a jak powiem, że chcę gwiazdkę z nieba to mi ją kupisz?-zagadała z irioną jego żona.
-Owszem. Dla ciebie kochanie wszystko.-powiedział i pocałował ją. 
-To udało wam się naprawić ten samochód, czy jednak Lewy jest skazany na mechanika?-zapytałam.
-Oczywiście, że twój wspaniały narzeczony naprawił autko, nie brudząc się przy tym.-mówił dumnie Reus. 
-Na waszym miejscu nie wchodziłaby już niego.-odparłam, a wszyscy oprócz Marco wybuchnęli śmiechem.
-Proszę, proszę. Śmiejecie się, a zobaczymy do kogo będziecie dzwonić jak samochód nie będzie chciał odpalić.-odgryzł się. 
-Dobra panie mechanik, jedziemy, bo zaraz twoi rodzice będę dzwonić po nas.-mówiłam wstając z kanapy i pchając lekko piłkarza. 
Zdążyłam się jednak pożegnać z Lewandowskimi i umówiłam jeszcze z Anią, że przyjdę jutro do niej i pogotujemy coś razem. Następnie wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do domu rodzinnego Marco. Do domu, który znajduje się trochę na obrzeżach miasta, trzeba trochę jechać. Jednak jest to wręcz idealne miejsce do mieszkania dla rodzin z dziećmi. Jest tu spokojnie, cicho, a do miasta mimo wszystko nie jest jakoś daleko. Ja, jako osoba, która całe życie spędziła w mieście trudno byłoby przenieść się do takiego miejsca, ale jeżeli miałabym szansę, to czemu nie. W szczególności, jeżeli byłby ze mną Marco.

Gdy w końcu znaleźliśmy się pod domem ucieszyłam się, bo mogłam wyprostować trochę nogi, dlatego że zdrętwiały mi lekko. Reus oczywiście musiał wykorzystać moment i pośmiać się lekko ze mnie. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że nawet nie mogę być na niego zła, bo zaraz popatrzy na mnie tymi swoimi oczami, że czasami nogi się pode mną uginają. Tak było i tym razem.
Na szczęście na tarasie ukazała się mama Marco, która zaraz zganiła go za swoje zachowanie. Tym razem to ja miałam okazję pośmiać się z blondyna, który biedny stał tak i słuchał swojej mamy.
Weszliśmy po chwili do domu i od razu dało się wyczuć zapach domowego jedzenia. Piłkarz od zawsze mi powtarzał, że jego mama gotuje świetnie. W sumie miałam okazje posmakować jej dań i musiałam się z nim definitywnie zgodzić, bo danie, które miałam przyjemność zjeść, było fantastyczne.
Jak się rozebraliśmy z kurtek od razu zostaliśmy poproszeni do salonu, gdzie byli już wszyscy, czyli rodzice oraz siostry Marco i naturalnie mały Nico. Chłopiec od raz podbiegł do swojego ukochanego wujka i to właśnie z nim planował spędzić całe dzisiejsze popołudnie. Jednak oboje wiedzieliśmy, że czeka nas teraz mała rozmowa z rodziną na temat zaręczyn, bo mój narzeczony zdążył się już tym pochwalić. O dziwno, nie byłam jakoś szczególnie zestresowania oraz nie obawiałam się reakcji rodziny. Może dlatego, że zdążyłam się już na nich poznać. Polubili mnie i chyba nie ma obaw do tego, że nie zaakceptują naszego działania i... tak było. Nie było niespodzianek w postaci porad, tłumaczeń, że jest to poważna decyzja, ale i też były gratulacje wraz z ojcowskimi poradami. Tata Marco jest niezwykle mądrym człowiekiem i jego słowa, które do nas kierował były fantastyczne. Mówił to wszystko z taką miłością i oddaniem, że momentami wzruszyłam się.
Kiedy chłopaki zostali w salonie, a ja wraz z Melanie i Yvonne oraz mamą blondyna poszłam do kuchni nakryć już do stołu, kobiety zagadały do mnie.
-Jesteś szczęśliwa, prawda?-zapytała najstarsza i chyba najbardziej doświadczona siostra.
-Jestem i to bardzo.-odpowiedziałam z uśmiechem.
-Pamiętam swoje oświadczyny.-westchnęła.-Były niezwykłe. Bastian zaprosił mnie do wspaniałej restauracji. Jak zjedliśmy to uklęknął przede mną i wyjął piękny pierścionek. Orkiestra przestała grać, a wszyscy goście patrzeli się na nas. Potem poprosił mnie o rękę, a ja bez wahania odpowiedziałam pozytywnie. Wszyscy zaczęli klaskać i bić brawo, a od kierownika dostaliśmy szampana.-Yvonne opowiadała to wszystko z wielką pasją i miłością. Mówiąc to miała w oczach taki błysk. Niektórzy mogą pomyśleć, że ja nie będę mogła tak wspominać swoich swoich zaręczyn, ale przecież w miłości nie chodzi "jak", ale "czy". Nie to jak mocno kochamy, ale czy w ogóle to robimy. Nie ważne jak się oświadczymy, ale czy to zrobimy z miłości. Nie zależy mi na tym by moje życie przez cały czas wyglądało jak jednak wielka bajka i bym była traktowana jak księżniczka, bo mi to niepotrzebne. Przy blondynie ja się już czuję jak księżniczka i to bez znaczenia, czy daje mi bukiet pięknych kwiatów, drogie prezentu, czy po prosty mnie przytuli i da całusa w policzek.
Po około 20 minutach wszyscy zasiedliśmy do wielkiego stołu i zaczęliśmy się zajadać pysznym jedzeniem. Tak, bez wątpienia pani Reus gotuje świetnie. Wszyscy zajadaliśmy ze smakiem przygotowane danie, czyli kurczak z ryżem i warzywami. Wszystko zostało świetnie doprawione i przygotowane, że aż szkoda było zjadać.
-Wujku Marco!-nagle każdy usłyszał wołanie najmłodszego.
-Słucham?-popatrzał na niego i uśmiechnął się piłkarz.
-Czyli to znaczy, że za niedługo ty i Wiki bedziecie brali ślup?-zapytał, a ja ciągle się zastanawiałam, czy dzieci naprawdę są takie mądre, czy Nico jest po prostu takim wyjątkiem. Chłopczyk bardzo szybko łączy wszystkie fakty podczas słuchania dorosłych.
-No, wiesz. Chyba tak, ale to jeszcze nie teraz.-odpowiedział mu wujek i mrugnął przy okazji do niego.
-Ale to wtedy ja zamawiam pielwszyy taniec z Wiki!-krzyknął uradowany,a reszta śmiała się głośno.
-Co powiesz może jednak na drugi?-Reus nakręcał małego coraz bardziej.-A to ja zamówię pierwszy?
-Nie!-zaprzeczył szybko.-Ja ma pielwszy i koniec!-pokręcił głową z niezadowolenia.
-Dobrze, że ja mam coś do powiedzenia.-odezwałam się w końcu i udawałam niezadowoloną.
-Witaj w naszym świecie.-dopowiedziała mama Marco, a my ponownie w dobrych nastrojach powróciliśmy do spożywania posiłku. Jedząc poczułam jak wibruje mój telefon. Przeprosiłam towarzystwo i wyszłam z jadani. Dopiero teraz zauważyłam, że dzwoni do mnie Lewy. Pomyślałam, że musiałam coś zostawić u nich w domu. To była moja pierwsza myśl i jedyna...
-Co się stało Robciu?-odezwałam się oczywiście po Polsku, więc reszta mnie nie rozumiała, ale nawet nie próbowała podsłuchiwać, tylko zajmowali się sobą nawzajem i chyba nawet śmiali się z kolejnych tekstów Nico.
-Wiktoria...-usłyszałam nagle drżący głos przyjaciela. Przeraziłam się wtedy nie na żarty.
-Robert... się dzieje?-zapytałam jeszcze spokojnie, ale czułam, że moje serce zaczyna szybciej bić.
-Bo... ja... nie wiem... było wszystko okej, ale... ja nie wiem... co mam zrobić...-napastnik nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa, a zdania układał chaotycznie. Wiedziałam, że coś się stało i ma to coś wspólnego z Anią. 
-Robert, uspokój się i powiedź powoli co się dzieje!-powiedziałam głośnie. Reszta domowników tym razem mnie usłyszała i wszystkie oczy zostały zwrócone na mnie.
-Ania... ona... zemdlała... karetka zabrała ją do szpitala i właśnie za nimi jadę...-mówił i po prostu wybuchł płaczem. Jak to usłyszałam z przerażenia zakryłam dłonią usta. Moje oczy powoli robiły się wilgotne, a ręce zaczęły się trząść. Serce dostało natomiast jakiegoś nagłego ataku i zaczęło mi kołatać jak oszalałe.
-Robert, nie denerwuj się.-wypowiedziałam z trudem. Ja uspokajam go, a kto się mną zajmie?-Powiedź jaki to szpital, a my z Marco już jedziemy.-oznajmiłam.
-Ten główny w centrum.
-Czekaj na nas. Już jedziemy.-odpowiedziałam szybko i rozłączyłam się nie czekając nawet na odpowiedź ze strony męża Ani. Stałam tak chwilę i patrzałam jak głupia na telefon. Nawet nie wiem kiedy, ale obok mnie pojawił się Reus. Mówił coś do mnie, ale nie dochodziły do mnie żadne bodźce. Byłam jak jakąś rośliną. Nic. Kompletnie nic. Pustka. Kiedy jednak mężczyzna zaczął mną lekko potrząsać obudziłam się jakby ze snu. Popatrzałam wtedy pierwszy raz na niego i po prostu wybuchłam płaczem. Bez niczego szybko mnie przytulił do siebie i uspokajał, bo byłam w okropnym stanie.
-Co się stało Wiki?-dołączyła do niego reszta.
-Ania... ona... jest w szpitalu...Boję się o nią.... Proszę, jedźmy tam...-mówiłam przez łzy. Marco popatrzał na mnie zszokowany tymi słowami. Do niego chyba też nie dochodziło, że coś mogło się stać z naszą wspólną przyjaciółką. To co działo się dalej, było jak w jakimś filmie dramatycznym. Szybko ubraliśmy się, przepraszając przy okazji rodziców za te wyjście, ale bez żadnych pretensji zrozumiali nas. Wyszliśmy szybko z domu i pognaliśmy do samochodu. Przez całą drogę z moich oczu płynęły łzy, których nie potrafiłam opanować. Martwiłam się o przyjaciółkę. Bałam się, bo przecież wszystko powinno być w porządku. Przecież jeszcze dzisiaj z nią rozmawiałam i umawiałam się na jutrzejsze spotkanie! Byłam okropnie przerażona powagą sytuacji. Moje ręce trzęsły się jakby były wystawione na niesamowicie duży mróz. W głowie miałam tylko jedną myśl - z Anią będzie wszystko dobrze. Musi. Spojrzałam przelotem na kierowce. Dłonie Marco również drgały. Oparłam głowę o rękę i czekałam, aż w końcu pojawimy się w szpitalu i dowiemy, co się dzieje z Polką. Niestety znaleźliśmy się na światłach i piłkarz musiał się zatrzymać pojazd oraz poczekać na zielony kolor. W tym samym czasie poczułam jak odwraca się do mnie i gładzi moje udo.
-Wiki...-szepnął do mnie, a ja odwróciłam się do niego. W jego oczach również widziałam ból i przerażenie tą całą sytuacją.-Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. To na pewno nic poważnego. To zwykłe zasłabnięcie. Uwierz mi, że to jest normalne w jej sytuacji. Uspokój się kochanie i oddychaj powoli, bo nie chcę jeszcze ciebie odstawić do ratowników.-mówił, a na koniec mnie przytulił. Postanowiłam posłuchać jego rady i opanować się na chwilę. Spróbowałam oddychać spokojnie i dokładnie łapać powietrze. Nie powiem, jego słowa mi pomogły, bo trochę się uspokoiłam, ale dalej układałam w głowie sobie jakieś czarne scenariusze. W końcu światło zmieniło się na zielone i z piskiem opon ruszyliśmy dalej. Po kolejnych 10 minutach znaleźliśmy się pod szpitalem. Zaparkowaliśmy na pierwszym lepszym wolnym miejscu i wysiadłam szybko z auta, nie czekając nawet na Marco. Szłam szybkim krokiem, ale jako, że nie równam się z kondycją piłkarza, chłopak był po chwili już obok mnie. Idąc równo weszliśmy do budynku i skierowaliśmy się do recepcji. Nie zważałam na to, czy obowiązuje tam kolejka, czy nie. Ważne było dla mnie, by jak najszybciej znaleźć się obok Ani.
-Niedawno przywieźliście tu moją przyjaciółkę! Gdzie ją zabraliście!? Co z nią?-zadawałam mnóstwo pytań. Zachowywałam się jak rozhisteryzowana wariatka. Za mną pojawił się szybko Marco, który zaczął mnie ponownie uspokajać. Większość go szybko rozpoznała, a szczególnie pani, co stoi na recepcji.
-Przykro mi, ale musicie poczekać. Są tu też inni.-odpowiedziała spokojnie blondynka oraz wskazała wzrokiem kilka osób, którzy stali w kolejce.
-Ale pani nie rozumie, że ja się o nią martwię!-krzyknęłam głośno. Marco w pewny momencie złapał mnie za ramiona, bym przez przypadek nie rozniosła tego miejsca.
-Tu każdy się martwi o swoich bliskich. -odparła. Gdy już chciałam jej coś odpowiedzieć, odezwała się nagle ta sama starsza kobieta, której się wepchałam. 
-Niech pani jej pomoże. My poczekamy.-powiedziała i jednocześnie pogładziła mnie swoją dłonią po ramieniu. Zrobiło mi się bardzo miło na sercu i jakbym się lekko uspokoiła, dzięki jej dotykowi.
-Pacjentkę zawieźli na onkologię. Czwarte piętro.-oznajmiła, a nasza dwójka szybko ruszyła do windy, dziękując przy okazji. Po chwili byliśmy już na czwartym piętrze. W oddali zauważyliśmy Roberta, który cały czas chodził w kółko. Był zdenerwowany i zrozpaczony. Nic nie wiedział o jej stanie. Możliwe, że czekał na jakąś wiadomość, wieść, sygnał o tym, że z jego żoną jest wszystko dobrze. Chyba każdy w tamtym momencie o tym marzył.
-Robert!-krzyknęłam i podbiegłam do niego i szybko go przytuliłam, a ten od razu wpadł w jeszcze większą histerię i zaczął płakać. Ogromnie mi było go żal. Przecież jak ja to przeżywam, a co dopiero on? Ania jest dla niego wszystkim i jak ją starci, to przecież będzie koniec.
-Dzię...dziękuję, że przyszliście.-wypowiedział trudem jak się już trochę uspokoił. Popatrzał na nas po raz pierwszy i mogliśmy dostrzec w jego oczach wielki ból. Miał je czerwone i podkrążone. Nie chcę sobie nawet wyobrażać przez co teraz przechodzi.
-Daj spokój. W życiu byśmy cię nie zostawili.-dodał Marco i wtedy obaj panowie przytulili się. Jak patrzałam na te obrazki serce normalnie mi się krajała. Cierpienie ludzkie i jego widok jest doświadczeniem nie do opisania.
-Jak to się w ogóle stało?-zapytałam w końcu. Robert odsapnął na chwilę i głośno westchnął, bo musiał się uspokoić. Zbierał w głowie wszystkie myśli, może uszeregował sobie przebieg wydarzeń.
-Jak pojechaliście od nas to było jeszcze wszystko okej. Zjedliśmy obiad, porozmawialiśmy...-wymieniał i nagle schował twarz w dłoniach.-Potem... potem zadzwonił telefon. To był Mario. Pogadaliśmy chwilę, pośmialiśmy się i umówiliśmy, że podjadę po niego na wieczorny trening. Powiedział też... powiedział, że już mają imię dla dziecka. Wybrali razem. Diana. Chcą ją nazwać Diana.-Lewy z ogromnymi problemami próbował powstrzymać się od płaczu, ale widać też było, że nie ma na to najzwyczajniej siły. Był zmęczony. Zmęczony zmartwieniami. Sama wieść o chorobie była dla niego ciosem, a jeżeli teraz miałby przez raka stracić ukochaną, to załamałby się.-Potem usłyszałem dźwięk jakby ktoś upadł. Przeprosiłem Mario i zszedłem na dół i zobaczyłem ją....Leżała nieprzytomna, a ja nie mogłem nic zrobić, tylko zadzwonić na karetkę.-gdy mężczyzna opowiedział całą historię, nie wytrzymałam i ponownie się rozpłakałam. Dobrze, że mam przy sobie cały czas Marco, bo gdyby nie on nie pozbierałabym się. Blondyn szybko przytulił do siebie i mocno ścisnął oraz pocałował jeszcze w czoło. Mówił do mnie przez cały czas, ale ja jednym uchem wpuszczałam, a drugim wypuszczałam.
-Lewy, zaopiekujcie się sobą, a ja zadzwonię do Gotze.-usłyszałam głos swojego narzeczonego. Wypuścił mnie powoli z objęć i odszedł kawałek dalej, a ja usiadłam na krzesełku. Oglądałam swoje ręce i obserwowałam jak się trzęsą. Wydawało mi się to bardzo ciekawym zajęciem, bo w sumie na tę porę i tak nie miałam co innego robić.
Kilka minut później wrócił Marco. Powiedział, że Mario i Ann już jadą i powinni za chwilę być. Potem dosiadł się do mnie i nasza trójka siedziała tak w ciszy nic nie mówiąc. To było okropne. Cisza w dzisiejszych czasach jest okropna. Nigdy specjalnie mi nie przeszkadzała, ale teraz czułam się okropnie. Wolałabym by ludzie zaczęli tu krążyć jak mrówki, dzieci krzyczeć i szaleć. Teraz, przy ciszy jesteśmy praktycznie skazani na samych siebie i na swoje myśli. A moje myśli na ten moment błagały tylko by Ania wyzdrowiała. Nie jestem wierząca, ale w myślałam błagałam każdego Boga w jakiego ludzie nie wierzą, by z moją przyjaciółką nic nie było. Wydaję się to bardzo głupie, ale co inne mi pozostało? Co mogłam zrobić? Iść tam i pomóc lekarzom? To jedyne wyjście i kto wie... może coś da?
Nagle usłyszałam ten charakterystyczny dźwięk dla windy. Właśnie się otworzyła i wyszli z niej nasi przyjaciele. W korytarzu było słychać dodatkowo już tupot butów Ann - Kathrin. Dziewczyna od razu podeszła do Polaka i mocno go przytuliła. Spojrzałam na Mario i widziałam ten sam ból, co u wszystkich. Tak się złożyło, że chłopak popatrzał też na mnie. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden gest, a przyjaciel był już obok mnie i pocieszał. Każdy doskonale wie, że Lewandowska jest dla mnie bardzo bliska i nie wyobrażam sobie tego, że mogłoby jej zabraknąć. Potem partnerzy się zamienili i to blondynka mnie ściskała. Powtarzała ciągle, że będzie dobrze, a ja przez łzy odpowiadałam jej, że to wiem, ale czy tak jest naprawdę? Czy może to tylko taka zmyłka dla samej siebie?
Mijały kolejne minuty, a my dalej nie wiedzieliśmy nic. Postanowiłam wstać jednak, bo siedząc denerwuje się jeszcze bardziej, a może uda mi się choć trochę rozchodzić nerwy. Nagle z sali wybiegła pielęgniarka. Wszyscy  się wyprostowali, a Robert, który podobnie do mnie stał, podszedł do niej i wypytywał się.
-Co z moją żoną?-pytał, ale kobieta zbyła go i udała się nie wiadomo gdzie. Rozumiem, że nie może nam powiedzieć, ale niech postawi się na naszym miejscu i zrozumie, że my tu przeżywamy i bardzo się martwimy. Ponownie czekaliśmy chyba w nieskończoność. Ta pielęgniarka już się nie pojawiła. Wyciągnęłam telefon i zobaczyłam godzinę 16 i w tym samym czasie wielkie drzwi się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna w średnim wieku, w okularach na nosie. Wtedy bez wyjątku każdy wstał, a Lewandowski podszedł bliżej.
-Co z nią? Proszę mi powiedzieć?-gorączkował się.
-Panie Robercie, może porozmawiamy w gabinecie?-odpowiedział spokojnie. Za spokojnie...
-Nie!-zaprzeczył szybko.-To są moi przyjaciele i oni też chcą wiedzieć, co z Anną. Martwimy się wszyscy.-dopowiedział.
-Dobrze...-westchnął.
-Proszę, niech pan powie, że wszystko będzie dobrze. Że Ania będzie cała i zdrowa.-mówiłam do niego z kolejnymi łzami w oczach, które na szczęście jeszcze nie uciekły mi. Lekarz zamilkł i spuścił głowę. Zdjął z nosa powoli okulary i popatrzał pierw na mnie, a potem na męża mojej przyjaciółki.
-Bardzo chciałby to powiedzieć, ale nie mogę.-odpowiedział po krótkiej przerwie.-Stan pańskiej żony jest krytyczny i... bardzo trudno mi jest to mówić, ale pacjenta może nie przeżyć tej nocy.-dodał, a ja zamarłam.
"... nie przeżyć tej nocy.","... nie przeżyć tej nocy.", "... nie przeżyć nocy."... W mojej głowie rozchodziło się to echo przez kilka dobrych chwil. Myślałam, że to żart, ale... nie.
-Zajmuję się Panią Anią od początku choroby. Nie ukrywaliśmy i ona również tego nie chciała. Miała świadomość, że jej choroba jest za ciężka i nie będziemy mogli jej wyleczyć. Choroba okazała się zbyt silna dla jej organizmu. Stąd to zasłabnięcie.
-Ale... ona mi... nam mówiła, że jest w porządku, że mówicie, że wyzdrowieje...-Robert chciał ratować sytuacje. Może to jakaś pomyłka, może się mylicie. Może to nie chodzi o naszą Anię.
-Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale pańska żona wiedziała o swoim stanie już w połowie października. Bardzo współczuję, że dowiadujecie się tego ode mnie.
-A pański syn... na początku też mówił, że jest szansa!
-Owszem, ale na początku nie mieliśmy dokładnej świadomości. Teraz wykonaliśmy już wszystkie szczegółowe badania... Przykro mi, ale nie możemy już nic zrobić.-w tamtym momencie o mały włos, a osunęłabym się na ziemię. Jednak Marco był w pogotowiu i szybko mnie złapał. Obije przykucnęliśmy na ziemi i zostaliśmy w takiej pozycji. Marco mnie obejmowałam, a ja obserwowałam. Ann zaczęła płakać. Była zrozpaczona. Nie mogła zachować spokoju i wtuliła się w tors Mario. Nie widziałam jej w takim stanie. Nigdy. Wraz z Mario przytulali się nawzajem. Pocieszali, ale... czy to coś da? Natomiast Robert poszedł z tym samym lekarzem do sali... zobaczyć Anię. Pożegnać się z nią, póki jeszcze żyje. Za chwilę może już jej nie być. Nie zdążyłam zobaczyć jego twarzy, ale może to i lepiej. Nie widząc twarzy, nie widziałam cierpienia.
A co ze mną? Nic. Nic do mnie nie dochodziło. Najdziwniejsze był to, że nie płakałam. Miałam kamienną twarz, która nie wyrażała uczuć. Słyszałam jak Marco co jakiś czas zapłakuje. Czułam jego łzy na mojej szyi. Czułam jego przyśpieszony oddech. jego serce, które biło. Czułam każdy jego mięsień, który się spinał. Jednak nie czułam tego, że Ania umiera. Nie potrafiłam. Tłumaczyłam sobie, że to jakiś żart, że nic się nie stało, a za jakiś czas Lewandowska stanie obok mnie i powie jedno z tych swoich mądrych powiedzeń. To wszystko jest moją wymyśloną rzeczywistością, albo jednym z tych bardzo realistycznych snów. Jednak ten był chyba zbyt realistyczny...
Nie ma pojęcia ile minęło sekund, minut... Po prostu zauważyłam Lewego, który wyszedł zapłakany z sali. Jego twarz była mokra. Dosłownie. Wyglądało to jakby ktoś wylał mu wiadro wody na buzię. Po tym po prostu zsunął się po ścianie i zaczął głośno płakać. Spojrzałam na pielęgniarkę. Ona również i kiwnęła lekko głowa. Nie musiałam pyta drugi raz. Dokładnie zrozumiałyśmy się. Wyswobodziłam się z uścisku mojego ukochanego i sama poszłam do niej. Poszłam, by ostatni raz zobaczyć ją.
Zanim jednak wpuszczono mnie do sali, musiałam założyć zielony fartuch. Inaczej bym nie weszła. Potem szłam automatycznie za kobietą. To była chyba najdłuższa i najcięższa droga w moim życiu. Czułam się jakbym szła na odstrzał. Kobieta pierwsza zatrzymała się przed salą, a ja zaraz po niej. Cicho powiedziała, że mogę zostać tylko chwilę. Powoli przekroczyłam, więc próg pokoju. Od razu dało się wyczuć ten charakterystyczny zapach dla takich pomieszczeń. Było wiele pikających urządzeń, a jedno z nich było podłączone do niej. Leżała w bez ruchu. Jej twarz nie wyrażała już emocji. Ania była cała blada, zupełnie jak ta pościel na której leży. Wygląda kompletnie inaczej niż ostatni raz ja widziałam. Wyglądała na zupełnie inną osobą. Wyglądała jak nie ona. Jak nie Ania...
Najwolniej jak mogłam usiadłam na krześle przystawionym do jej łóżka. Moje ręce trzęsły się jeszcze mocniej niż poprzednio. Chciałam ją złapać za rękę, ale... bałam się. Bałam się, że jeszcze bardziej ją skrzywdzę. Jednak udało mi się przeboleć i złapałam ją za lodowatą dłoń. Po tym już nie wytrzymałam się rozpłakałam się głośno. Oparłam głowę o jej ręce i spędziłam kilka chwil w takiej pozycji.
-Ania...-wyszeptałam ze łzami.-Błagam... nie rób nam tego...-cały czas nie dowierzałam. to był jak jakiś sen. Sen? Koszmar! Błagałam też bym może pomyliła osoby, by to nie była ona, albo jej jakaś zaginiona bliźniaczka, o której istnieniu nikt nie wiedział. Wszystko tylko nie to, że na tym łóżku leży osoba, którą kocham i za chwilę umrze.
Podniosłam w końcu głowę i przez zamazany obraz, spowodowany łzami, ponownie zobaczyłam ją. Właśnie wtedy chyba do mnie dotarło, że to nie jest jednak żart, Ona naprawdę jest tu. Ona naprawdę umiera, a my... ja nic nie mogę zrobić. Co najgorsze... Na początku poczułam nie rozgoryczenie, nie samotność, a złość. Byłam zła. Zła na Anię. Zła, bo nas okłamała. Mówiła, że jest dobrze i będzie tylko lepiej. Że jej stan się poprawia i z już za dnia powinna wyzdrowieć. Ja głupia wierzyłam. Obiecała mi, że będzie na moim ślubie. Jeszcze dzisiaj mi to obiecała, a doskonale wiedziała, że już jej nie będzie...
-Dlaczego...-wyszeptałam ciągle trzymając ją za zimne dłonie i płacząc.-Dlaczego mnie oszukałaś.... mnie, Roberta... wszystkich... Obiecałaś, że będziesz moim świadkiem... obiecałaś... a teraz... teraz mnie zostawiasz!-krzyknęłam zrozpaczona. Moje załamanie sięgnęło zenitu.-Zostawiasz nas wszystkich! Wszystkich, których kochałaś!-po tych słowach załamałam się i opadłam głową na łóżko. Leżałam przy jej ramionach i płakałam. Płakałam? Wyłam, ryczałam... Przeklinałam wszystkich. Nawet Anię, choć wiem, że nie powinnam.-Przepraszam...-wypowiedziałam ciągle leżąc.-Przepraszam... za te słowa. Ja... po prostu.... ja...  nie ma już siły... nie mam siły na to wszystko... zostawiasz nas.... zostawiasz mnie... Dlaczego?-zadawałam pytania, ale wiedziałam, że mi nie odpowie. Potem wpadłam w akt desperacji i zaczęłam najpierw lekko ją potrząsać, a z każdym kolejnym razem coraz mocniej. Mówiłam, błagała. Chciałam by się obudziła. Nie wiem dlaczego. Po prostu w pewnym momencie ponownie obudziły się we mnie nadzieję, ale tylko na chwilę. Gdy moje próby obudzenia jej również nie poskutkowały, zrozumiałam... Zrozumiałam już naprawdę. Zrozumiałam, że to koniec. Koniec jej uśmiechu, z którego uciekały jakby promienie słońca. Koniec jej głosu. Już nigdy nie usłyszę go. Już nigdy nie usłyszę jak mówi moje imię, jakąś radę, albo motywuje mnie do działania. Już nigdy mnie nie przytuli. Nie pocieszy. Nie pomoże. To koniec. -Aniu... ja... chcę na koniec ci podziękować... Powinnam zrobić to na początku, a... ja cię oskarżyłam... wiem, że chciałaś tylko dobrze.... Dziękuję za wszystko. Za to kim jestem... za to, że mnie nigdy nie zostawiłaś w potrzebie... pomagałaś zawsze... Za to, że jestem teraz z Marco... To twoja zasługa, że mam.... że mam...-nie mogłam mówić. Płacz kompletnie mnie zablokował. Dopiero po paru chwilach odzyskałam te zdolności.-... że mam kogoś takiego jak Marco.... Kocham go... i pewnie nie byłabym szczęśliwa z nim.... gdyby nie ty...Dziękuję...-wypowiedziałam szeptem na koniec i właśnie wtedy stało się coś, co zostanie na długo w mojej pamięci. Te urządzenie, do którego jest podłączona zaczęło pikać. Pielęgniarka, która stała na szczęście obok, usłyszała to i szybko wezwała pomoc. W pomieszczeniu pojawiło się mnóstwo osób i zaczęli robić coś przy niej. Możliwe, że chcieli przytrzymać ją jeszcze przy życiu. W jednej chwili zjawił się w pokoju Robert i szybko podbiegł do swojej żony. Złapał ją za rękę i nie puszczał. Widziałam to wszystko, bo mimo tego, że lekarze prosili mnie o opuszczenie sali, nie zrobiłam tego. Byłam do końca. Do końca, aż w końcu zobaczyłam bezradne twarze medyków. I te słowa... słowa, które zostaną w we mnie już na zawsze.
-Czas zgonu: 16.22.-i wybiegłam. Robert został jeszcze, ale ja już nie wytrzymałam. Wyleciałam z sali z tym szlafrokiem i zobaczyłam Mario, Ann i Marco. Spojrzeli na mnie, a ja podobnie jak Robert zsunęłam się po ścianie i zaczęłam płakać. Nie ma już jej i nie będzie. Straciłam właśnie kogoś ważnego w moim życiu. Nie mogłam się z tym pogodzić. To było za wiele...
-Wiki...-usłyszałam zachrypnięty głos mojego ukochanego. Przytulił mnie bez słowa, a ja zaczęłam moczyć jego koszulę. Płakałam i nie widziałam końca. Właśnie straciłam siostrę. Kogoś bez którego nie wyobrażam sobie życia. Dlaczego takie osoby jak Anna umierają? Dlaczego życie jest niesprawiedliwe? Bo tak? Na tym polega życie? Bo tak, a nie inaczej? Bo po prostu tak miało być?
Nie pogodzę się z tym nigdy. Nie potrafię... moje życie za jednym zamachem stało się puste. Już jej nie ma i nie będzie. Bo tak...

Dotrzymałam jednak słowa. Dziękowałam jej. Dziękowałam do końca. 
________________________________________________________________
Hej... Zapraszam was na rozdział...

Zawsze zastanawiałam się co, po takim rozdziale mam wam napisać...
Wtedy nie wiedziałam i chyba teraz też do końca nie wiem.
Planowałam to odkąd pojawił się rozdział o tym, że jest chora. Od kilku miesięcy miałam to w planach i za każdym razem widziałam to tak samo. Tak jak jest to pokazane w rozdziale wyżej. Zapewne czytając to są osoby, które się wzruszyły, popłakały, ale i są też osoby, które przetrwały to bez problemy. W każdym bądź razie uważałam, że takie zakończenie jest najlepsze... Dlaczego? o Tym zaraz.
Na początku wątek Ani miał wyglądać trochę inaczej, ale może kiedyś pokarzę wam jak wiele się zmieniło od początkowej wersji. Wracając na początku wiedziała, że postać Ani umrze. Potem jednak się rozmyśliłam, bo sądziłam, że jednak za dużo nieszczęść jak na jedno opowiadanie, ale potem ponownie wróciłam do tej początkowej wersji. Czy lepiej? Same sobie odpowiedzcie.
Dlaczego postanowiłam na śmierć? Dlatego, że sama mam w rodzinie osobę, która choruje na nowotwór. Wiem, co to znaczy, że trzeba jeździć na chemię, badania etc. Teraz jest lepiej, ale ciągle mam świadomość tego, że może się stan pogorszyć, choć liczę, że będzie już dobrze.
Tym rozdziałem, a może wątkiem chciałam pokazać, że życie bywa różne i nigdy nie wiesz, co czeka ciebie i twoich bliskich. Może być różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Życzę wam, by było już zawsze lepiej, ale czy tak bywa? Każdy ma problemy. To nieuniknione wątki naszego życia. Musimy mieć świadomość, że one są normalne. Musimy po prostu radzić sobie z nimi, albo jeżeli się nie da... żyć z nimi. Każdy z nas powinien mieć świadomość, że czasem coś się uda, a czasem nie. I to właśnie mi chodziło. Choćby niewiadomo jak było dobrze... nie przestawaj zapominać, że może to wszystko prysnąć.
Postać Ani miała być odzwierciedleniem nadziei. Pomagała naszym bohaterom, wspierała, była dobra, ale coś prysło. Nigdy nie przestawajmy mieć nadzieję, ale czasami trzeba się z czymś pogodzić. Pogodzić z losem, że tak już musi być, bo właśnie takie jest życie - dziwne, czasem daje w kość, czasem pomoże, będzie lepiej, układa nam się, ale i ponownie jest źle. Wtedy już nawet nadzieja, która dawała nam wiarę, zniknęła i jesteśmy zdani na siebie...
Musimy myśleć realistycznie, a ominiemy rozczarować i niepowodzeń. Choć nigdy nie zapominajcie, że mimo to jak życie da Ci w kość, nie przestawajcie dawać z siebie wszystko. Nie poddawajcie się nigdy. Życie i jest może dziwne, ale kiedy mamy bliskich możemy spędzić je lepiej! Pamiętajcie, że wiele zależy od nas samych.
Życzę wam tego, abyście spotkały w swoim życiu jak najwięcej dobrego :)
Dziękuję, a na następny rozdział weźcie lepiej chusteczki. Tak... na wszelki wypadek.

Dziękuję jeszcze raz i do następnego :)

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 42


"...PO ZACHODZIE SŁOŃCA, ZAWSZE JEST WSCHÓD"


Kilka dni później

Wyleciałam jak burza z budynku nie patrząc nawet na drogę. Miałam w rękach niespakowane książki, bo zwyczajnie nie zdążyłam ich schować do torby z powodu braku czasy. Idąc, a raczej biegnąc nie przejmowałam się tym czy na kogoś wpadnę, czy nie i to był błąd...
-Auć!-krzyknęła blondynka, którą lekko odepchnęłam. Nic się z nią nie stało. Gorzej było z moimi książkami, które spadły na ziemię. Jessica nawet nie raczyła się schylić, tylko spojrzała na mnie z byka. Okej, niby to moja wina, ale mogłaby chociaż na tę chwilę wyrazić odrobinę empatii i pomóc mi. Stałam tak przez chwilę i patrzyłam się na nią. Czekałam już na jej wyzwiska w moją stronę.
-Rączki ci się pobrudzą?-powiedziałam, jednak pierwsza, z pogarda i schyliłam się po leżące podręczniki. Dziewczyna tylko prychnęła coś pod nosem i odpowiedziała:
-Nie dość, że łazi jak pokraka, to jeszcze karze mi sprzątać po niej.-zaśmiała się wraz ze swoimi koleżaneczkami.-Za kogo ty się Wiktoria uważasz? Myślisz, że jak twój chłopaczek jest piłkarzem to jesteś pępkiem świata?!-wyżalała mi się i w tym momencie puściły mi nerwy, więc postanowiłam powiedzieć jej co potrzeba.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie i dokładnie, bo nie będę się dwa razy powtarzała.-mówiłam groźnie, że Jess nawet chyba się mnie wystraszyła, albo przypomniała do czego jestem zdolna.-Możesz mnie nie lubić, a nawet nienawidzić. Jednak pamiętaj, że są pewne granice i ty je powoli przekraczasz. Po prostu odczep się ode mnie, od Marco i najlepiej nie wchodź mi w drogę, bo jak chcesz to mogę przypomnieć ci, jak to jest mieć złamany nos.-dodałam i po chwili odeszłam od niej. Mam zbyt dobry humor by psuć go sobie to przy takich osobach jak nasza szkolna gwiazda. Widziałam w oddali jak mój transport już parkuje na parkingu. Przyśpieszyłam kroku i już po sekundzie byłam w srebrnym Mercedesie. Usiadłam do tylu, bo przednie siedzenia były już zajęte. 
-Cześć wam!-przywiązałam się z dziewczynami i zapisałam pas bezpieczeństwa, po czym włączyłyśmy się do ruchu.
-Jakiś problem z koleżanką?-zapytała Ania.
-Już rozwiązany.-odpowiedziałam szybko i uśmiechnęłam się do przyjaciółki, bo właśnie odwróciła się do mnie.
-Pamiętaj, że jak będzie miała jakieś "ale" to tylko zadzwoń, a my już jej pokażemy, co to znaczy trenować karate.-zażartowała, a nasza trójka się głośno uśmiała.
-I jak Ann, stresujesz się trochę?-postanowiłam zagadać. 
-Może troszkę.-zaśmiała się.-Boję się tylko, że z dzieckiem coś będzie nie tak.
-Nie martw się na zapas.-poradziła Ania z  miejsca pasażera.-Zobaczysz, że będzie wszystko dobrze. Dbasz o siebie, jesz zdrowo. Nie masz podstaw do obaw.-dodała, a resztę drogi minęliśmy na rozmowach. Miedzy innymi gadałyśmy o tym czy już będzie taka możliwość jak poznanie płci dziecka. Wszyscy znajomi Mario i Ann oraz ich rodzina są tego bardzo ciekawi. Podobnie do mnie. Oczywiście Mario nie zmienił swojego zdania na temat tego czy będzie miał syna czy córkę, bo za każdym razem gdy ktoś go o to pyta to odpowiada, że będzie miał syna i nie przyjmuje do siebie innej informacji. Chociaż tak na dobrą sprawę jest to niezły pretekst do pośmiania się z Götze. Chłopak jest tak przekonywający i pewny na swoim, że to aż zabawne, a z drugiej strony sami zaczynamy wszyscy wierzyć, że to poważnie będzie chłopczyk. 
Po pewnym czasie, nasza trójka była już pod prywatną kliniką. W cudownych nastrojach weszliśmy do budynku. Tak swoją drogą to bardzo cieszę się, że wraz z Lewandowską możemy uczestniczyć w tak ważnych dla modelki chwilach. Mario ma w tym czasie trening, ale równie dobrze mógł się zwolnić. Jednak nie było takiej potrzeby, bo my z chęcią zajęłyśmy się przyszłą matką. 
W środku nie było za dużo ludzi, więc miałyśmy miejsce gdzie usiąść. Nie było nam jednak dane długo grzać fotele, bo już za chwile Ann - Kathrin została zawołania przez młodą lekarkę. Wstałyśmy i udałyśmy się do pomieszczenia. Młoda kobieta, która miała na oko może z lekko ponad 20 lat, kazała usiąść w wyznaczonych miejscach. Robiła kontrolne badania, czyli pytała czy dziewczyna Mario nie odczuwa jakiś bólów, czy poprawnie się odżywia oraz o inne typowe pytania. Po tym etapie nadszedł czas na to, na co czekałyśmy cały dzień. Ann została poproszona o położenia się na specjalnym łóżku oraz o podwinięcie bluzki. Blondyna wykonywała dokładnie wszystkie polecenia, by już za chwile poczuć na swoim brzuchu zimny żel, a potem by zobaczyć na monitorze swoje dziecko.
-Widzi pani tu?-zapytała u wskazała palcem na szklany ekran. Brömmel kiwnęła twierdząco głową i ze wzruszeniem patrzyła na niby niewyraźne obrazki. My z Anią równie niczym zaczarowane zerkałyśmy na dziecko i podziwialiśmy je, co jakiś czas komentując .
-Chce pani znać płeć?-zapytała, a nam od razy na twarzy wyrósł wielki uśmiech. Czyli jednak już dziś możemy dowiedzieć się kto miał rację. Mario czy Ann? Syn czy córka? Byłyśmy bardzo podekscytowane. Blondynka od razu zgodziła się i wyczekiwała na te słowa od młodej lekarki. Wtedy i nawet dla mnie chwila wyczekiwania się dłużyła, a pewnie co dopiero dla Ann, której dochodzi jeszcze stres. 
-Według mnie, na 99%, będzie to...-zaczynała patrząc cały czas w monitor i uśmiechając się pod nosem. 
-No niech pani mówi, bo zaraz wszystkie zejdziemy na zawał!-śmiała się Lewandowska.
-Będzie pani szczęśliwą mamą...-ta kobieta chyba uwielbia terroryzować swoich pacjentów.-...dziewczynki!- krzyknęła w końcu, a my zamiast się cieszyć wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. Zdezorientowana lekarka pytała o nasz powód tego śmiania się, więc wyjaśniłyśmy jej oraz opowiedziałyśmy o tej niezwykłej pewności Mario. Kobieta również nie potrafiła się nie uśmiać. 
Badania trwały jeszcze przez jakieś kilka minut. Ann dostała porady jak na się odzywać oraz co powinna robić, a czego nie, co jeść, a czego nie i przepisała jej jakieś witaminy. W fantastycznych humorach opuściliśmy klinikę i naszym kolejnym celem było udanie się na stadion do chłopaków. No i oczywiście do przyszłego ojca, którego trzeba powiadomić, że powinien zmienić swoje plany. Po niecałych 20 minutach, byłyśmy już pod Signal Iduna Park. Bez problemu weszłyśmy do środka i kierowałyśmy się na murawę. Chłopaki... jak to chłopaki. Nieoszczędzania trenera i co chwilę było słuchać jego głos. Postanowiłyśmy, że nie będziemy teraz im przeszkadzać, a informacja może poczekać. Gdy chciałyśmy usiąść na ławce rezerwowych, zobaczyłam, że z trenerem stoi i rozmawia Marco. Nie widział mnie, a trener był szybszy i od razu, gdy zobaczył naszą trójkę pomachał nam. Mina Marco była bardzo zabawna i urocza. Przeprosiłam dziewczyny i udałam się właśnie do swojego narzeczonego. Klopp akurat musiał iść do kogoś z zarządu, więc mogłam spokojnie porozmawiać z Reusem.
-Co ty tu robisz?-zapytałam jak byłam już blisko.
-Ja!?-oburzył się na żarty.-Co TY tu robisz?-złapał mnie w pasie, bo już byłam przy nim. 
-No wiesz... zwiedzam...-udawałam głupią.
-Yhym... Ciekawe, bardzo ciekawe. A może po prostu stęskniłaś się za mną i jakimś cudem wiedziałaś, że tu jestem?
-Za tobą? W życiu. Przyjechałam do Mario.-zaprzeczyłam i chciałam się mu wyrwać, ale był silniejszy i jeszcze mocniej mnie do siebie przyciągnął, a po chwili wbił się w moje usta. To niby tylko zwykle kilka sekund, ale z nim za każdym razem trwają godziny. 
-Fujjj!-usłyszeliśmy nagle jęczenie Götzego.-Nie przy ludziach!-spojrzeliśmy na niego i zobaczyliśmy jak teatralnie zasłania się wraz z kilkoma innymi zawodnikami. Wyglądało to zabawnie, ale nie mogłam przepuścić takiej okazji i już zaśmiać się z naszego przyszłego tatuśka córeczki.
-Lepiej idź do Ann! Zapytaj co u niej i jak tam badania!-dogryzłam, a on jakby nagle został oczarowany. Szybko wyrwał w jej stronę, gdzie prawdopodobnie zauważył ją wcześniej. Niestety trener nie miał dla niego litości i nie pozwolił mu opuścić grupy. Zdenerwowany spojrzał na mnie z byka, a ja tylko zaśmiałam się, a potem wraz z Marco ruszyliśmy do dziewczyn. Po drodze opowiedziałam mu tą fantastyczną wiadomość. Blondyn nie krył zadowolenia Oboje jesteśmy zżyci z Mario i Ann. Są dla nas jak rodzina.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy we czwórkę, gdy nagle zauważyliśmy jak w nasza stronę zmierza Mario i Robert. Od razu na twarzy Ann wpisał się uśmiech. Lewy przywitał się ze swoją żona uroczym całusem, a potem z nami uściskiem. Podobnie postąpił Götze.
-Nie przedłużajmy.-zaczął brunet.-Kochanie, byłaś u lekarza? I jak z naszym synkiem?-zapytał, a reszta ,oprócz tylko Roberta, o mały włos nie wydała wszystkiego, bo zaczęła śmiać się lekko pod nosem. Ach ta pewność Mario, kiedyś go zgubi... 
-No właśnie skarbie. Muszę ci coś powiedzieć.-Ann zaczęła delikatnie, bo chyba każdy wie, że Mario to takie trochę duże dziecko i trzeba podchodzić do niego na swój własny, specyficzny sposób.
-Co się stało? Proszę nie mów tylko, że z naszym dzieckiem jest coś nie tak!-denerwował się, więc by nie psuć atmosfery spoważnieliśmy. 
-Nie, spokojnie Mario. Z naszym skarbem jest wszystko w porządku.-modelka go uspokoiła.-Chodzi o to, że miałam szczegółowe badania i muszę cię trochę zasmucić...
-To znaczy?-niecierpliwił się. 
-To Mario znaczy, że... nie...ahh! Nie będziesz miał syna! To dziewczynka!-Brömmel w końcu wydusiła to siebie. Mario stał chwile i nic nie mówił, a wtedy to już nie wytrzymaliśmy i musieliśmy wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Mina Götze po prostu bezcenna. Biedny nie wiedział co ma powiedzieć i jak dokładnie zareagować, więc postanowiłam podejść do niego i go  przytuliłam, ale dalej miałam uśmiech na ustach. 
-Tak się kończy Mario zbyt duża pewność siebie.-powiedziałam i odczepiłam się od niego.-Ale nie przejmuj się. Nie ważne jaka płeć, a to czy dziecko będzie zdrowe. Prawda?-spojrzałam na niego pytająco. On również spojrzał na mnie i uśmiechnął się w końcu, bo przez cały ten czas miał kamienną minę.
-No niby tak...-westchną i podszedł do Ann i mocną ją przytulił oraz pocałował. Wyglądało to naprawdę uroczo. Uśmiechnęłam się wtedy do Reusa, a on do mnie.
-Szkoda tylko, że nie będę mógł wykorzystać tych imion, które chcieliśmy.-posmutniał.
-Chyba żartujesz?!-oburzyła się modelka.-Po pierwsze to ty wymyśliłeś te imiona i zapomnij, że kiedykolwiek skrzywdziłabym dziecko i nazwała je Günther, albo Mario Junior.-powiedziała, a my myśleliśmy, że pękniemy ze śmiechu.
-On naprawdę chciał nazwać dziecko Mario Junior?-zapytał Robert.-Myślałem, że żartuje.-próbował opanować śmiech.
-Uwierz mi, że ja też tak myślałam...-odpowiedziała dziewczyna naszego niemieckiego Messiego.
Reszta przerwy chłopaków minęła na kolejnych rozmowach i podśmiewaniu się z Götze. Niestety przerwa zawsze się kiedyś skończy i chłopaki musieli udać się na murawę poprawiać swoją formę. Choć tak na dobrą sprawę nie zostało zbyt wiele kolejek do końca jesiennej rundy. Sytuacja Borussii nie jest za ciekawa i teraz każde punkty się liczą.
Oczywiście Marco nie miał takiego obowiązku i mógł zostać, bo jeszcze nie może trenować. Zaczyna dopiero od nowego roku na obozie przygotowawczym w Hiszpanii. Siedziałam u niego na kolanach dalej na ławce rezerwowych. Dziewczyny siedziały przy nas i wspólnie gadaliśmy, a ja wraz z blondynem przy okazji się jeszcze wygłupialiśmy.
-Tak w ogóle to wracasz ze mną, nie?-zapytał.
-Dlaczego jesteś taki pewny? Zobacz jak to twojego przyjaciela zgubiło. Może wrócę razem z dziewczynami?-zaśmiałam się razem z Anią i Ann.
-Nie chcę nic mówić, ale wiesz Ania pewnie będzie wracała razem z Lewym, a Ann z Mario. Dajmy im trochę prywatności.-spojrzał na mnie tymi swoimi oczami i wyczekiwał odpowiedzi. Cały Marco. Jest mistrzem manipulacji. Zawsze potrafi mnie przekonać do siebie.
-No, niech stracę. Okej.-zgodziłam się, a u mojego narzeczonego od razu pojawił się chytry uśmieszek. Nagle złapał mnie za rękę i wstał, co za tym idzie ja też musiałam się podnieść.
-No to idziemy.-stwierdził.
-Ale, że teraz?-zdziwiłam się.
-Oczywiście. A co chcesz oglądać tych baranów?-wskazał na swoich kolegów, którzy zaczęli rzucać butem Lewego, a biedny Polak musiał biegać za nimi po całym boisku.-Bo ja mam jak na razie ich dość.
-W sumie. Okej. Chodźmy.-chwyciłam za torebkę, pożegnałam się z przyjaciółkami oraz pomachałam jeszcze chłopakom, którzy akurat mnie zauważyli. Złapałam za dłoń Marco i udaliśmy się na parking. Stało tam jego sportowe auto, które miałam okazję prowadzić. Nie powiem. Robi nie tylko wrażenia z wyglądu. Jeździ się nim równie niesamowicie jak wygląda. Piłkarz otworzył mi drzwi, a sam usiadł na miejsce kierowcy i ruszyliśmy.
-Gdzie tak w ogóle chcesz mnie zabrać?-zapytałam, jak już włączyliśmy się ruchu ulicznego.
-Teraz to możemy skoczyć na jakiś obiad, a potem to zależy, co będziesz chciała robić.-odparł patrząc przelotem na mnie.
-Szczerze to myślałam, że masz jakieś plany względem mnie.-zaśmiałam się, a Marco ze mną.
-Bo mam, ale to później. Musimy poczekać do wieczora.-odparł tajemniczo.
Po chwili jazdy, zawodnik BVB musiał się zatrzymał na światłach. Poczułam jego dłoń na swoim udzie oraz jak mierzy mnie od góry do dołu. Czułam, bo sama siedziałam w telefonie i przeglądałam różne strony i portale.
-Wiem, że na mnie patrzysz i lepiej weź tą rękę.-wypowiedziałam ciągle patrząc na ekran mojego iPhona. Chłopak niezbytnio mnie posłuchał i tylko prychnął. Złapał za moje urządzenie oraz odłożył, a sam zbliżył się do mnie i namiętnie pocałował. Błądził swoją ręką mojej nodze. Sama jedną rękę wbiłam w jego plecy, a drugą ukryłam we włosach. Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale usłyszeliśmy jak samochód z tyłu zaczął trąbić, więc chcąc nie chcąc musieliśmy zaprzestać. Blondyn z niechęcią odsunął się ode mnie i przystąpił do prowadzenie pojazdu. Siedziałam chwile łapiąc oddech, a po monecie skomentowałam jego zachowanie.
-Jesteś nienormalny. 

Obiad zjedliśmy w jakiejs restauracji. Nie była i ona taka typowo luksusowa, ani też do jakiś szczególnie tanich nie należała. Mimo wszytko jedzenie nam bardzo smakowało i o to przecież chodzi. Gdy zjedliśmy i uporaliśmy się z kilkoma fanami, którzy poprosili o zdjęcia oraz autografy, mogliśmy udać się do domu Marco. Postanowiliśmy, że to tam poczekamy na wieczór, bo jak blondyn mówił ma dla mnie naszykowaną niespodziankę. Jestem ciekawa co takiego szykuje, a znając go, jest to na pewno coś fantastycznego. To jedna z tych rzeczy, którą uwielbiam w nim. To, że jest taki spontaniczny, a z drugiej strony jeżeli coś robi to stara się by to wyszli najlepiej. W domu postanowiliśmy obejrzeć jakiś program, ale i też po prostu skakaliśmy po kanałach. Marco miał pilota, a ja w tym czasie bacznie go obserwowałam. Może to trochę dziwne, ale lubię to robić. Jest niesamowicie przystojny, a co najważniejsze jest mój. Może to trochę egoistyczne podejście, ale to ja mogę go pocałować, przytulić i być blisko przez całą noc. Jednak nie tylko imponuje mi swoim wyglądem, lecz również charakterem. Marco potrafi być stanowczy, odważny, cholernie i wrednie pewny siebie, a czasem i bywa chamski. Jednak ma w sobie tą dusze romantyka i wrażliwego kolesia. Ta druga strona jest zarezerwowana w szczególności dla mnie. Myślałam tak i odruchowo spojrzałam na dwój palec, na którym błyszczy przepiękny pierścionek. W szkole oprócz Laury, Emmy, Olivera i Martina nikt nie wie o zaręczynach. Nie chce by ktoś o tym wiedział, bo potem droga do gazet jest krótka. Patrząc na biżuterie zastanawiałam się, jak to wszystko by się potoczyło, gdybym jednak nie odważyła się i nie przyszła wtedy do Marco. Straciła bym tak wiele i możliwe, że już nigdy bym nie odzyskała Reusa. Dopiero teraz widzę jaki ten niecały miesiąc był pusty. Teraz moje życie jest ciekawe i pełne radości oraz miłości spowodowane jego bliskością. Kiedy tak myślałam nad tym wszystkim poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Tym ktosiem był oczywiście nie kto inny jak piłkarz z numerem jedenaście. Uśmiechał się do mnie. Ja nie bardzo rozumiałam jego ten entuzjazm, więc postanowiłam się dowiedzieć.
-Z czego się tak cieszysz?
-Wiesz, że jak myślisz to przegryzasz dolną wargę? (od aut. Sama tak mam haha)
-Wiem to.-zaśmiałam się.-Od zawsze tak mam jak się nad czymś mocno skupię.-powiedziałam i poczułam jak usta dwudziestopięciolatka jeżdżą po mojej szyi. Lekko stęknęłam, bo było to bardzo przyjemne. 
-Możemy już pojechać w to miejsce.-oznajmił jak już przestał mnie całować. Uśmiechnęłam się i myślami byłam już tam, gdzie zamierza mnie zabrać. 

-Chyba cię Bóg opuścił?-krzyknęłam jak byliśmy już przy samochodzie w podziemnym parkingu. Marco właśnie próbował założyć mi opaskę na oczy, bo jak powiedział, to miejsce jest niespodzianką i nie mogę wiedzieć, gdzie mnie zabierze. Niby dla niektórych to bardzo urocze i romantyczne, ale jakoś wolę mieć kontrolę i widzieć pewne rzeczy. Po za tym wydawało mi to się idiotyczne. 
-No Wiki! Zrób to dla mnie.- ciągle mnie błagał.
-Przecież mogę zamknąć oczy i efekt będzie ten sam. Po co ta opaska? 
-Nie, bo będziesz podglądać. Proszę kochanie! Przecież nie wywiozę cię do lasu i nie zgwałcę! 
-Nawet nie wiesz jak czasem potrafisz być upierdliwy.-skomentowałam i chwyciłam za opaskę, która trzymał w ręku. Złapałam za nią i wsiadłam do auta.    Reus natomiast już po chwili był na miejscu kierowcy, jednak nie ruszał. 
-Dlaczego stoisz?-zapytałam patrząc na kierownice. 
-Czekam aż założysz opaskę.-powiedział, a ja tylko pokręciłam lekko zdenerwowana głową. Zawiązałem kawałek materiału i oparłam się ręka i kolana. Usłyszałam tylko śmiech Marco i jak odpala swoje auto.-Uroczo wyglądasz jak się denerwujesz. 
-Lepiej już jedź i nie denerwuj mnie bardziej. 
-Wiesz co... Może ten motyw z porwaniem i gwałtem byłby ciekawy...
-Co proszę?! Reus, ty jesteś zboczony!-odpowiedziałam, a mój oprawca ponowne zaśmiał się pod nosem. 
-Ja po prostu głośno myślę...
Przez całą drogę, Marco rozmawiał ze mną. Poprosiłam go o to, bo jechanie z zawiązanymi oczami jest dość... dziwnym doświadczeniem. Na szczęście po około 30 minutach drogi usłyszałam jak auto się zatrzymało.
-Już jesteśmy?-spytałam ciekaw. 
-Tak, możesz już ściągnąć.-bardzo ucieszyłam się jak usłyszałam te słowa. Wykonałam polecenie i odwiązałam czarną chustkę i zobaczyłam za oknem znane miejsce. Był to stadion Borussii.  Był ślicznie oświetlony. Zupełnie jak w bajce. Szczerze, to nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Tak jak mówiłam. Marco potrafi być bardzo nieprzewidywalny.
-Gotowa? To idziemy.-złapał mnie za rękę i oboje zaczęliśmy kierować... no właśnie? Gdzie? Ciekawiło mnie to ogromnie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że na terenie stadionu nie było ani żywej duszy, a przecież ktoś powinien pilnować tego miejsca. Szliśmy bez słowa. Nie zadawałam żadnych pytań, bo wiedziałam, że i tak mi nic nie odpowie. Nagle zauważyłam, że znam tą drogę i właśnie kierujemy się na murawę. Po chwili moje słowa okazały się słuszne, bo znaleźliśmy się w tunelu, w którym zawsze przed meczem stoją piłkarze. Przeszłam tą samą drogę co oni i znalazłam się na murawie. Ale... to wszystko wyglądało inaczej. Wszystko było cudnie oświetlone. Kolor żółty i czarny rządził tym miejscem. Na trybunach nie było ani żywej duszy. Byłam tylko ja i Marco. Iduna rzeczywiście ma niesamowity klimat i powie to chyba każdy. Ja w każdym bądź razie czuje się tu niesamowicie.
-Pięknie tu.-powiedziałam w końcu.
-Wiem... kocham to miejsce. Jest niesamowite i... przypomina mi o wszystkim. O tym kim jestem, kogo mam, jaki jestem...-wymieniał, a ja w tym czasie przytuliłam się do niego. Chłopak odwzajemnił uścisk.
-Kocham cię wiesz...-szepnął i pocałował mnie. Staliśmy tak i z każdym kolejnym razem pogłębialiśmy pocałunki. Kiedy jednak powoli brakowało mi tchu przestałam i popatrzałam mu głęboko w oczy. Postanowiliśmy następnie po prostu usiąść na murawie i siedzieć. To jest właśnie to co lubię. W dzisiejszych czasach, gdzie każdy biega, nie zauważa zwykłych rzeczy, a taki odpoczynek pokazuje, że życie również musi odsapnąć na chwilę.
-Wybacz, jeśli myślałaś, że przygotuję coś bardziej okazałego.-powiedział nagle mój towarzysz.
-Chyba żartujesz? Jest świetnie. Uwielbiam spędzać z tobą czas, a takie siedzenie w tym miejscu jest niezwykłe i mogłabym być tutaj cały czas. Dziękuję.-dodałam i oparłam się o niego, a chłopak mnie objął. Siedzieliśmy tak na trawie i nic nie mówiliśmy. Nie było to nam potrzebne. Mieliśmy siebie nawzajem.
-Marco?-powiedziałam cicho.-Mogę cię o coś zapytać?
-Jasne.-odparł lekko zdziwiony.
-Jest to trochę dziwne pytanie, ale... ale chciałabym wiedzieć. No... bo....ahh... Jak chciałbyś by nazywało się nasze dziecko, gdyby się urodziło?-spytałam w końcu, ale nie uzyskałam od razu odpowiedzi. Była tylko głucha cisza. Popatrzałam na mojego narzeczonego. Patrzał się tylko tępo w jakiś punkt w oddali. Nic nie mówił, ani nie okazywał. Czułam się winna. Nie powinnam była pytać, a moja ciekawość jak zwykle wygrywa.-Przepraszam Marco. Nie powinnam była pytać o takie coś. Znowu zawiniłam z tą sytuacją.-spuściłam głowę.
-To nie twoja wina. Nie mów tak nawet. Mi też jest teraz ciężko. Szczególnie teraz, jak Mario i Ann spodziewają się dziecka. Czasami myślę, co by było gdyby. Jak to by wyglądało, gdyby coś tam się nie stało. Jednak nie możemy cofnąć czasu. Musimy pogodzić się z tym i żyć dalej. Moja mama zawsze mi powtarzała, że po zachodzie słońca, zawsze jest wchód. My już swoje wycierpieliśmy. Zobaczysz, że za jakiś czas będziemy bawić się na placu zabaw z naszym dzieckiem. Proszę, przestań się już obwiniać. Nie jesteś winna niczyjej śmierci. Dobrze kochanie?-zapytał, ale nie dał mi odpowiedzieć, bo od razu lekko pocałował mnie w usta.
-Kocham cię.-szepnęłam mu prosto w jego usta, gdy przestał już mnie całować.
-Zawsze podobało mi się imię David, a dla dziewczynki Emily.-odpowiedział w końcu i uśmiechnął się lekko.
-David Reus... Emily Reus... Podoba mi się. Wydaje mi się, że kwestia imion na przyszłość jest już zamknięta.-zaśmieliśmy się.
-Wiktoria Reus... to mi się na razie najbardziej podoba.-zamruczał. Nie trzeba było długo czekać, bo już za chwilę piłkarz położył mnie na murawie i pochłaniał usta. Całował coraz zachłanniej, jednocześnie jego ręce wędrowały po całym moim ciele. Jednak zaraz musieliśmy wstać, bo robiło się coraz zimnej, ale postanowiliśmy dokończyć to co zaczęliśmy w domu piłkarza, w jego sypialni, a potem zasnąć w jego ramionach, czekając na kolejny dzień. Moje przeczucie mówi, że ten dzień będzie specjalny, inny... Ciekawa jestem czy moje przeczucie ponownie mnie nie zawiedzie? 
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!!!

Tak, wiem... 
Powinnam dodać go wcześniej, ale miałam trochę spraw na głowie i nie mogłam się wyrobić. Ostatnio ciagle coś mi wypada. Dlatego nie powiem kiedy dokładnie będzie kolejny, bo jak powiem, że przed weekendem i nie uda mi się? Albo uda u dodam jeszcze wcześniej? Wolę, więc nic nie mowić, ale obiecuje, że dam z siebie wszystko, ale wy też trzymajcie za mnie kciuki, bo będę poprawiała matematykę, a u mnie z nią nie ciekawie XD 

Jak myślicie, co wydarzy się dalej? 
Czy kolejny dzień rzeczywiście coś przyniesie? 

A i mam pytanko! 
Posiadacie może snapchata? 
Miałam się już wcześniej o to pytać, ale jak zwykle zapomniałam. 
To jak? Piszcie w komentarzach, a was zaproszę, albo jak chcecie prywatnie, to macie zakładkę kontakty i możecie wysłać mi na pocztę, albo na asku (wtedy oczywiście nie odpowiem na to 😉).
To wtedy wysyłajcie, wysyłajcie! 🙈🙉🙊

Trzymajcie się gorąco ❤️

ENJOY! 

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 41


"PO BURZY ZAWSZE WYCHODZI SŁOŃCE"


*******
Czy to normalne, że ktoś boi się otworzyć oczy, bo nie chce się rozczarować? Bałem się, że gdy już w pełni się obudzę zobaczę puste miejsce obok. Będę sam, a to wszystko, co było piękne było po prostu zwykłym snem. To, że ja i Wiktoria się pogodziliśmy, zaręczyliśmy... że tego nie ma. Postanowiłem jednak zaryzykować i powoli zacząłem podnosić powieki. Była tam. Czyli to jednak nie sen. To jawa. Nie spała już i leżała obok mnie. Bawiła się pierścionkiem, który cały czas zdobił jej palec. Patrzała na niego, obracała. Zupełnie jakby nie dowierzała, że należy do niej i kto wie... że może już za kilka miesięcy będzie nosiła moje nazwisko przy imieniu. Uśmiechnąłem się na ten widok i przybliżyłem do niej oraz przytuliłem się do jej klatki piersiowej. Dziewczyna lekko drgnęła i popatrzała na mnie. Sam pocałowałem ją delikatnie w obojczyk i delektowałem się jej obecnością. Moja cierpliwość została wystawiona na ogromną próbę, ale najwidoczniej się opłaciło. Jestem teraz niesamowicie szczęśliwy, że mam ją blisko siebie.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś?-zapytałem zaspanym głosem.
-Tak słodko spałeś, że nie miałam serca ci przerywać. Wiesz, że uśmiechasz się przez sen?-zapytała rozbawiona i jednocześnie zaczęła bawić się moimi włosami.
-Uśmiecham się, bo jesteś przy mnie.-powiedziałem wstając wcześniej i opierając się na rękach pocałowałem ją w usta.-Tęskniłem...
-Ja też i dalej nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.-odparła i oboje wróciliśmy do pozycji leżącej. Teraz to ona leżała przytulona do mnie. Objąłem ją delikatnie rękoma zupełnie jakbym bał się, że ucieknie.
-To znaczy? Że się oświadczyłem? Zawsze mogłaś odmówić.-zaśmiałem się.
-Nie... znaczy tak, ale tu chodzi bardziej o to, że to ja jestem tą osobą, z którą chcesz spędzić resztę życia. To jest jak jakaś bajka. Jestem ja, ty, zaręczyliśmy się, kochamy się, mam wspaniałych przyjaciół przy sobie, relacje z moją rodziną są najlepsze od lat. Pomyśleć, że przyleciałam tu pod przymusem i dla brata. Nie chciałam tu być, a teraz? Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Nie bez ciebie, ale to wszystko... to... To nie dzieję się w życiu, tylko w filmach.-wymieniała. Popatrzałem na nią. Miała inną twarz. Nie taką, która powinna mieć świeżo upieczona narzeczona. Ona chyba naprawdę myśli, że to jest sen, albo, że po prostu sobie na to nie zasłużyła.
-Wiki... pamiętaj, że takie jest właśnie życie. Często nas zaskakuje. Jak będziemy się ciągle zastanawiali nad jego sensem, nad tym, czy zasłużyliśmy na daną rzecz, osobę, to nie zajdziemy za daleko. Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez twojej obecności. Nie chcę nikogo innego. Mówiłem ci to już wczoraj i będę powtarzał nawet w nieskończoność, jeśli będzie trzeba.-skończyłem i przytuliłem ją do siebie, a ona pogłębiła uścisk z kilka razy mocnej. Z pozoru wygląda na twardą osobę, a prawda jest taka, że Polka potrafi być wrażliwa i wiele razy to już udowodniła. Silna dziewczyna, ale skrywa w sobie duszę kruchej osóbki, która może się rozbić pod wpływem jednego słowa. Jednak ja kochałam ją niezależnie od tego jaka jest bardziej. Twarda i stanowcza, czy delikatna i wrażliwa. Kocham ją mimo wszystko i pomimo wszystko.
-Marco, ale musimy pamiętać, że w związkach zdarzają się problemy i kłótnie. To nieuniknione.-powiedziała.
-Wiem to. Doskonale jestem tego świadom, ale musimy robić wszystko by było ich najmniej i rozmawiać ze sobą jak najwięcej.
-Wybacz, że ja nie porozmawiałam z tobą od razu tylko nawrzeszczałam. Jak Carolin pojawiła się wtedy u ciebie to nie myślałam. Wszystko mi się zawaliło, a potem jeszcze ta sprawa z tą dziewczyną...
-Wiesz, najlepiej jak po prostu zapomnimy jak było i zacznijmy się skupiać jak będzie?-zapytałem i pogłaskałem ją po głowie.
-Co masz na myśli?
-To, że za jakiś mniej lub bardziej odległy czas będziesz moją żoną.-odpowiedziałem na co dziewczyna zachichotała.-Nie śmiej się. Ja tylko mówię jak będzie. Na razie skup się na szkole, a potem...
-Najpierw, to my musimy zająć się moimi rodzicami. Jak nie zabiją nas przy okazji to będzie chyba cud.-gadała rozbawiona, ale po chwili zupełnie jakby ktoś ją wyłączył jakimś przyciskiem, przestała się śmiać. Nagle podniosła się jak oparzona i popatrzała na mnie z przerażeniem w oczach.
-Co się stało?-zaniepokoiłem się.
-Jestem martwa...-tylko tyle wypowiedziała i przeniosła wzrok na szafkę obok, gdzie leżała jakaś moja koszulka, którą powinienem wcześniej schować, ale jakoś tak wyszło, że tego nie robiłem. Wiktoria wstała w tak szybkim tempie, że nie miałem nawet okazji rzucić okiem na jej idealne, nagie ciało, na które założyła szybko mój t-shirt.
-Wyjaśnisz coś, czy nie bardzo?-mówiłem do niej.
-Pożyczam na chwilę.-wypowiedziała i zniknęła za drzwiami. Bylem zdziwiony jej zachowaniem i troszkę się zmartwiłem, ale na pewno nie uciekła przecież. Nie, ubrana tylko w moją koszulkę. Wstałem zmuszony z łóżka i ubrałem leżące obok bokserki i również wyciągnąłem bluzkę z garderoby i poszedłem na dół, gdzie zobaczyłem jak Wiktoria patrzy coś w telefonie. Była widocznie zdenerwowana.
-Stało się coś?-dopytywałem i oparłem się o blat w kuchni.
-Stało się. Lepiej sam spójrz na swój telefon.-poradziła, a ja złapałem za małe urządzenie i zanim go odblokowałem Polka dodała.-20 nieodebranych połączeń od mamy, 24 od taty, 15 od Ani, 30 od Mario. Jest jeszcze kilka od Roberta, Ann, Laury i Emmy.-powiedziała, a ja oniemiałem. Oboje zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie i zupełnie jak małe dzieci. Dziewczyna trzymała swojego iPhona w ręku i patrzała na niego jak zaczarowana. Sam bałem się powtórzyć jej gest i spojrzeć jak jest u mnie. Postanowiłem jednak zaryzykować i dostrzegłem, że ze mną wcale nie jest lepiej. Choć do mnie głównie to dodzwaniał się Mario, ale wiele razy dzwonili też Ania, Robert czy nawet rodzice Wiki.
-Nie żyjemy.-stwierdziłem i popatrzałem na nią. Miała poważną minę, ale zaraz po chwili uśmiechnęła się i zaczęła się śmiać, a ja razem z nią.
-To co? Dzwonimy do nich i uspokajamy?-spytałem śmiejąc się cały czas.
-Tak, dzwoń do Mario i uspokój go, a ja rodziców.-zarządziła i tak też zrobiliśmy. Wiktoria odeszła kawałek dale i czekała na połączenie telefoniczne z rodziną. Ja natomiast stojąc w kuchni wykręciłem numer do Götze. Nie musiałem długo czekać, bo zaledwie po kilku sekundach usłyszałem jego ten charakterystyczny głos.
-MARCO?!-krzyknął głośno do słuchawki.
-Ta.. to ja. Wiem, że pewnie mnie zaraz zabijecie, ale....
-Ile ty masz lat człowieku!-krzyczał.-Pomyślałeś, co my przechodzimy? Od czego masz telefon? Nie mogłeś się odezwać? Martwiliśmy się do ciebie. Byłem u ciebie, ale oczywiście jaśnie pan nie podał mi kodu, bym mógł wejść. Jasne, bo po co!-pomocnik denerwował się coraz bardziej, a wiem, że jest osobą, którą trzeba powoli uspokajać.
-Mario, spokojnie. Dziękuję za troskę, ale jestem cały.-zaśmiałem się do słuchawki, ale zawodnik BVB nie za bardzo podzielał mój entuzjazm.
-A i jeszcze jedno...-zaczął spokojnie.-Jest z tobą Wiki?-pytał powoli, jakby bał się tego, co usłyszy. Bał się negatywnej odpowiedzi. Normalnie okłamałbym go w ramach wielu zemst za podobne żarty, ale Mario jest zbyt zestresowany, więc daruje mu.
-Tak jest u mnie. Była ze mną całą noc, więc odwołaj poszukiwania.
-Nawet nie wiesz jaką czuję ulgę.-westchnął.-Ale Marco... 
-Tak?
-To znaczy, że wy... Ty i Wiki... Jesteście pogodzeni?-podpytywał delikatnie brunet, a ja zaśmiałeś się do słuchawki. Postanowiłem nic mu na razie nie zdradzać, a przynajmniej nie ze szczegółami.
-Tak Mario. Jest już okej, ale porozmawiamy dzisiaj wieczorem.-odpowiedziałem.
-Chyba będzie okazja na wcześniejsze spotkanie, bo właśnie idę z Robertem do ciebie, więc mógłys z łaski swojej podać mi ten cholerny kod!-krzyknął na koniec. Więc, jak się okazało, Mario wraz z Lewym wyruszyli na poszukiwania. Jak widać nie były potrzebne, ale oboje muszą sprawdzić, czy Wiktoria naprawdę jest ze mną, czy żyjemy i dowiedzieć się więcej informacji na temat naszej relacji. Już jestem ciekaw ich reakcji na nasze zaręczyny. Poprosiłem też Götze by zadzwonił do reszty włączonej w poszukiwania, by odwołał wszystko i że jesteśmy cali i zdrowi. Przyjaciele mieli zaraz się u mnie zjawić i kiedy kończyłem dzwonić Wiktoria również odkładała telefon.
-I jak?-zapytałem podchodząc do niej i tuląc się od tylu.
-Wkurzeni byli, ale cieszą się, że jest wszystko okej. Zapewne czeka mnie teraz rozmowa z nimi jak wrócę, ale powiedziałam, że będę po śniadaniu.-oznajmiła, a ja powiadomiłem ją.
-Odwiozę cię nawet, ale najpierw musimy czekać na Lewego i Mario, bo wyruszyli na nasze poszukiwania.
-Oni są niemożliwi.-zaśmiała się ponownie dzisiejszego dnia. Dziś dobry humor nie mógł nam przeszkodzić w czymkolwiek.-Dobra, to ja idę się lepiej ubrać i tobie też to radzę, bo na ich miejscu nie chciałabym zobaczysz nas tak ubranych.-zaakcentowała przedostatnie słowo jednocześnie mierząc mnie od góry do dołu.


*******
Przebrałam się w łazience w swoje wczorajsze ubrania i poszłam na dół. Marco już tam siedział gotowy, ubrany, ale nie sam, bo jak nakładałam na siebie ciuchy, to usłyszałam jak jego klubowi przyjaciele, którzy są też i moimi przyjaciółmi, właśnie przyszli. Zeszłam powoli ze schodów i od razu zauważył mnie Mario, który po chwili był już przy mnie i mocno mnie ściskał, krzycząc coś jeszcze przy okazji, że jest szczęśliwy razem z nami. Przez moment pomyślałam, że chłopaki już wiedzą o zaręczynach, ale jak popatrzałam na Marco, który wyczuł co mam na myśli, pokręcił przecząco głową. Odkleiłam się od przyjaciela i podeszłam jeszcze do Lewego, który również mnie uściskał. Usiedliśmy w kuchni przy blacie i rozmawialiśmy, popijając zimne napoje.
-Nawet nie wiecie jak się cieszę, że jesteście znów razem.-ekscytował się Götze.-Opowiedzcie z dokładnością jak to się stało.
-No, nie wiem, czy chciałbym znać wszystkie szczegóły.-dodał mąż Ani, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
-Wiesz, Mario.-zaczął mój narzeczony.-Myślę, że szczegóły nie są ważne. Tylko to, że jest między nami dobrze i kochamy się.-powiedział i objął mnie, przez co na twarzach gości pojawił się szeroki uśmiech.
-Wiedziałem, że nie wytrzymacie długo bez siebie, choć i tak ten miesiąc to sporo czasu. Ale masz rację ważne czy, a nie kiedy.-podsumował.
-Niby tak, ale przecież ile zawdzięczamy wam.-skierowałam do towarzystwa.-Jesteście najlepsi!
-Zawstydzasz nas.-powiedział brunet i teatralnie zakrył się swoją koszulką.
-Ale to prawda, bo gdyby nie wy nie stalibyśmy tutaj dzisiaj z moją JUŻ narzeczoną.-wypalił nieumyślnie. W tym samym momencie Mario i Robert, którzy pili przygotowane wcześniej napoje, zakrztusili się nimi i połowę wypluli na blat. Minęło kilka chwil zanim oboje doszli do siebie. Wtedy popatrzeli na nas, jakby zobaczyli ducha, potem na siebie i znowu na nas. 
-NARZECZONĄ?!-krzyknęli obaj, a ja patrzałam na Reusa jak na wroga. Wiedziałam, że nie umie trzymać języka za zębami i wcześniej czy później się wygada, ale w taki sposób?
-Brawo geniuszu!-krzyknęłam do niego.-Teraz proszę. Ty się im tłumacz.-zarządziłam, a Marco nie miał innej możliwości, jak po prostu wyjaśnić towarzystwu, co wydarzyło się poprzedniej nocy, ale oczywiście, bez szczegółów, które miały miejsca w sypialni blondyna.
Chłopaki siedzieli i z uwagą wsłuchiwali się w opowieść swojego przyjaciela. Ponownie mogłam słyszeć różne pochlebstwa na mój temat oraz to, że wiąże ze mną swoją przyszłość. Mario i Robert byli zszokowani tymi wieściami, ale z drugiej strony bardzo się cieszyli. Gratulacją z ich strony nie było końca, ale to dobrze, bo bałam się, że przyjmą to trochę inaczej. Nasza czwórka posiedziała jeszcze z 20 minut i chłopaki się już musieli zbierać na trening, ale za kilka godzin przecież ponownie mieliśmy się z nimi widzieć na parapetówie. Piłkarze, wychodząc, dodatkowo zatwierdzili, że nie powiedzą nikomu o nowinie, ale będziemy musieli to zrobić dzisiaj sami, bo inaczej zrobią to oni, a to już mogło być mniej ciekawsze.
Około godziny 11 wraz z Marco wychodziliśmy z mieszkania i szliśmy do samochodu. Blondyn uparł się, że mnie zawiezie, a przy okazji przeprosi moich rodziców, bo uznał, że po części to jego wina. Jadąc czarnym, sportowym autem niby rozmawiałam z kierowcą, ale myślami byłam gdzie indziej, a konkretnie w domu, ponieważ bałam się trochę spotkania z rodzicami. Mama na pewno będzie panikowała, przez poprzednie wydarzenia, lecz gdyby mój nocny spacer był jedynym problemem byłoby pięknie. Muszę jeszcze pomyśleć nad tym, jak powiedzieć moim rodzicom, że wychodzę za mąż. Okej, niby z Reusem oboje ustaliliśmy, że to jeszcze poczeka, ale nie mogę przecież tego ukrywać. Może i mam te 18 lat, ale przecież to jasne, że mama z tatą mogą wyrazić swoje niezadowolenia. Zależy mi na ich zdaniu i na tym by nasze relacje były takie jakie są teraz. Dobre, bez kłótni i nieporozumień. Przecież w rodzinie też są jakieś wartości, które się liczą. Jednak nie należy zapominać, że to jest moje życie i mogę nawet jutro założyć białą suknię i lecieć na ceremonie.
-Słuchasz mnie?!-usłyszałam niespodziewanie podniesiony głos mojego towarzysza. Patrzał się na mnie z bananem na twarzy, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jesteśmy pod moim domem.
-No... wyłączyłam się na chwilę.-odparłam uśmiechając się niewinnie.
-Pytałem się czy jesteś gotowa i masz jakąś przemowę przygotowaną.-odpowiedział odpinając pas.
-Szczerze to nie.-powtórzyłam czynność.-Marco... ja chcę to zrobić teraz. Chcę to już mieć z głowy i powiedzieć im.-wyjaśniłam. Piłkarz nie krył zdziwienia, ale po kilku sekundach ciszy pocałował mnie w czoło, tuląc do siebie, mimo, że nie mieliśmy zbyt wielkiego pola do popisu, bo przednie siedzenia w aucie nie są za najlepszym miejscem na przytulanie.
-No, to co? Idziemy?-zapytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Chociaż tak na prawdę nie było. Idąc powoli z Astona do drzwi, cały czas zastanawiałam się od czego mam zacząć. Czy od razu przejść do konkretów, czy walnąć im jakąś przemowę o naszej miłości? Nic. Po prostu nic. Kompletna pusta ogarnęła mnie w głowie, a do tego dochodził stres. Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak denerwowałam.
-Ręce ci się pocą.-szepnął blondyn jak byliśmy już obok naszego celu.
-No co ty nie powiesz?-sarknęłam.-A ty niby taki spokojny? Jeszcze mi powiesz, że nie boisz się?
-Sama chciałaś im powiedzieć.-odpowiedział.-Wiki, przeżyjemy. Jak coś to twój tata rzuci się najpierw na mnie, a w tym czasie ty będziesz miała czas na ucieczkę. Taki bohater ze mnie.-powiedział i wypiął pierś jakby naprawdę był jakimś herosem. Przewróciłam tylko oczami i złapałam w dłonie klamkę. Chwile tak stałam, ale powiedziałam sobie, że trzeba być w życiu odważnym. Głośno spuściłam powietrze z ust i pewnie weszliśmy do środa, cały czas trzymając się za ręce.
-Jestem mamo!-krzyknęłam, ale niepotrzebnie, bo zobaczyłam mamę w kuchni, która myła naczynia. Szybko odwróciła się do mnie i popatrzała na nas. Widać było w niej taki osobisty dylemat. Z jednej strony była na mnie wściekła, ale z drugiej cieszyła się naszym szczęściem.
-W końcu jesteście.-nagle pojawił się tata i przystał obok mamy.
-Cześć wam.-powiedziałam skruszona, co oczywiście było takim małym przedstawieniem z mojej strony. Chciałam zrobić dobre wrażenie wraz z Marco. Chłopak oczywiście dodał swoje kilka groszy i również przeprosił moim rodziców. Oboje, po kilka dobrych minut tłumaczyliśmy się z wczorajszego dnia i tego, co się wydarzyło, omijając umiejętnie pewne wydarzenia. Oczywiście nie powiedzieliśmy jeszcze im o zaręczynach, co było dla mnie dobre, bo nie miałam jeszcze na tyle odwagi by się im przyznać. Gdy skończyliśmy, rodzice na początku sceptycznie podeszli do sprawy, ale jak zobaczyli nas szczęśliwych, zrozumieli ile to wszystko nas kosztowało. Obiecałam im, że już nigdy nie zrobię nic takiego. Wybaczyli i przyjęli przeprosiny, a my z Marco odetchnęliśmy z ulgą. Chociaż jeden problem mamy z głowy. Musimy przyznać się jeszcze, że zaręczyliśmy się. W normalniej rodzinie, jest to powód do dumy, a narzeczeni mówią o tym z radością, ale jako, że my nie jesteśmy normalni, a w szczególności ja i mój narzeczony, to tak nie będzie.
-Mamo...-zaczęłam.-Jest jeszcze jedna rzecz, którą powinniśmy wam powiedzieć.-dopowiedziałam. Ciągle staliśmy w progu, trzymaliśmy się za ręce oraz obserwowaliśmy ich reakcje. Tata był nawet spokojny, ale mama jakby pobladła.
-Wiedziałam.-dopowiedziała pewnie po chwili, a my popatrzeliśmy najpierw na nią, a potem na siebie nawzajem.
-Co? Ale jak... skąd?-zapytał piłkarz z numerem jedenaście. Natomiast moja mama, która wcześniej stała przy zlewie i myła naczynia, stanęła obok i zaczęła wycierać talerze.
-Te humorki Wiktorii znikąd się nie wzięły, pokłóciliście się pewnie o dziecko, a po za tym Wiki przytyła znacząco.-wypowiedziała, a ja wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Jakie dziecko do cholery?
-Mamo!-krzyknęłam.-Po pierwsze nie jestem w żadnej ciąży! Pokłóciliśmy się o coś innego i... wcale nie przytyłam!-oburzyłam się na co Marco zaśmiał się cicho pod nosem, co skutkiem było uderzenie łokciem w bok. Mężczyzna aż się syknął i popatrzał na mnie, a ja wykorzystałam to wtedy oraz skarciłam go spojrzeniem.
-Nawet nie wiesz jak mi ulżyło...-odetchnęła.
-Ale wtedy. co się stało?-dopytał ojciec. Nadeszła ta chwila, że oboje z Marco powinniśmy wyjawić prawdę. Serce zaczęło bić mi szybciej. Nie było już wtedy odwrotu.
-Mamo... tato...-zaczęłam.-Bo... my wczoraj...-kręciłam.
-No dawaj Wiki. Teraz to już chyba nie ma nic, co by mnie wytrąciło z równowagi.-powiedziała pewnie wycierając kolejne talerz. Och, jak bardzo się mylisz...
-Bo, bo.... Marco... i ja...
-Zaręczyliśmy się!-krzyknął przerywając mi. Mamie wypadło naczynie na ziemie i potłukło się. Tata o mały włos nie zakrztusił się własną śliną, a na domiar złego na dół zszedł właśnie mój brat, któremu wypadły wszystkie chipsy z paczki, którą  jadł. Cała trójka patrzała na nas, zupełnie jakbyśmy powiedzieli, że zmieniamy płeć. Nic nie mówili, tylko z otwartymi buziami wpatrywali się na nas dalej. Natomiast my z Marco zrobiliśmy głupią minę i czekaliśmy na dalsze rozwiązanie sytuacji.
-No, powiedźcie coś?-zarządziłam.
-Widziałem, że oboje jesteście wariatami, ale no, bez przesady.-skomentował Kuba.-Marco, ty wiesz, w co ty się pakujesz?-szepnął ciszej do piłkarza.
-Dzięki!-odparłam z ironią.-Na ciebie zawsze można liczyć.
-Wiktoria... ale jak to zaręczyliście? Boże... dziewczyno! Ty masz 18 lat, maturę przed sobą. Będziesz miała jeszcze czas na zabawy w ślub. Z całym szacunkiem Marco, ale to wydaje mi się najgłupszym pomysłem na jaki mogliście wpaść.-mówiła groźnie. Natomiast mój tata stał dalej oparty o ścianę i wyraźnie nad czymś się zastanawiał.
-Uważa pani to za zabawę?-oburzył się lekko blondyn.
-A jak inaczej to można nazwać?-odparła.-Marco, ja rozumiem kochacie się, ale jesteście jeszcze młodzi. Jeszcze w życiu może się wam wiele pozmieniać. Mogłeś poczekać chwilę, szczególnie biorąc pod uwagę to, że dopiero co pogodziliście się. Tak ma wyglądać wasza przyszłość? Małżeństwo to odpowiedzialność!-dodała.
-Nie chcemy się teraz żenić, ale to jest taki symbol miłości. Po za tym nie mów, że nie jesteśmy odpowiedzialni, bo jesteśmy-walczyłam dalej o rację.
-Mogliście to pokazać inaczej. Nie, nie zgadzam się na to. Przykro mi.-trzymała swego.
-Ale my nie pytamy się ciebie o zgodę, tylko oświadczamy. Pragnę przypomnieć, że jesteśmy dorośli i...
-Właśnie widzę jacy jesteście dorośli...
-DOŚĆ!-krzyknął mój rodziciel. Przez cały ten czas się nie odzywał aż do teraz. Popatrzałam na niego i tylko czekałam aż zezłości się i on. Tata natomiast wyprostował się i powoli zaczął podchodzić do Reusa. Blondyn był trochę zdezorientowany. W sumie ja też. Bałam się, że wybuchnie, albo i coś mu zrobi. W końcu był już wystarczająco. Czekałam tylko na to, jak zaatakuje i nagle... Michał Müller - mój ojciec, urodzony 7 listopada 1976, przytulił mojego narzeczonego! Piłkarz nie bardzo rozumiał, o co chodzi, ale przyjął ten braterski uścisk.
-Marco...-rozpoczął swoją przemowę.-Nie pochwalam tego. Wydaję mi się, że jesteście za młodzi na takie posunięcie, ale... Jesteś dorosły. Oboje. Masz w końcu te swoje 25 lat i zdążyłem cię już trochę poznać. Może i rzeczywiście pośpieszyłeś się, ale naprawdę musisz ją kochać. Wasza miłość mimo problemów przetrwała i jestem z was dumny, że tak to się skończyło. Moja córka również mocno cię kocha. Widzę to i proszę cię, dbaj o nią. Jesteś chyba jedynym odpowiednim kandydatem na to stanowisko, więc nie spieprz tego. Ja nie mam nic przeciwko, a z nią porozmawiam.-mrugnął do nas i uśmiechnął się do mamy, która stała z założonymi rękoma.-Już nie mogę się doczekać, jak będę cię odprowadzał do ołtarza. Kocham cię córeczko. I wierzę, że będziesz szczęśliwa przy nim, bo będzie prawda?-skierował pytanie do piłkarza.
-Nie ma innej możliwości.-zaśmiał się ukazała rząd swoich zębów. Następnie to mnie tata przytulił, a ja szepnęłam mu do ucha:
-Dziękuję.
-Nie złość się już.-odwrócił się tata do mamy.-Nasz córka już dorasta i nie możemy nic z tym zrobić. To ja powinienem być zły, bo nie jestem już jedynym mężczyzną w jej życiu.-zaśmiał się.
-Tak, ale to ty zawsze będziesz tym pierwszym, którego pokochałam.-powiedziałam i wytarłam łzę, która leciała mi po policzku ze wzruszenia. Wtedy cala nasza czwórka i nawet mój brat tuliła się zbiorowo. Nie spodziewałam się takiej decyzji mojego taty i takiej postawy. Zaskoczył mnie. Pozytywnie oczywiście. Dodatkowo jego słowa zapamiętam już do końca życia, bo były przepiękne. Tata udowodnił, że mimo problemów jakie były w moim dzieciństwie, to zawsze mnie kochał, a ja go. Mimo problemów i mimo, że mówiłam wiele razy jak ich nienawidzę.
-Marco?-odezwał się mój brat.-Ale tak na poważnie. Ty wiesz w co się pakujesz?!-krzyknął, a my wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.

-ŻARTUJECIE?!-krzyczeli pozostali, a potem byliśmy już przez nich tuleni i ściskani. Nasi przyjaciele zareagowali jak zawsze wspaniale. Już jak dowiedzieli się, że pogodziliśmy się byli w siódmym niebie, a po wiadomości o zaręczynach po prostu oszaleli. Dziewczyny już się mnie pytały jaką mam zamiar ubrać suknię, gdzie miała by odbyć się ceremonia, a co najważniejsze wszyscy, dosłownie wszyscy byli w szoku (pozytywnym) nagłej zmiany Marco. Wszyscy kojarzyli go z osobą która nie może się ustatkować. Jednak nasz związek chyba idealnie obrazuje, co się dzieje z osobami, które się zakochają. Przecież, gdyby mi ktoś powiedział, że jak wyjadę do Niemiec poznam wspaniałych przyjaciół, zakocham się i mężczyzna moich marzeń mi się oświadczy, to bym wyśmiała tę osobę. Najwidoczniej dobre rzeczy się jednak zdarzają. Byłam, a szczęśliwa, a Ann i Ania to chyba by mnie udusiły, gdybym im nie uciekłam.
Gdy właśnie rozmawiałam z modelką, zauważyłam, że na balkonie w domu Marco, stoi Ania - zmartwiłam się. Stała oparta o barierkę i spoglądała w dal. Postanowiłam przeprosić towarzystwo i wybrałam się do niej.
-Przeziębisz się.-zaśmiałam się jak już wychodziłam na świeże powietrze. Karateczka się również po spojrzeniu na mnie uśmiechnęła się do mnie. Tym razem rolę się odwróciły. Stanęłam obok niej i patrzałyśmy tak razem na miasto. W sumie nie wiem na co, dlaczego, ale było wspaniale. Dwie przyjaciółki i panorama Dortmundu, gdzie w oddali prezentował się SIP.
-Życie jest dziwne, prawda?-mówi, a ja spoglądam na nią.
-Taak. Będę to już chyba do końca życia powtarzać. Wystarczy, że spojrzysz na mnie i na Marco. To wszystko jest niesamowite...
-Zobacz ile złego spotkało nas wszystkich w tak krótkim czasie, a mimo wszystko ciągle wierzyliśmy, że będzie dobrze. Rozstania, powroty, wypadki, dziecko... Carolin i choroba... Ludzie normalnie nie powinni wytrzymywać tego wszystkiego psychicznie, ale jednak tak się dzieje. Jednak ciągle jesteśmy dobrej myśli i dajemy z siebie wszystko, by dążyć do celu. Do szczęścia.
-Myślisz, że to wszystko byłoby możliwe bez pewnych osób? To dzięki wam mogę nosić teraz ten pierścionek na palcu i dumnie mówić o tym, że za jakiś czas będę żoną najwspanialszego mężczyzny na ziemi.
-Ja też bym bez was nie dała rady...-szepnęła.-Choć i tak to jeszcze nie koniec....
-Aniu, jestem z tobą. Jesteśmy i razem przez to przejdziemy. Sama mówiłaś, że ludzie muszą wierzyć.-pocieszałam ją. Lewandowska odwróciła się do mnie, a ja bez słowa mocno ją przytuliłam. Każdej poleciały z oczu łzy, których nie kryłyśmy. Miałyśmy gdzieś to, że ktoś może nas zauważyć. Wtedy liczyła się chwila z przyjaciółką od serca. Każdy ma złe chwile i każdy ma czas załamania. W przypadku Ani to normalne. Choroba to nie żart. Anna boi się mimo, że lekarze ją uspokajają. Boi się, że straci osoby, które są dla niej tak ważne i nawzajem. Ja boję się, że stracę ją, że pewnego dnia po prostu już jej nie będzie, a ja nie będę mogła nic zrobić.
-Wiki?-usłyszałam jej głos.
-Tak?-odszepnęłam.
-Pamiętaj jedno: Po burzy zawsze wychodzi słońce.
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA SPÓŹNIONY ROZDZIAŁ!

Wybaczcie, że dodaje z opóźnieniem, ale miałam tydzień zawalony i nie było kiedy pisać :)
Myślę, że teraz powinno być już coraz lepiej z czasem :D

Nie przedłużając, zapraszam do czytania i do komentowania!
Z chęcią poznam Wasza opinie o rozdziale, który niezbyt mi się podoba, ale kolejne powinny być lepsze :)

ENJOY ♥