środa, 5 listopada 2014

Rozdział 14

"PRZECIEŻ JESZCZE WCZORAJ BYŁEŚ PEWNY..."


*******
-Wiki?-usłyszałam za sobą. Odwróciłam się, a tam ukazał mi się niesamowity obraz. Marco w garniturze. Wyglądał niesamowicie. Kocham ten widok. Jego nienaganna grzywka jak zawsze świetnie się układała, a do tego w ręku miał piękny bukiet czerwonych róż. A on? Uśmiechał się od ucha to do ucha. Sama kiedy go zobaczyłam automatycznie kąciki moich ust się podniosły.
-Ślicznie wyglądasz.-powiedział do mnie, a ja się lekko uśmiechnęłam. Następnie podarował mi kwiaty i pocałował delikatnie w usta. Podobało mi się to. Bardzo podobało.
-Gdzie mnie zabierasz?-zapytałam.
-Niespodzianka.-dodał tajemniczo oraz objął mnie w talii i poprowadził w to tajemnicze miejsce.
Prowadził mnie uliczkami miasta. Był to prawdopodobnie Madryt. Odkąd pamiętam chciałam zawsze tu przyjechać. Byłam w Hiszpanii nie raz, ale nigdy nie zwiedziłam własnie miasta słynnego Realu Madryt. Nagle zatrzymaliśmy się przed restauracją - Champagnerie Gala
-Chodź.-powiedział cicho i złapał mnie za rękę oraz zaprowadził do środka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że w środku nie ma żywej duszy. Był tylko jeden stolik z winem i świecami.-Zapraszam skarbie.-po raz kolejny zwrócił się do mnie w ten swój charakterystyczny sposób. Odsunął mi krzesło, a sam usiadł na przeciwko mnie. Po chwili się okazało, że my wcale nie jesteśmy sami. Z pomieszczenia, które chyba było kuchnią wyszedł kelner i podał nam tradycyjne hiszpańskie danie, które nazywa się Paella. Następnie kelner polał nam po lampce wina, a po chwili zostaliśmy już sami.
Cały wieczór minął niesamowicie. Czułam się jak w niebie. Byłam najważniejsza. Byłam ja i on. Chłopak, którego kocham najbardziej na świecie. Chłopak, który jest dla mnie najważniejszy na świecie. Chłopak dla którego oddałabym życie.
Kiedy zjedliśmy, Marco zaproponował spacer po mieście. Nie znaliśmy go za dobrze, więc chodziliśmy tam gdzie nam nas nogi poniosły. Po drodze nie rozmawialiśmy. Nie było to nam potrzebne. Mieliśmy siebie i swoją obecność i ona w zupełności nam wystarczała. Całą drogę trzymaliśmy się za ręce. Nagle Marco zatrzymał się. Obróciłam się w jego stronę i zapatrzyłam się w jego cudowne oczy. Po sekundzie Reus zbliżył się do mnie i pocałował. W tym jednym pocałunku było tyle uczucia i emocji jak nigdy. Kochałam to w nim. 
-Kocham Cię Wiki. Nigdy Cię nie zostawię.-powiedział przerywając pocałunek. Jednocześnie oparł się swoim czołem i moje. 
-Ja Ciebie też...

Nagle wszystko prysnęło. Nie było Madrytu, mnie, Marco, jego czułych słów. To wszystko po prostu zniknęło. Zaczęłam powoli otwierać powieki. Momentalnie poczułam ból, który przeszywa moje oczy od światła. Po dobrych paru minutach już oswoiłam się z światłem i mogłam na spokojnie ogarnąć gdzie jestem. Białe ściany, różne urządzenia...Gdzie ja jestem? Wygląda to na szpital, tylko co ja bym w nim robiła...Ostatnie co pamiętam to jak byłam u Mario. No właśnie, u Mario. Potem chciałam iść do Reusa, powiedzieć mu wszystko, ale spotkałam jeszcze ta znajomą z Polski, a potem Rafała. No tak...Powoli przypominało mi się wszystko. To jak wybiegłam na ulicę, a potem jak potrącił mnie ten samochód. Boże! Przez moją głupotę prawie straciłam życie. Chociaż może tak było by lepiej? Może lepiej było jakbym umarła? Moje rozmyślenia przerwał gość w moim pokoju.
-Witam Panią!-powiedziała młoda kobieta w białym fartuchu.-Widzę, że wybudzanie przyniosło skutek. Jak się czujesz?-zapytała.
-Dobrze...-odparłam bez większego entuzjazmu.-Ale...-chciałam zapytać co się dokładnie stało, lecz lekarka mnie wyprzedziła.
-Potrącił Cię samochód, przez co musieliśmy operować. Nie masz zbytnio dużo obrażeń zewnętrznych. Gorzej było właśnie z ranami wewnętrznymi, ale teraz jest już wszystko w porządku. A no i byłaś jeszcze w śpiączce kilka dni.-odpowiedziała.
-To który dzisiaj jest?-zapytałam, bo to jest bardzo ciekawe ile byłam w śpiączce.
-14 września. Niedziela.-uśmiechnęła się do mnie i zaczęła jakieś tam badania. Ciągle byłam słaba i nie za bardzo miałam na cokolwiek siły, więc kiedy lekarka wyszła, marzyłam tylko o tym by położyć się spać, ale nie było mi to dane do bo mojego pokoju wparowały Agata z Ewą i oczywiście Ania.
-WIKUŚ!!!-krzyknęły wszystkie na raz, kiedy to zobaczyły mnie. Cała trójka podbiegła do mnie oraz mocno przytuliła. Prawie mnie udusiły.
-Jak się czujesz kochana?-zapytała Ewa.
-W sumie to nie najgorzej.-zaśmiałam się.-Trochę odpłynęłam co nie?-ponownie uśmiechnęłam się by rozluźnić atmosferę.
-Dziewczyno już nigdy nie będziesz sama chodziła po mieście, a przynajmniej my Cię nie wypuścimy.-zagroziła poważnie Ania.
-Może lepiej opowiedzcie mi co wydarzyło się ostatnio?-zaproponowałam zmianę tematu, bo jakąś nie za bardzo chciałam rozmawiać o moim wypadku. Na ten moment chciałabym o nim zapomnieć.
-Hmmm...-zamyśliła się Agata co by tu opowiedzieć.-W sumie nic takiego...-odpowiedziała, a potem po kolei dowiadywałam się różnych mniej lub bardziej ciekawych wiadomości. Otóż chłopaki wrócili niedawno z zgrupowań*. Odbyły się mecze kwalifikacyjne na Euro 2016. Polska wygrała z Gibraltarem 7:0, a 4 gole strzelił nasz Robercik. Niemcy również wygrali ze Szkocją 2:1, ale musieli się dość namęczyć. Niestety Marco musiał wrócić ze zgrupowania szybciej, bo odnowiła mu się kontuzja. Ta sama co wykluczyła go z mundialu. Będzie musiał pauzować z jakieś 4 tygodnie. Wczoraj odbył się również mecz BVB z Freiburgiem i jak powiedziały dziewczyny, chłopaki zagrali ten mecz właśnie dla mnie. Bym szybko wybudziła się ze śpiączki. Juniorzy w również grali mecz, Kuba z Felixem zgarnęli obaj po dwa gole i każde dedykowali mi. Kiedy to słyszałam to czułam takie ciepło na sercu. To jest niesamowite uczucie. Kompletnie nie do opisania. Dziewczyny opowiedziały jeszcze, że Rafał i Nina byli ze mną, kiedy leżałam w śpiączce. Dobrze, że tak to się skończyło. Mam nadzieję, że za jakiś czas nasze relację się poprawią. Martwili się o mnie i cenie to. Dodatkowo Ania skończyła pisać swoją książkę i pozostaje poczekać z jakiś miesiąc na jej wydanie. No, "w sumie nic się nie wydarzyło..." Dziewczyny siedziały ze mną do 16. Rozśmieszały mnie, pocieszały... dzięki nim nie czułam się jak w szpitalu tylko ja byłabym u siebie.
Oczywiście na odwiedzinach Polek się nie skończyło. Generalnie cały czas drzwi się otwierały. Wpadli jeszcze chłopaki z drużyny i ich partnerki. Nawet Jürgen Klopp był chociaż, że zamieniłam z nim może kilka słów, kiedy to byłam raz na treningu chłopaków. Byli przyjaciele ze szkoły, Pan Lukas, a na koniec dnia Mario z Ann. Kiedy myślałam, że to już koniec odwiedzin to w pomieszczeniu ponownie ktoś zawitał, a właściwie zawitali. Był to mój brat i rodzice. Jak Kuba mnie zauważył od razu pobiegł do mojego łóżka i przytulił mnie jakbyśmy nie widzieli się kilka lat.
-Tęskniłem.-wyszeptał.
-Ja też.-odparłam.
-Witaj córeczko.-powiedziała mama do mnie. Czułam, że jej słowa były bardzo niepewne, ale mimo to szczere. Sądzę, że rodzice martwili się o mnie i zapewne przemyśleli wiele, ale dlaczego musiało dojść do takiej tragedii by oni wreszcie się ogarnęli.
-Cześć Wam.-uśmiechnęłam.
-Jak się czujesz?-zapytał tata.
-Jest okej. Boli mnie trochę wszystko i jestem zmęczona.
-Odwiedził Cię ktoś dzisiaj?-dopytywała sie rodzicielka.
-Szczerze? To cała Borussia na czele z Kloppem i większość osób z mojej klasy. No i Pan Lukas.
-No to się chyba nie nudziłaś.-zauważył mój brat.
-Zupełnie.-uśmiechnęłam się.
-Wiktorio.-zaczął ojciec.-Ja, my...Chcemy Cię bardzo przeprosić. To przez Nas to wszystko. To przez naszą głupotę jesteś teraz w szpitalu, a wcześniej walczyłaś o życie. Wiemy, że zawaliliśmy. Obiecujemy poprawę. Nie będziemy już przesiadywać cały dzień w pracy. Każdą wolną chwilę poświecimy Wam. Przepraszamy za wszystko co się wydarzyło.-skończył i usiadł obok mnie na łóżku.
-Tata ma rację. My chyba naprawdę uwierzyliśmy, że poradzicie sobie, że jesteście już duzi i nie potrzebna jest Wam nasza pomoc. Myliliśmy się. Popełniliśmy wiele błędów, ale jesteśmy ludźmi i je popełniamy. Proszę, wybacz Nam. Oboje Nam wybaczcie.-mama złapała mnie za rękę. Poczułam się dziwnie. Bardzo dawno nie słyszałam takiej czułości od nich. Byłam w szoku, ale też i szczęśliwa, bo od bardzo dawna chciałam to usłyszeć, że będzie lepiej. Nie mam zielonego pojęcia czy zrobią tak jak mówią, ale jedno jest pewne. Mówią szczerze. Kiedy patrzę komuś głęboko w oczy to tak jakbym zaglądała w jego myśli. Zazwyczaj wiem, że ktoś mówi szczerze, czy też kłamię. Po rodzicach było widać, że żałują i chcą się zmienić. Bardzo bym chciała, żeby tak było, ale czy będzie? Czas pokażę. Jak powiedziała mama. "...jesteśmy ludźmi i je popełniamy."  Popełniamy błędy. Sama też je czynie, ale inni potrafią mi je wybaczyć, więc czemu ja nie mogę?
-Dobrze.-odpowiedziałam i popatrzałam na nich.-Wybaczamy Wam, ale musicie się zmienić.
-Jasne.-powiedzieli równo i przytulili się do nas. tak dawno tego nie czułam. Tak dawno nie czułam miłości od rodziców. To wspaniałe uczucie i myślę, że jeszcze je doświadczę. Około godziny 21 rodzina wyszła już, a ja zostałam sama. Jednak po chwili przyszła pielęgniarka. Dała mi jakieś leki i jeszcze raz zbadała. Potem mogłam już spokojnie zasnąć. Jednak nie mogłam. Powinnam być dzisiaj szczęśliwa, że tyle osób mnie odwiedziło i pomogło, ale tak nie jest. Dlaczego? Dlatego, że nie było dzisiaj przy mnie bardzo ważnej osoby. Tak. Chodzi o Marco. Leżąc tak myślałam co z nim jest. Co teraz robi, O czym teraz myśli. Czy może o mnie myśli. Dziwiłam się dlaczego tu nie przyszedł. Dziewczyny mówiły, że bywał tutaj bardzo często. Nawet z tą nogą. To, więc dlaczego nie było go dzisiaj?


*******

-Co ty gadasz?-krzyknął Marcel (Fornell).
-To co słyszysz...-odparłem bez wyrazu.
-Przecież jeszcze wczoraj byłeś pewny, że chcesz jej powiedzieć, a teraz tak zwyczajnie się wycofujesz?-burzył się coraz bardziej.
-Zrozum to, że ona może się załamać! Już wystarczająco dużo przeszła, a jak dowie się, że była w ciąży i do tego straciła to dziecko, przez wypadek to przecież się psychicznie załamie. Jej rodzice mają rację. Im wie mniej tym lepiej.-odpowiedziałem i opadłem na kanapę w domu przyjaciela.
-Nie wiem Marco. Wydaję mi się, że lepiej będzie jak powiesz jej prawdę. Kiedyś to może wyjść na jaw i dopiero będziesz miał problem.-dodał co sądzi na temat.
-Ja też tak uważałem. Myślisz, że dlaczego byłem dzisiaj w szpitalu. Jak tylko dowiedziałem się, że sie wybudziła to od razu chciałem jej to powiedzieć. Chciałem mieć to już za sobą, ale kiedy zobaczyłem jaka jest radosna przy dziewczynach to...Marcel ja nie mam serca jej tego powiedzieć.-schowałem twarz w dłoniach i głośno westchnąłem. Ostatnio tyle dzieje się w moim życiu, że nie potrafię tego ogarnąć. Wiktoria, wypadek Wiktorii. Potem ta wiadomość, że była w ciąży, ale poroniła i do tego jeszcze ta cholerna kontuzja. Mam dość. Ostatnimi czasy mam ochotę po prostu rzucić wszystko i wyjechać. Jak najdalej się da. Sam, bez nikogo i niczego. Byłbym tylko ja i moje myśli. Ciągle do mnie nie dociera to, że miałem dziecko... Niby to oczywiste jak się nie zabezpiecza, ale zupełnie o tym nie myślałem. Oczywiście nie jest tak, że się cieszę, że to dziecko...nie żyję. Wręcz przeciwnie. Ja przez pierwsze dni byłem w wielkim szoku. Nic do mnie nie docierało i można powiedzieć, że właśnie dlatego doznałem tej kontuzji. Nie potrafiłem skupić się na meczu. Myślami byłem cały czas przy Wiktorii i właśnie tej małej istotki, która nie miała takiej szansy i po prostu jej nie ma. Pewnego razu, kiedy wracaliśmy własnie od Wiki to Mario spytał się mnie czy, gdyby to dziecko przeżyło to czy bym je wychował. Oczywiście, że tak. Wychowałbym je najlepiej jakbym mógł. Dałbym i zrobiłbym dla niego wszystko. Ja przeżyłem to bardzo mocno, a co dopiero Wiktoria, która i tak dużo już przeszła. Dlatego uważam, że tak będzie dla niej lepiej. Lepiej, bo nie będzie wiedziała.
-Marco...-poczułem jak Marcel mnie klepie po plecach.-Ja wiem, że to wszystko to za dużo jak na tak krótki okres czasu. Wiem dużo przeżyłeś, oboje dużo przeżyliście, ale moje zdanie znasz. Zrób to co uważasz za słuszne. Decyzja należy do Ciebie.-powiedział, a ja w ramach podziękowań szczerze się do niego uśmiechnąłem.-Pamiętaj, że niezależnie co zrobisz, jestem z Tobą.
-Dziękuję. Nie wiem co bym zrobił bez Was. Jeszcze ta pieprzona noga.-skarżyłem się.-Już myślałem, że będzie dobrze, że w końcu moja forma poprawi się. Nie dość. że mundial miałem z głowy to jeszcze nie mogę pomóc teraz chłopakom.
-To nie Twoja pierwsza i nie ostatnia kontuzja Marco. 4 tygodnie to nie tak dużo. Przynajmniej masz trochę czasu na sprawę z Wiki.-powiedział, a ja na samą myśl, że będę mógł o nią teraz walczyć, pojawił się na mojej twarzy uśmiech. Posiedziałem i pogadałem jeszcze z Marcelem około godziny. Później uznałem, że czas się już zbierać.
-Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.-dodał, kiedy powoli wychodziłem z domu.
-Wiem, Dzięki.-pożegnaliśmy się i ruszyłem do taksówki, która już na mnie czekała. Jechałem powoli po ciemnym Dortmundzie. Niby urodziłem się tutaj, ale miasto wieczorem zawsze będzie robiło na mnie ogromne wrażenie. Zupełnie jakbym był tutaj pierwszy raz. Podziwiając tak widoki nie zauważyłem, a byłem już pod domem. Kierowca zaparkował samochód pod domem, zapłaciłem miłemu starszemu Panu, a potem wysiadłem. Zanim wszedłem jeszcze do domu to szybko rzuciłem wzrokiem na dom Müllerów. Zacząłem myśleć, że co by było jakby ta rodzina się tu nie wprowadziła. Czy dalej byłbym z Caro? Czy dalej byłbym takim człowiekiem jakim byłem? Czy miałbym teraz tą kontuzję? Każdy może śmiało powiedzieć, że moje życie się diametralnie zmieniło za sprawą tej niby niewinnej osóbki. Czy na lepsze? Zdecydowanie tak. Dzięki niej zrozumiałem wiele rzeczy. Zrozumiałem co tak na prawdę jest ważne, a co należy traktować drugoplanowo. Wiktoria zmieniła moje życie. Gdyby nie wypadek zostałbym ojcem. Miałbym dziecko. Za 9 miesięcy siedziałbym z malutką istotką na rękach kołysząc ją do snu. Urocze. Kiedyś nie zrobiłoby to na mnie najmniejszego wrażenia. Z Caroline nigdy nie rozmawiałem na temat dzieci. Ona sama nigdy o nich nie wspominała. W sumie gdybym był z nią teraz to pewnie nawet nie przeszłoby mi to przez długi czas przez myśl, że mógłbym zostać ojcem. Myśląc, poczułem, że mój telefon wibruje. Okazało się, że to Mario.
-No mów.-powiedziałem, gdy odebrałem telefon.
-Właśnie wracamy od Wiktorii. Nie powiedziałeś jej prawda?-bardziej stwierdził niż zapytał.
-Mariooo...-przeciągnąłem, bo przyjaciel z klubu jest święcie przekonany, że powiem Wiki o tym. Mało tego sądził, że powiedziałem jej już dzisiaj jak w sumie miałem w planach.-Ja jej nie powiem jednak.
-Wiedziałem...Dlaczego?-westchnął.
-Odważyłbyś się to zrobić? Byłem w szpitalu, ale jak zobaczyłem ją z dziewczynami, które poprawiły jej humor to... Mario ja nie mogę jej tego zrobić. Będzie za bardzo cierpieć. Kocham ją i nie chcę by była nieszczęśliwa. Zobacz jak ja to przeżyłem, a co dopiero ona. 
-No masz racje w sumie...
-A ty? Jak byś postąpił na moim miejscu?-zapytałem.
-Stary, ja nie mogę sobie jeszcze tego wszystkiego wyobrazić. Nie wiem, kompletnie nie wiem i jestem szczęśliwy, że nie jestem na Twoim miejscu i nie muszę podejmować takich decyzji. Skoro uważasz, że tak będzie lepiej. To zrób to.
-Niektórzy sądzą inaczej.-stwierdziłem.
-Ktoś mi kiedyś powiedział, że gust jest jak dupa, każdy ma swoją.-mówił, a ja się zaśmiałem.-Więc zrozum to trochę tak, że tyle ile osób o tym wie, to każdy będzie miał swoje zdanie na ten temat. 
-Dziękuję. Naprawdę Ci dziękuję.
-Nie ma za co. Słuchaj ja spadam, bo...muszę jeść, spać...Ann...-zaczął się tłumaczyć, ale ja doskonale zrozumiałem o co przyjacielowi chodzi.
-Dobra, rozumiem. Dzięki jeszcze raz i nie zaszalej za bardzo. Za kilka dni mecz macie. 
-Tak jest kapitanie!-powiedział w wojskowym stylu Mario.-To dobranoc!
-Dobranoc.-odpowiedziałem i rozłączyliśmy się niemal równocześnie.

Około godziny 8 rano zacząłem się wybudzać z błogiego snu. Normalnie pospałbym sobie jeszcze trochę, tym bardziej, że na razie nie trenuję tylko przechodzę rehabilitację. Jednak dzisiaj miałem coś do załatwienia. Koniecznie muszę odwiedzić Wiktorię. Byłem przy niej cały czas, kiedy była nieprzytomna. Teraz, gdy się wczoraj wybudziła każdy ja odwiedził oprócz mnie. Mam nadzieję, że nie pomyślała o mnie nic złego. Jednak ja wczoraj po prostu nie mogłem tam wejść. Była za szczęśliwa, a ja to bym wszystko zniszczył. Jestem coraz bardziej przekonany, że nie powinna o tym się dowiadywać. Jej rodzice od początku mi o tym mówili, bym nie powiedział jej prawdy, a no właśnie. Nie wspomniałem nic o rodzicach. Otóż Państwo Müllerowie powiedźmy, że nie chcieli mnie zabić na początki, kiedy lekarka powiedziała o ciąży. Owszem byli wściekli, ale Ania, Mario i Kuba wyjaśnili im i w skrócie opowiedzieli o nas. Nie wiem co dokładnie im mówili, ale chyba to musiało poskutkować, bo zaczęli się do mnie normalnie odzywać.
O godzinie 9.30 wychodziłem już z domu. Wcześniej zadzwoniłem do Marcela, by po mnie przyjechał i zawiózł do szpitala. Na chłopaków z klubu nie mam co liczyć, bo jutro grają z Arsenalem w Lidze Mistrzów, więc prawie cały czas trenują. Kiedy już szykowałem się do wyjścia, musiałem jeszcze zabrać kulę, bo nie za bardzo mogę się bez niej poruszać. Nienawidzę być kontuzjowanym. Ta, która wykluczyła mnie z mundialu kompletnie mnie załamała, ale musiałem być twardy i silny, bo przecież o to chodzi w tym sporcie - by nie poddawać się mimo wszystko i walczyć do końca. Mam nadzieję, że uda pozyskać mi się formę tą z przed kontuzji.
Złapałem jeszcze czapkę i powolnym krokiem udałem się do Marcela, który już czekał na mnie w samochodzie. Kiedy już miałem otwierać drzwi auta zauważyłem zmierzającą w moją stronę matkę Wiktorii.
-Dzień dobry!-przywitałem się pierwszy.
-Witaj Marco.-uśmiechnęła się do mnie lekko.-Jedziesz do Wiktorii?
-Tak. Nie byłem wczoraj u niej, a dzisiaj chciałbym...
-Marco, ja właśnie w tej sprawie. Ja wiem, że powinniśmy być szczerzy co do niej, ale ona...ona nie da rady sobie z tym.-przerwała mi.-Wiem tez to, że kłamstwo ma krótkie nogi, ale czasem jest po prostu lepiej zachować prawdę dla siebie. Dla dobra drugiej osoby...
-No właśnie chodzi o to, że ja...Przemyślałem to i uważam, że lepiej jak zachowamy to dla siebie. Mają Państwo rację, że lepiej jakby nie wiedziała.-odpowiedziałem na co sąsiadka westchnęła głośno.
-Dziękuję.
-Za co?-zdziwiłem się.
-To ty Marco byłeś ojcem tego nienarodzonego dziecka i to powinna być przede wszystkim Twoja decyzja. Cieszę się, więc z takiego zakończenia.
-Teraz będzie już tylko lepiej.-uśmiechnąłem się.
-Mam nadzieję. Mam ogromna nadzieję.
-Przepraszam, ale muszę już jechać. Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.-odpowiedziała i udała się do domu, a ja do samochodu Marcela.

-No to Marco. Powodzenia.-powiedział Fornell, kiedy to byliśmy już przed szpitalem. Wcześniej zajechaliśmy jeszcze do kwiaciarni i kupiłem jej duży bukiet czerwonych róż. Powinno się jej spodobać. Pożegnałem się z przyjacielem i wysiadłem z samochodu oraz od razu skierowałem się do budynku. Drogę do sali, w której leży dziewczyna znałem na pamięć, więc nie było problemu tam trafić. Po kilku minutach byłem już przed pokojem. Przez szklane drzwi widziałem dziewczynę. Leżała i bawiła się w telefonie. Jej stan był już lepszy. Pewnie wczoraj miała nie mało gości, którzy poprawili jej humor. Wziąłem jeszcze głęboki wdech i powoli wszedłem do środka. Kiedy Wiktoria mnie zauważyła była w mały szoku, ale uśmiechnęła się.
-Dzień dobry.-powiedziałem i uśmiechnąłem się.
-Marco?-zapytała. Zupełnie jakby mnie nie poznała.-Co ty tu robisz?
-Przyszedłem Cię odwiedzić. Przepraszam, że wczoraj nie było mnie, ale... tak jakąś wyszło.-próbowałem się usprawiedliwić z mojej nieobecności.-Proszę! To dla Ciebie.-podarowałem jej kwiaty. Wiki była cała szczęśliwa. Widać to było po jej oczach i w ogóle po zachowaniu. Bardzo podobało mi się to, że może to właśnie moja obecność tak na nią podziałała.
-Dzię..Dziękuję!.-powiedziała w końcu.-Mógłbyś mi je wstawić do jakiego wazonu, albo coś?-poprosiła.
-Jasne, ale to może poczekać.-odparłem i usiałem obok niej na łóżku.-Jak się czujesz?
-Nie najgorzej. Za kilka dni powinnam już dostać wypis.-odpowiedziała.-A jak z Tobą?-spojrzała na moją nogę, na której znajdował się usztywniacz.
-Nie najgorzej.-powiedziałem i oboje się zaśmialiśmy.-Tak na poważnie, to serio nie jest źle. Czeka mnie teraz mała przerwa, ale co mogę poradzić? Taka jest piłka.
-Ważne jest byś się nie poddał. Musisz być silny.-dopowiedziała.
-Jestem, bo mam dla kogo.-po tych słowach złapałem ją za rękę i pocałowałem w nią. Ona natomiast popatrzała się na mnie tymi swoimi oczami, które mówiły, a wręcz prosiły o następny krok.-Wiki?
-Tak?-podniosła się i nasze głowy niemal były na tej samej wysokości.
-Przepraszam Cię za wszystko.-mówiłem cicho.-To jest poniekąd moja wina.
-Nie mów tak.-również zaczęła gadać moim tonem głosu.
-Ja naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. Nie chciałem tak do Ciebie powiedzieć. Zraniłem Cię przepraszam.-dodałem i złapałem jedną ręką jej chłodny i blady policzek.
-Ja też powinnam Cię przeprosić. Nie powinnam się do Ciebie tak odzywać i być wredną. Okropnie się zachowywałam w stosunku do Ciebie. Wybaczysz mi?
-Pod warunkiem, że ty wybaczysz mi.-uśmiechnąłem się do niej szczerze i w tym momencie nasze twarze zaczęły się powoli zbliżać.
-Zgoda.-powiedziała, a my byliśmy coraz bliżej, Może to dziwne, ale czułem motylki w brzuchu. Zupełnie jakbym robił to po raz pierwszy.
-Co ta dziewczyna ze mną zrobiła?-myślałem. Kiedy dzieliły nas już tylko centymetry czułem jej usta. Już tylko dwa milimetry, jeden, ale nie! Los musi mieć jakieś inne plany i kiedy prawie ją pocałowałem do sali musiała wejść lekarka.
-Dzień... Oh..Przepraszam.-powiedziała trochę zmieszana.
-Nic się nie stało...-uśmiechnęliśmy się oboje.
-Przepraszam jeszcze raz, ale zagapiłam się w papierach i nie zobaczyłam prze szybę czy ktoś jest.-tłumaczyła się.-Panie Reus, czy mogłabym Pana prosić do mnie do gabinetu?-zapytała.
-Ttak.-odpowiedziałem i pocałowałem Wiki w czoło.-Zaraz wrócę.
-Dobrze...-powiedziała, ale wyczułem u niej lekkie zdziwienie. W sumie co się dziwić. Lekarka zapewne chce porozmawiać o mojej decyzji w sprawie naszego dziecka. Wiktoria nie ma o niczym pojęcia, wiec dziwi sie co może ode mnie chcieć. 
Szedłem za nią powoli. Po chwili byliśmy już w pokoju lekarki. 
-Proszę, usiądź.-zwróciła sie już do mnie na "ty". Powiedzmy, że przez ten tydzień poznaliśmy się trochę. Po za tym jesteśmy w takim samym wieku. Liliana jest miłą, ciepła i sympatyczną kobietą. Bardzo pomogła mi, podtrzymywała na duchu oraz mówiła, że zrobi wszystko by Wiki się wybudziła. -Podjąłeś już decyzję?
-Tak.-odpowiedziałem po prostu. 
-No i...?
-No i postanowiłem nic jej nie mówić. 
-Marco...-popatrzała na mnie takim pouczającym spojrzeniem,
-Lil tak będzie lepiej. Ja wiem, że ty wiesz swoje, ale podjąłem już decyzję i jej nie zmienię. 
-Nie sądzisz, że powinna o tym wiedzieć? Mieć świadomość co sie stało? A co jak to się wyjawi w przyszłości? Nie chodzi mi, że za tydzień, dwa tylko za kilka lat, kilkanaście... Co wtedy jej powiecie? 
-Mam tak po prostu pójść do niej teraz i powiedzieć "Hej Wiki! Wiesz, że byłaś w ciąży ze mną i straciłaś to dziecko przez wypadek?". Tak mam zrobić? -podniosłem głos. 
-Możesz to zrobić przecież w bardziej delikatny sposób. A co by było jakby Wiki nie zapadła w śpiączkę? Wtedy musielibyśmy jej powiedzieć.
-Ale teraz mamy możliwość ukrycia. Uwierz mi tak będzie lepiej.-odparłem i wstałem z krzesełka.
-Ciekawe dla kogo.-usłyszałem cichą odpowiedź, ale to nie była Liliana, ale... Wiktoria?! Co ona tu robi? Czy ona słyszała wszystko? Nie to nie możliwe. Stała oparta o drzwi, była cała blada. Wyglądała na słabą, wiec szybko podszedłem do niej, by sie nie przewróciła. 
-Wiktoria... powinnaś leżeć. Jesteś jeszcze słaba.-chciałem ja dotknąć, ale dziewczyna szybko się odsunęła.
-Byłam w ciąży?!-krzyknęła słabo.
-Chodź porozmawiamy w pokoju.-znowu chciałem do niej podejść, ale ponownie mnie odrzuciła.
-Nie! Pytam się coś? Byłam z Tobą w ciąży?-dopytywała się.
-Wiktorio, Marco ma rację. W Twoim stanie nie powinnaś nawet wstawać z łóżka.-dodała lekarka.
-Ty się nie wtrącaj.-syknęła do niej.-Reus, pytam się coś Ciebie!
-Tak! Miałaś ze mną dziecko, ale...straciłaś je przez wypadek.-powiedziałem i poczułem jak łamie mi się głos.-To chciałaś usłyszeć.-niestety, ale podniosłem swój głos. Nie mam pojęcia dlaczego, ale to przez emocję. Jednak zdecydowanie przesadziłem, bo zauważyłem, że Wiktoria bladnie jeszcze bardziej oraz zaczyna się kurczowo trzymać ściany. Zupełnie jakby miała upaść. Szybko, więc podszedłem do niej i złapałem w ostatniej chwili, bo już upadała.
-Trzymaj ją Marco ja lecę po wózek.-krzyknęła Lil i wybiegła z gabinetu. Ja natomiast miałem ją na rękach. Nie straciła przytomności, ale nie kontaktowała do końca. Po chwili usłyszałem ciche szlochanie. Bez namysłu przytuliłem ją do siebie.
-Wikuś...proszę nie płacz.Wszystko tylko nie to.-sam również prawie płakałem.
-Dla...dlaczego nie chciałeś mi powiedzieć?-zapytała się cicho ciągle płacząc.
-Uznałem, że tak będzie lepiej.-odparłem tylko lub aż tyle. Nie potrafiłem już nic z siebie wydusić. Pojedyncza kropla łzy spłynęła po moim bladym policzku. Czułem się strasznie bezbronny. Trzymałem w rękach cały mój świat. Płakała, była załamana, słaba, bez mocy...a ja nie mogłem nic zrobić.
-Jestem. Pomożesz mi?-przyszła już Liliana z wózkiem. Obydwoje podnieśliśmy Wiktorię i zawieźliśmy do jej pokoju oraz położyliśmy do łóżka. Lekarka postanowiła podłączyć jeszcze kroplówkę. Teraz dziewczyna leżała bez wyrazu twarzy na łóżku. Było mi jej tak cholernie żal. chciałbym coś zrobić, ale właśnie najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam jak.
-Wiki...-powiedziałem do niej.
-Idź stąd Marco.-przerwała mi cicho. Nawet na mnie nie spojrzała. Patrzała w bok na pustą ścianę.
-Proszę spójrz na mnie.
-Ja też Cię proszę...Pozwól mi pobyć samej.-w końcu spojrzała na mnie swoimi pięknymi zielonymi oczami. Były przepełnione bólem i rozpaczą oraz łzami.
-Przyjdę jutro, a jeżeli nie będziesz mnie tez chciała widzieć to przyjdę i kolejnego dnia.-powiedziałem i po prostu wyszedłem zostawiając ją samą. Samą z tym wszystkim. 
________________________________________________________________
ZAPRASZAM NA KOLEJNY ROZDZIAŁ! PODOBA SIĘ 14?

Tak szczerze mówią to jest to jeden z tych rozdziałów, z których jestem zadowolona :)
Podoba mi się i mam nadzieję, że również ocenicie go pozytywnie ;*
Proszę o szczere opinie. Chce wiedzieć czy podoba się Wam ten styl pisania ;)

*Jak zauważyliście (albo i nie XD) staram się żeby opowiadanie było realne jeśli chodzi o czas wydarzeń. W sensie jeżeli BVB ma w rzeczywistości jakiś mecz np. w sobotę 13 września to u mnie też będzie mecz :)
Jednak nie udało mi się tutaj odpowiednio wstawić powołanie do kadry reprezentacji. Po prostu mi ni pasowało i musiałam to opóźnić :)

Mówiłam, że sie wyjaśni? Jednak pozostawiam Wam pewien niedosyt :)
Po raz kolejny zepsułam wszystko ;) Kocham to robi ;D
Zapewne myślicie dlaczego akurat Madryt pojawił się na początku we śnie Wiki.
Szczere? Nie wiem... XD Po prostu to było pierwsze miasto jakie mi się skojarzyło.
Myślę...Jakieś fajny kraj? Hiszpania! Jakieś fajne miasto? Madryt!!
Po prostu to było moje pierwsze skojarzenia :3

A wy jak byście postąpili na miejscu Marco?
Powiedzielibyście Wiki od razy o ciąży czy wolelibyście ukryć to?
Czekam na Wasze odpowiedzi :*


Chłopaki przegrali w sobotę :/
Ale i tak jestem z nich cholernie zadowolona, bo zagrali świetną pierwszą połowę.
Zabrakło po prostu trochę szczęścia...
Gratulację dla Bayernu!
Widocznie byli wtedy lepsi :) Odegramy się na wiosnę!

Za to wczoraj pewna wygrana z Galatasaray!
Samego meczu nie oglądałam, bo niestety nie miałam czasu...Cholerna nauka :/



W SOBOTĘ IDZIECIE PO 3 PUNKTY! 
WIERZYMY W WAS! ♥

Zapraszam do komentowania ♥

ENJOY!

11 komentarzy:

  1. Rozdział cudowony :)
    Rozumiem Marco, że chciał oszczędzić Wiki cierpienia, ale powinien jej powiedzieć :(
    Źle, że dowiedziała się w taki sposób :(
    Wierzę jednak, że wszystkoe z czasem się ułoży :)
    Czekam na nexta i pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle szalejesz kobiecino! :D Ale to dobrze, świadczy to o Twojej "formie". ^^
    Rozdział powala. Jest genialny. :)
    Co zrobiłabym na miejscu Marco? Powiedziałabym Wiki o wszystkim. Wiem, że chciał oszczędzić jej bólu, ale jest coś takiego, jak myślenie wyprzedzające. Gdyby postąpił wg tego zrozumiałby, że skutek niewiedzy Wiktorii może być bardzo feralny. Niestety tak się stało. Ciekawi mnie,jak potoczy się to wszystko dalej. Dlatego czekam na kolejny rozdzial. :3
    Życze weny. <3
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział cudny !
    Z jednej strony rozumiem Marco, że nie chciał o tym powiedzieć Wiki, ale z drugiej kłamstwo ma krótkie nogi.
    W sposób jaki Wiki się dowiedziała był zły, ale nikt nie mógł tego przewidzieć .
    Mam nadzieję, że pomimo tego co się wydarzyło będą razem i będą szczęśliwi :)
    Czekam nn :*
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo! ♥ Na miejscu Marco, chyba bym powiedziała Wiktorii. Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, a miało być tak pięknie.
    Mam nadzieję, że jednak Wiki dojdzie do porozumienia z Marco. Sama nie wiem jak bym sie zachowała. To straszna wiadomość dla dziewczyny, rozumiem Ją doskonale.
    Marco też nie był w komfortowej sytuacji bo prawdę mówiąc też chciałabym obronić swą ukochaną osobę i pewnie nie powiedziałabym.
    Biedactwa :(
    Czekam na nn.
    <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdział! Nie powinnaś być tylko z niego zadowolona, tylko ze wszystkich! :D :D Kocham Twoje opowiadanie :D Hmm.. na miejscu Marco powiedziałabym od razu o tej ciąży, no ale zrobił jak zrobił ;p Mam nadzieję, że Wiki w miarę szybko ochłonie :) Do następnego rozdziału!! :D Weny życzę :* - Karu ;d

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział !
    Ja na miejscu Marco bym od razu powiedziała o ciąży dla Wiki.
    Wiem, że nie chciał żeby cierpiała, ale powinien być z nią szczery.
    Mam tylko nadzieję, że przez to nie odsunie się od niego.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę genialny rozdział.
    Marco mógł powiedzieć jej od razu. Oni muszą być ze sobą. Czekam na następny rozdział. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń