"PAN PŁACZE?"
*******
W Polsce wiele osób mi zazdrościło. Czego? Czego się dało. Kasy moich rodziców, różnych gadżetów, które dostawałem od nich, moich relacji z siostrą, mojego talentu... dosłownie wszystkiego. Zapewne uważali, że jak mam wszystko to jestem szczęśliwy. Jednak tak nie było. W Polsce czułem się okropnie. Wszyscy zadawali się ze mną tylko ze względu na to co mam, a nie jaki jestem. To strasznie bolało, bo nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela. Wyjazd do Niemiec był dla mnie szansą wyrwania się z tej zakłamanej rzeczywistości. Sądziłem, że wyjechanie tutaj do Dortmundu to zmieni wszystko co się da. W pewnym sensie miałem rację, bo wiele sie zmieniło. Jestem w juniorskiej drużynie Borussii Dortmund, znam się z Borussen, mam wspaniałego przyjaciela, a moje relację z siostrą są jeszcze lepsze. Mimo, że sama nie za bardzo się cieszyła z tego wyjazdu to jednak się w końcu przekonała. Więc czy taka osoba jak ja może mieć jakieś problemy? Oczywiście, że może. Moja siostra wyprowadziła się z domu, moi rodzice mają nas gdzieś, a dodatkowo wyparli się mojej siostry. Nie wiem czy wytrzymałbym w tym domu, gdyby nie Felix, który przyszedł do mnie wieczorem. Wiki, albo może nawet Mario powiedzieli mu coś, bo przyszedł i od razy wypytywał co się dzieję. Brat Mario wspierał mnie najbardziej jak mógł. Jestem mu za to ogromnie wdzięczy, bo na chwilę zapomniałem o problemie, ale nie wiem ile uda mi się wytrzymać. Jeżeli rodzice się nie zmienią będę musiał uciec. W każdy możliwy sposób...
-KUBA!?-krzyczał do mnie trener.-Co się dzisiaj z tobą dzieję? Zapomniałeś jak się kopię piłkę?-prawił mi wyrzuty, kiedy to kolejny raz nie trafiłem na pustą bramkę.
-Trenerze, Kuba musi na chwilę usiąść.-bronił mnie Felix.-Porozmawiam z nim i będzie okej.
-Dobrze, ale na 5 minut.-zarządził. Po chwili siedzieliśmy już na ławkach rezerwowych. Nie mam pojęcia co się dzisiaj ze mną dzieję, ale cały czas towarzyszy mi dziwne uczucie. Nie ogarniam o co w tym chodzi, ale kiedy ostatnio miałem coś podobnego to Wiki złamała rękę na treningu karate. Martwię się o nią. Wiem, że jest bezpieczna u Mario, ale on przed chwilą skończył właśnie trening, czyli przez ten czas wiele mogło się zdarzyć. Boję się o nią. A jak coś siebie zrobiła? Ostanio jest strasznie wrażliwa.
-Kuba, co jest?-zapytał Felix z troską.
-Felix...Ja nie wiem, ale mam dziwne wrażenie, że coś z jest z Wiktorią.-powiedziałem zgodnie z prawdą. Martwiłem się o nią i to bardzo.
-Jest przecież bezpieczna u Mario.-próbował mnie uspokoić.
-Przecież miał przed chwilą trening.
-A Ann?-zapytał, ale zaraz potem sam sobie odpowiedział.-W sumie Mario coś wspominał o jakieś sesji. Czyli jest sama...
-Dzięki.-powiedziałem z sarkazmem.-Ty wiesz jak pocieszyć człowieka.
-Jak to Cię uspokoi to chodź to szatni i zadzwonisz do niej. Okej? Wtedy się wszystko wyjaśni i będzie po sprawie.-odparł i po chwili oboje wyruszyliśmy do naszej szatni. Powiedzieliśmy trenerowi o tym. ale za bardzo zadowolony nie był, lecz się na szczęście zgodził. Przechodziliśmy też obok szatni, w której znajdują się seniorzy. Było w niej słychać śmiechy, krzyki...Zazdrościłem im. Zazdrościłem, że mogą się uśmiechać, a ja nie mam do tego jak na razie powodów. Kiedy otworzyliśmy drzwi od szatni szybkim krokiem podszedłem do mojej torby w której znajduje się telefon. Już na samym początku w oczu rzuciło mi się 30 nieodebranych połączeń od Rafała. Czego on mógł ode mnie chcieć? Szybko wykonałem połączenie do niego, a po sekundzie usłyszałem jego głos. Był przerażony.
-Kuba?!-krzyknął zaraz po odebraniu.
-Co się stało?!-też krzyknąłem, bo usłyszałem syrenę karetki. W tej chwili modliłem się w duchy, by moje przeczucie się myliło.
-Wiki...ona...potrącił ją samochód.
-CO!? Jak to? Gdzie? Kiedy?-zadawałem mnóstwo pytań.
-To nie ważne. Szybko jedź do szpitala, tego w centrum. Zawiadom swoich rodziców. Będę pod telefonem jak coś.-powiedział i szybko się rozłączył.
Ja natomiast byłem w ogromnym szoku. Opadłem bezwładnie na ławkę i schowałem twarz w dłoniach i zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Ona nie może umrzeć. Wtedy straciłbym już wszystkich. Z Rafałem rozmawiałem po Polsku, więc Felix nic nie rozumiał. Zaraz zaczął coś do mnie mówić, ale nie mogłem nic zrozumieć. Dopiero po chwili odzyskałem świadomość.
-Boże Kuba! Co się dzieję?-domagał się odpowiedzi.
-...Wiki... jest w drodze do szpitala. Potrącił ją samochód.
-Co?! Nie to nie możliwe...-złapał się za głowę i zaczął chodzić w kółko.-Musimy tam jechać.
-Czym?-zapytałem, na co Felix szybko wybiegł z szatni, a ja pognałem za nim. Młody Götze kierował się do szatni swojego brata. Bez pukania wszedł, a właściwie wparował.
-Ej! Puka się.-oburzył się Kevin, który był w samych spodenkach i gaciach, chyba Erica, na głowie.
-Gdzie jest Mario?-krzyknął, a po chwili z łazienki wyszedł na szczęście ubrany piłkarz. Jak zobaczył mój i jego brata stan szybko krzyknął.
-Co się stało? Kuba, ty płakałeś?-skierował się do mnie.
-Musisz zawieźć nas do szpitala. Wiktoria miała wypadek.-powiedział na jednym wydechu mój przyjaciel.
-CO?!-krzyknął, a reszta chłopaków też spoważniała. Szczególnie Polska grupa i Marco.
-Nic jej nie jest prawda?-przejął się Reus.
-Nie ma pojęcia, ale musimy tam jechać. Szybko.-odpowiedziałem.
-Dobra, jedziemy.-powiedział Mario.
-Czekajcie! Jadę z Wami.-zarządził Marco, a po chwili cała szatnia była gotowa to wyruszenia do szpitala. Jednak ostatecznie tylko ja, rodzeństwo Götze i Marco jedziemy, a reszta ma dojechać później.
-KUBA!?-krzyczał do mnie trener.-Co się dzisiaj z tobą dzieję? Zapomniałeś jak się kopię piłkę?-prawił mi wyrzuty, kiedy to kolejny raz nie trafiłem na pustą bramkę.
-Trenerze, Kuba musi na chwilę usiąść.-bronił mnie Felix.-Porozmawiam z nim i będzie okej.
-Dobrze, ale na 5 minut.-zarządził. Po chwili siedzieliśmy już na ławkach rezerwowych. Nie mam pojęcia co się dzisiaj ze mną dzieję, ale cały czas towarzyszy mi dziwne uczucie. Nie ogarniam o co w tym chodzi, ale kiedy ostatnio miałem coś podobnego to Wiki złamała rękę na treningu karate. Martwię się o nią. Wiem, że jest bezpieczna u Mario, ale on przed chwilą skończył właśnie trening, czyli przez ten czas wiele mogło się zdarzyć. Boję się o nią. A jak coś siebie zrobiła? Ostanio jest strasznie wrażliwa.
-Kuba, co jest?-zapytał Felix z troską.
-Felix...Ja nie wiem, ale mam dziwne wrażenie, że coś z jest z Wiktorią.-powiedziałem zgodnie z prawdą. Martwiłem się o nią i to bardzo.
-Jest przecież bezpieczna u Mario.-próbował mnie uspokoić.
-Przecież miał przed chwilą trening.
-A Ann?-zapytał, ale zaraz potem sam sobie odpowiedział.-W sumie Mario coś wspominał o jakieś sesji. Czyli jest sama...
-Dzięki.-powiedziałem z sarkazmem.-Ty wiesz jak pocieszyć człowieka.
-Jak to Cię uspokoi to chodź to szatni i zadzwonisz do niej. Okej? Wtedy się wszystko wyjaśni i będzie po sprawie.-odparł i po chwili oboje wyruszyliśmy do naszej szatni. Powiedzieliśmy trenerowi o tym. ale za bardzo zadowolony nie był, lecz się na szczęście zgodził. Przechodziliśmy też obok szatni, w której znajdują się seniorzy. Było w niej słychać śmiechy, krzyki...Zazdrościłem im. Zazdrościłem, że mogą się uśmiechać, a ja nie mam do tego jak na razie powodów. Kiedy otworzyliśmy drzwi od szatni szybkim krokiem podszedłem do mojej torby w której znajduje się telefon. Już na samym początku w oczu rzuciło mi się 30 nieodebranych połączeń od Rafała. Czego on mógł ode mnie chcieć? Szybko wykonałem połączenie do niego, a po sekundzie usłyszałem jego głos. Był przerażony.
-Kuba?!-krzyknął zaraz po odebraniu.
-Co się stało?!-też krzyknąłem, bo usłyszałem syrenę karetki. W tej chwili modliłem się w duchy, by moje przeczucie się myliło.
-Wiki...ona...potrącił ją samochód.
-CO!? Jak to? Gdzie? Kiedy?-zadawałem mnóstwo pytań.
-To nie ważne. Szybko jedź do szpitala, tego w centrum. Zawiadom swoich rodziców. Będę pod telefonem jak coś.-powiedział i szybko się rozłączył.
Ja natomiast byłem w ogromnym szoku. Opadłem bezwładnie na ławkę i schowałem twarz w dłoniach i zacząłem płakać. Jak małe dziecko. Ona nie może umrzeć. Wtedy straciłbym już wszystkich. Z Rafałem rozmawiałem po Polsku, więc Felix nic nie rozumiał. Zaraz zaczął coś do mnie mówić, ale nie mogłem nic zrozumieć. Dopiero po chwili odzyskałem świadomość.
-Boże Kuba! Co się dzieję?-domagał się odpowiedzi.
-...Wiki... jest w drodze do szpitala. Potrącił ją samochód.
-Co?! Nie to nie możliwe...-złapał się za głowę i zaczął chodzić w kółko.-Musimy tam jechać.
-Czym?-zapytałem, na co Felix szybko wybiegł z szatni, a ja pognałem za nim. Młody Götze kierował się do szatni swojego brata. Bez pukania wszedł, a właściwie wparował.
-Ej! Puka się.-oburzył się Kevin, który był w samych spodenkach i gaciach, chyba Erica, na głowie.
-Gdzie jest Mario?-krzyknął, a po chwili z łazienki wyszedł na szczęście ubrany piłkarz. Jak zobaczył mój i jego brata stan szybko krzyknął.
-Co się stało? Kuba, ty płakałeś?-skierował się do mnie.
-Musisz zawieźć nas do szpitala. Wiktoria miała wypadek.-powiedział na jednym wydechu mój przyjaciel.
-CO?!-krzyknął, a reszta chłopaków też spoważniała. Szczególnie Polska grupa i Marco.
-Nic jej nie jest prawda?-przejął się Reus.
-Nie ma pojęcia, ale musimy tam jechać. Szybko.-odpowiedziałem.
-Dobra, jedziemy.-powiedział Mario.
-Czekajcie! Jadę z Wami.-zarządził Marco, a po chwili cała szatnia była gotowa to wyruszenia do szpitala. Jednak ostatecznie tylko ja, rodzeństwo Götze i Marco jedziemy, a reszta ma dojechać później.
*******
Kiedy brat Wiki powiedział, że jest ona w szpitalu, ledwo powstrzymywałem się od płaczu. Niby chłopaki nie płaczą, ale... Jeżeli coś by jej się stało nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Bo to moja wina. Mario mi wszystko powiedział. To przeze mnie jest w takim stanie. Zostawiłem ją i zamiast walczyć o jej względy to wolałem się szlajać po mieście z Marcelem (Fornellem). Boję się o nią, bo Kuba po drodze zadzwonił właśnie do tego Rafała i powiedział, że operują ją. Brat Wiktorii zadzwonił jeszcze do rodziców, którzy o dziwo mają zjawić się od razu. Bałem się, bałem się o dziewczynę, którą kocham najbardziej na świecie, a teraz kiedy jej życiu zagraża niebezpieczeństwo nic nie mogę zrobić. Kiedy Mario zaparkował samochód na parkingu obok szpitala szybko pognaliśmy do środka budynku.
-Gdzie jest Wiktoria Müller i co z nią?!-zapytałem kiedy wepchałem się bez kolejki do recepcji.
-Proszę Pana tu obowiązuje kolejka.-zaczęła mnie pouczać stara recepcjonistka.
-Mam to gdzieś?!-krzyknąłem zdenerwowany.-Gdzie ona jest!!!-poczułem jak każdy wzrok w tym pomieszczeniu jest zwrócony na mnie. W końcu nie codziennie widzi się zdenerwowanego piłkarza w szpitalu.
-Powie nam Pani?-dołączył się Mario, ale był zdecydowanie bardziej opanowany. Jednak było widać po nim, że przeżywa to wszystko. W końcu Wiktoria jest jego przyjaciółką. Oboje zżyli się ze sobą.
-Proszę poczekać.-zerknęła na ekran komputera.-Dziewczyna jest teraz operowana. Sala 124.-odparła, a cała nasza czwórka popędziła do tej właśnie sali. Kiedy już tam byliśmy zauważyłem zdenerwowanego chłopaka i jakąś blondynkę, kiedy nas zauważyli szybko do nas podeszli.
-Rafał co z nią?-zapytał brat Wiki.
-Jest operowana. Pytałem jednego lekarza i mówił, że robią co w ich mocy.-odparł.
-Ale jak to się stało?-zapytał Mario.-Gdzie ją potrącił.
-Była u nas w hotelu. Zaczęliśmy się kłócić, a potem ona wybiegła... Wybiegła prosto na ulicę, a ja i Nina nie mogliśmy nic zrobić.-schował twarz w dłonie. Nie ukrywam jestem na niego wściekły. To jest też poniekąd jego wina, ale jeżeli będziemy się nawzajem obwiniać to to nic nie pomoże. Wszyscy usiedliśmy na krzesłach obok sali operacyjnej. Jednak ja długo nie wytrzymałem i zacząłem chodzić w kółko. Nagle zauważyłem biegnących sąsiadów, a rodziców Wiki i Kuby.
-Co z nią?!-zapytała zapłakana matka Wiktorii. Chyba rzeczywiście się tym przejęli. Jej ojciec też miał taki ból w oczach. Cierpiał, ale każdy w tym miejscu cierpi i boi się o Wiktorię. Po kilku minutach pojawili się Lewandowscy. Ania była strasznie przejęta. Prawie płakała. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Zawsze uśmiechnięta i wesoła dziewczyna. Teraz zupełnie jej nie przypomina. Po niecałej godzinie cały korytarz był przepełniony drużyną BVB i ich partnerkami.
Mija już druga godzina, a oni ciągle tam siedzą i operują. Żaden lekarz nawet nie pofatygował się przekazać jakieś informację. W korytarzu zaczęło robić się trochę duszno, wiec postanowiłem się iść przewietrzyć, ale sam.
-Gdzie idziesz?-zapytał mnie Mario. Po chwili każdy patrzał właśnie na mnie.
-Nie wiem...-odparłem i poszedłem przed siebie. Znalazłem się przed budynkiem placówki. Oparłem się o barierkę i zacząłem myśleć. Co będzie jeśli ona się umrze? Nie, ona nie może umrzeć... Nie zdążyłem powiedzieć jej tych dwóch wspaniałych słów. Tak bardzo chciałbym zrobić to teraz...Chciałbym ją przytulić, pocałować, złapać za rękę... Obiecuję, że jeżeli się wybudzi to ja się zmienię. Zmienię się na lepszego człowieka. Już nigdy nie będę traktował kobiet przedmiotowo. Będę miał jedną kobietę, którą będę kochał nad życie. Poślubię ją, będę miał z nią dzieci, które potem będziemy razem wychowywać, patrzeć jak rosną i jak spełniają swoje marzenia, zestarzejemy się, i razem umrzemy trzymając za ręce.
-Wiki...proszę nie umieraj...-powiedziałem sam do siebie i poczułem jak z moich oczu lecą samotne łzy. Nie może mi tego zrobić. Nie może umrzeć. Nie w tej chwili!
-Pan Marco Reus?-usłyszałem ciche wołanie mojego imienia. Szybko wytarłem łzy i zobaczyłem małego chłopczyka. Na oko miał może z 6 lat. Patrzał się na mnie tak niewinnie i uroczo.
-Tak? W czym mogę pomóc?-wymusiłem uśmiech i przykucnąłem do niego.
-Pan płacze?-zapytał niepewnie.
-Nie, jasne, że nie...-starałem się wyjść jak najbardziej pewnie, ale maluch chyba to wyczuł.
-Nie musi się Pan bać. Nikomu nie powiem.-postanowił przysięgnąć.
-Może...może trochę...-odparłem.
-A dlaczego? Stało się coś?-dopytywał .
-Wiesz, bo ktoś kogo kocham jest chory i boję się o niego.-odpowiedziałem.
-Boi się Pan, że ten ktoś umrze?-ponownie zapytał, a ja zrozumiałem, że małe dziecko lepiej radzi sobie z rozmową o śmierci niż ja.
-Taa..Tak. Boję się bardzo.-spuściłem głowę. Na co mały podszedł do mnie bliżej i mnie po prostu przytulił. Ja oczywiście odwzajemniłem gest. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. To jest niesamowite, że taki zwykły gest może pomóc. To niby nic takiego, ale mi pomogło. Poczułem się lepiej. Dopiero teraz zauważyłem, że malec ma na sobie koszulkę Borussii z moim nazwiskiem.
-Wie Pan co...-zaczął i oderwał się ode mnie.-Mój tata też kiedyś płakał w szpitalu, bo moja mamusia była bardzo chora. Bał się nią bardzo jak Pan teraz, ale lekarz ją naprawił i jest wszystko dobrze. Ja uważam, że lekarze również naprawią ...eee jak nazywa się ta chora osoba?-zapytał.
-Wiktoria.-odparłem.
-Moja mamusia ma tak samo na imię!-krzyknął uradowany.-Więc to już na pewno ją uratują!-dodał, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech i radość w oczach. Ten mały bardzo mi pomógł. Podniósł na duchu.
-Dziękuję. Nawet nie wiesz jak mi bardzo pomogłeś.-uśmiechnąłem się do malca.
-Bo ja lubię pomagać.-powiedział dumny.
-Tak widzę, że masz na sobie moją koszulkę...Ktoś tu chyba lubi Borussie?-postanowiłem odwdzięczyć się jakoś małemu.
-Kocham!!!-krzyknął i skoczył wysoko.-A najbardziej lubię Pana.-dodał wesoło.
-A chciałbyś może pójść na mecz?-zapytałem na co mały głośno zapiszczał.-Gdzie są Twoi rodzice?-zadałem chłopcu pytanie, na co on pociągnął mnie w stronę dwojga młodych ludzi. Jak mnie zobaczyli byli w niemałym szoku.
-Max! Dlaczego nam uciekasz?-zwróciła się w stronę chłopca prawdopodobnie jego matka.-Nie ładnie tak przeszkadzać innym.-zaczęła go pouczać.
-Nic się nie stało.-broniłem chłopaka.-Muszę pochwalić syna, bo...bardzo mi pomógł, a w nagrodę chciałbym dać bilety na najbliższy mecz BVB.-odpowiedziałem na co rodzice Maxa popatrzeli po sobie. Byli chyba w lekkim szoku.
-Ale...ale...-zaczął ojciec.-Co on takiego zrobił?
-Nie mogę powiedzieć.-odparł Max.-To nasza tajemnica.-mrugnął do mnie.
-Tu macie Państwo numer do mojego menadżera. Proszę śmiało do niego zadzwonić, ale jutro. Ja dzisiaj go uprzedzę, że ktoś zadzwoni w sprawie biletów. -odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do nich.
-Dzię..Dziękujemy.-odpowiedzieli.
-To ja dziękuję. Przepraszam, ale muszę już lecieć. Do zobaczenia na meczu!-pożegnałem się z rodzinką i poszedłem w kierunki sali, gdzie operują Müller.
Szedłem powolnym krokiem nie patrząc na nic. Myślałem to o czym mówił ten mały. "Że lekarz ją naprawi". Mam szczera nadzieję, że tak właśnie będzie. Nagle poczułem, że na kogoś wpadam. Był to były chłopak Wiktorii.
-O Marco.-powiedział zdziwiony.-Właśnie Cię szukałem.
-Coś z Wiktorią?-zapytałem z nadzieją, ale i też przerażeniem, że coś mogło się stać.
-Bez zmian.-odparł.-Muszę z Tobą porozmawiać.-dodał.
-Ze mną?-również się zdziwiłem. O czym on niby chce rozmawiać. Może chce mi uświadomić, że Wiktoria jest jego i będzie o nią walczył?
-Tak. Jest coś co muszę Ci powiedzieć.
-No okej. Chodźmy może na zewnątrz.-tak też zrobiliśmy, wyszliśmy na zewnątrz, a po drodze spotkałem jeszcze rodzinkę Maxa. Jak mnie zobaczyli od razu się do mnie uśmiechnęli, a ja odwzajemniłem gest.
-To o czym chcesz mi powiedzieć?-zapytałem, kiedy byliśmy już na zewnątrz. Dodatkowo w tym samym miejscu, gdzie do niedawna byłem z Maxem.
-Ja...chcę Cię przeprosić.-zaczął.-To moja wina, że Wiktoria teraz jest operowana i walczy o życie. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem. Dlaczego powiedziałem o Was rodzicom. Chciałem sie po prostu zemścić, ale ja...nie kłamałem...Ja na prawdę kocham Wiktorię. Z Niną byłem tylko dlatego, bo pewnego razu na imprezie przespałem się z nią. Potem ona sobie zaczęła nie wiadomo co wyobrażać i tak jakąś wyszło, że zostaliśmy parą. Nie chciałem tego, bo kochałem Wiktorię, ale wyszło jak wyszło. Znam dość dobrze jej rodziców i wiedziałem, że zareagują gwałtownie na to, że widziałem Was razem. Chciałem by cierpiała tak jak ja, ale nie chodziło mi o to...
-Po pierwsze powinieneś przeprosić Wiktorię, ale zrób to kiedy się poczuje lepiej...Ja...nie mam Ci nic już za złe. Teraz ważne jst to, by Wiki wyszła z tego cało.
-Marco...ja sobie nie wybaczę jeżeli ona umrze...
-Nie mów tak!-powiedziałem do niego.-Wiktoria będzie żyła, będziemy się jeszcze śmiali z Tego później. Zobaczysz.-próbowałem załagodzić sytuacje i dodać mu trochę otuchy, a dodatkowo jeszcze sobie. Potem staliśmy tak nic nie mówiąc. Patrzeliśmy przed siebie. Oboje się nie znamy, jesteśmy pewnie zupełnie różni, ale na 100% każdy z nas myślał o tym samym. O Wiktorii.
-Marco?-zawołał mnie nagle Rafał, a ja popatrzałem na niego pytająco.-Ona Cię kocha.-odparł nie patrząc na mnie, tylko dalej przed siebie, a ja nie wiedziałem za bardzo o co mu chodzi, ale po chwili połączyłem wątki.
-Wiki? Skąd...?
-Wtedy w hotelu powiedziała mi to. Mówiła, że kocha Ciebie, a nie mnie. Walcz o nią Marco. Musisz. Ja się odsunę obiecuję.-powiedział i poklepał mnie po ramieniu. Jeżeli to co mówi Rafał to prawda to Wiktoria musi przeżyć. Muszę jej powiedzieć, że też ją kocham. Po kilku minutach stania postanowiliśmy w końcu udać się do środka. Kiedy wracaliśmy spotkaliśmy prawie całą Borussię. Powiedzieli, że wracają już, ale jeżeli coś będzie wiadome mamy dzwonić.
Na korytarzu zostali już tylko ja, Rafał, Nina, rodzice i brat Wiki, Mario z Felixem oraz Lewandowscy, Piszczkowie i Błaszczykowscy. Było już po 20, więc po chwili Agata z Ewą również postanowiły wrócić do domu, bo w końcu maja małe dzieci. Przez ten czas zajęła się nimi wspólna opiekunka. Po kolejnej godzinie czekania z sali w końcu wyszła pielęgniarka. Wszyscy nagle gwałtownie wstali i patrzeli na nią pytając.
-Operacja się udała. Nie ukrywam było ciężko, ale teraz sytuacja jest opanowana. Jednak dziewczyna jest w śpiączce i będziemy wybudzać ją dopiero za kilka dni.-odparła, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Ania zaczęła ściskać swojego męża, Kuba Łukasza, Rodzice siebie nawzajem, Rafał Ninę, brat Wiki Felixa, a Mario mnie. Jednak nagle lekarka postanowiła przerwać nam szczęśliwe chwile.
-Ale niestety jest też zła wiadomość.-powiedziała, a wszyscy popatrzeli na nią jak na ducha, O co może jej chodzić? Co może być Wiki? Nie będzie już chodziła, będzie kaleką? Tysiące myśli przechodziły mi przez głowę.
-No niech Pani mówi szybko!-poganiała ją Ania.
-Czy jest tutaj partner pacjentki?-zapytała, a nagle wszyscy popatrzeli się na mnie. Nawet rodzice Wiki.
-Tak, on!-wskazał na mnie Mario. Z jednej strony to my nie byliśmy "jeszcze" razem, ale już nie bardzo mogłem wybrnąć z tej sytuacji, bo kiedy chciałem coś powiedzieć pielęgniarka mi przerwała.
-Mogę rozmawiać przy nich czy chce Pan na osobności?-zapytała, a ja nie miałem pojęcia o co może jej chodzić. Postanowiłem się zgodzić.
-Tttak.-odpowiedziałem kompletnie ciekawy co ona chce mi powiedzieć i dlaczego właśnie chce rozmawiać o tym ze mną, a nie z rodzicami Wiktorii.
-Jak Pan wie stan pacjentki był bardzo poważny. Było wiele urazów wewnętrznych oraz...
-Może Pani mówić bez większych wstępów?-poganiałem ją na co ona ciężko westchnęła. Tak jakby trudno było jej to mówić.
-Bardzo nam przykro, ale dziecka nie udało się uratować...
________________________________________________________________
TA DAM!!! ZAPRASZAM NA ROZDZIAŁ 13 :) PECHOWY? CHYBA BARDZO :(
Ten rozdział mimo, że jest krótki zajął mi jakiś czas.
Co sądzicie?
Naszej Borussii ostatnio coś słabo idzie w lidze :/
Może i nie jest to za korzystna sytuacja, ale wierzę, że będzie dobrze i damy popalić Bayernowi w sobotę :*
Po prostu uwielbiam kończyć w takim momencie <3
Spodziewaliście się takiego zakończenia?
Spokojnie w następnym rozdziale się wszystko wyjaśni, więc cierpliwości :*
Do następnego <3
Zapraszam do komentowania ♥
ENJOY!
-Gdzie jest Wiktoria Müller i co z nią?!-zapytałem kiedy wepchałem się bez kolejki do recepcji.
-Proszę Pana tu obowiązuje kolejka.-zaczęła mnie pouczać stara recepcjonistka.
-Mam to gdzieś?!-krzyknąłem zdenerwowany.-Gdzie ona jest!!!-poczułem jak każdy wzrok w tym pomieszczeniu jest zwrócony na mnie. W końcu nie codziennie widzi się zdenerwowanego piłkarza w szpitalu.
-Powie nam Pani?-dołączył się Mario, ale był zdecydowanie bardziej opanowany. Jednak było widać po nim, że przeżywa to wszystko. W końcu Wiktoria jest jego przyjaciółką. Oboje zżyli się ze sobą.
-Proszę poczekać.-zerknęła na ekran komputera.-Dziewczyna jest teraz operowana. Sala 124.-odparła, a cała nasza czwórka popędziła do tej właśnie sali. Kiedy już tam byliśmy zauważyłem zdenerwowanego chłopaka i jakąś blondynkę, kiedy nas zauważyli szybko do nas podeszli.
-Rafał co z nią?-zapytał brat Wiki.
-Jest operowana. Pytałem jednego lekarza i mówił, że robią co w ich mocy.-odparł.
-Ale jak to się stało?-zapytał Mario.-Gdzie ją potrącił.
-Była u nas w hotelu. Zaczęliśmy się kłócić, a potem ona wybiegła... Wybiegła prosto na ulicę, a ja i Nina nie mogliśmy nic zrobić.-schował twarz w dłonie. Nie ukrywam jestem na niego wściekły. To jest też poniekąd jego wina, ale jeżeli będziemy się nawzajem obwiniać to to nic nie pomoże. Wszyscy usiedliśmy na krzesłach obok sali operacyjnej. Jednak ja długo nie wytrzymałem i zacząłem chodzić w kółko. Nagle zauważyłem biegnących sąsiadów, a rodziców Wiki i Kuby.
-Co z nią?!-zapytała zapłakana matka Wiktorii. Chyba rzeczywiście się tym przejęli. Jej ojciec też miał taki ból w oczach. Cierpiał, ale każdy w tym miejscu cierpi i boi się o Wiktorię. Po kilku minutach pojawili się Lewandowscy. Ania była strasznie przejęta. Prawie płakała. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Zawsze uśmiechnięta i wesoła dziewczyna. Teraz zupełnie jej nie przypomina. Po niecałej godzinie cały korytarz był przepełniony drużyną BVB i ich partnerkami.
Mija już druga godzina, a oni ciągle tam siedzą i operują. Żaden lekarz nawet nie pofatygował się przekazać jakieś informację. W korytarzu zaczęło robić się trochę duszno, wiec postanowiłem się iść przewietrzyć, ale sam.
-Gdzie idziesz?-zapytał mnie Mario. Po chwili każdy patrzał właśnie na mnie.
-Nie wiem...-odparłem i poszedłem przed siebie. Znalazłem się przed budynkiem placówki. Oparłem się o barierkę i zacząłem myśleć. Co będzie jeśli ona się umrze? Nie, ona nie może umrzeć... Nie zdążyłem powiedzieć jej tych dwóch wspaniałych słów. Tak bardzo chciałbym zrobić to teraz...Chciałbym ją przytulić, pocałować, złapać za rękę... Obiecuję, że jeżeli się wybudzi to ja się zmienię. Zmienię się na lepszego człowieka. Już nigdy nie będę traktował kobiet przedmiotowo. Będę miał jedną kobietę, którą będę kochał nad życie. Poślubię ją, będę miał z nią dzieci, które potem będziemy razem wychowywać, patrzeć jak rosną i jak spełniają swoje marzenia, zestarzejemy się, i razem umrzemy trzymając za ręce.
-Wiki...proszę nie umieraj...-powiedziałem sam do siebie i poczułem jak z moich oczu lecą samotne łzy. Nie może mi tego zrobić. Nie może umrzeć. Nie w tej chwili!
-Pan Marco Reus?-usłyszałem ciche wołanie mojego imienia. Szybko wytarłem łzy i zobaczyłem małego chłopczyka. Na oko miał może z 6 lat. Patrzał się na mnie tak niewinnie i uroczo.
-Tak? W czym mogę pomóc?-wymusiłem uśmiech i przykucnąłem do niego.
-Pan płacze?-zapytał niepewnie.
-Nie, jasne, że nie...-starałem się wyjść jak najbardziej pewnie, ale maluch chyba to wyczuł.
-Nie musi się Pan bać. Nikomu nie powiem.-postanowił przysięgnąć.
-Może...może trochę...-odparłem.
-A dlaczego? Stało się coś?-dopytywał .
-Wiesz, bo ktoś kogo kocham jest chory i boję się o niego.-odpowiedziałem.
-Boi się Pan, że ten ktoś umrze?-ponownie zapytał, a ja zrozumiałem, że małe dziecko lepiej radzi sobie z rozmową o śmierci niż ja.
-Taa..Tak. Boję się bardzo.-spuściłem głowę. Na co mały podszedł do mnie bliżej i mnie po prostu przytulił. Ja oczywiście odwzajemniłem gest. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. To jest niesamowite, że taki zwykły gest może pomóc. To niby nic takiego, ale mi pomogło. Poczułem się lepiej. Dopiero teraz zauważyłem, że malec ma na sobie koszulkę Borussii z moim nazwiskiem.
-Wie Pan co...-zaczął i oderwał się ode mnie.-Mój tata też kiedyś płakał w szpitalu, bo moja mamusia była bardzo chora. Bał się nią bardzo jak Pan teraz, ale lekarz ją naprawił i jest wszystko dobrze. Ja uważam, że lekarze również naprawią ...eee jak nazywa się ta chora osoba?-zapytał.
-Wiktoria.-odparłem.
-Moja mamusia ma tak samo na imię!-krzyknął uradowany.-Więc to już na pewno ją uratują!-dodał, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech i radość w oczach. Ten mały bardzo mi pomógł. Podniósł na duchu.
-Dziękuję. Nawet nie wiesz jak mi bardzo pomogłeś.-uśmiechnąłem się do malca.
-Bo ja lubię pomagać.-powiedział dumny.
-Tak widzę, że masz na sobie moją koszulkę...Ktoś tu chyba lubi Borussie?-postanowiłem odwdzięczyć się jakoś małemu.
-Kocham!!!-krzyknął i skoczył wysoko.-A najbardziej lubię Pana.-dodał wesoło.
-A chciałbyś może pójść na mecz?-zapytałem na co mały głośno zapiszczał.-Gdzie są Twoi rodzice?-zadałem chłopcu pytanie, na co on pociągnął mnie w stronę dwojga młodych ludzi. Jak mnie zobaczyli byli w niemałym szoku.
-Max! Dlaczego nam uciekasz?-zwróciła się w stronę chłopca prawdopodobnie jego matka.-Nie ładnie tak przeszkadzać innym.-zaczęła go pouczać.
-Nic się nie stało.-broniłem chłopaka.-Muszę pochwalić syna, bo...bardzo mi pomógł, a w nagrodę chciałbym dać bilety na najbliższy mecz BVB.-odpowiedziałem na co rodzice Maxa popatrzeli po sobie. Byli chyba w lekkim szoku.
-Ale...ale...-zaczął ojciec.-Co on takiego zrobił?
-Nie mogę powiedzieć.-odparł Max.-To nasza tajemnica.-mrugnął do mnie.
-Tu macie Państwo numer do mojego menadżera. Proszę śmiało do niego zadzwonić, ale jutro. Ja dzisiaj go uprzedzę, że ktoś zadzwoni w sprawie biletów. -odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do nich.
-Dzię..Dziękujemy.-odpowiedzieli.
-To ja dziękuję. Przepraszam, ale muszę już lecieć. Do zobaczenia na meczu!-pożegnałem się z rodzinką i poszedłem w kierunki sali, gdzie operują Müller.
Szedłem powolnym krokiem nie patrząc na nic. Myślałem to o czym mówił ten mały. "Że lekarz ją naprawi". Mam szczera nadzieję, że tak właśnie będzie. Nagle poczułem, że na kogoś wpadam. Był to były chłopak Wiktorii.
-O Marco.-powiedział zdziwiony.-Właśnie Cię szukałem.
-Coś z Wiktorią?-zapytałem z nadzieją, ale i też przerażeniem, że coś mogło się stać.
-Bez zmian.-odparł.-Muszę z Tobą porozmawiać.-dodał.
-Ze mną?-również się zdziwiłem. O czym on niby chce rozmawiać. Może chce mi uświadomić, że Wiktoria jest jego i będzie o nią walczył?
-Tak. Jest coś co muszę Ci powiedzieć.
-No okej. Chodźmy może na zewnątrz.-tak też zrobiliśmy, wyszliśmy na zewnątrz, a po drodze spotkałem jeszcze rodzinkę Maxa. Jak mnie zobaczyli od razu się do mnie uśmiechnęli, a ja odwzajemniłem gest.
-To o czym chcesz mi powiedzieć?-zapytałem, kiedy byliśmy już na zewnątrz. Dodatkowo w tym samym miejscu, gdzie do niedawna byłem z Maxem.
-Ja...chcę Cię przeprosić.-zaczął.-To moja wina, że Wiktoria teraz jest operowana i walczy o życie. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem. Dlaczego powiedziałem o Was rodzicom. Chciałem sie po prostu zemścić, ale ja...nie kłamałem...Ja na prawdę kocham Wiktorię. Z Niną byłem tylko dlatego, bo pewnego razu na imprezie przespałem się z nią. Potem ona sobie zaczęła nie wiadomo co wyobrażać i tak jakąś wyszło, że zostaliśmy parą. Nie chciałem tego, bo kochałem Wiktorię, ale wyszło jak wyszło. Znam dość dobrze jej rodziców i wiedziałem, że zareagują gwałtownie na to, że widziałem Was razem. Chciałem by cierpiała tak jak ja, ale nie chodziło mi o to...
-Po pierwsze powinieneś przeprosić Wiktorię, ale zrób to kiedy się poczuje lepiej...Ja...nie mam Ci nic już za złe. Teraz ważne jst to, by Wiki wyszła z tego cało.
-Marco...ja sobie nie wybaczę jeżeli ona umrze...
-Nie mów tak!-powiedziałem do niego.-Wiktoria będzie żyła, będziemy się jeszcze śmiali z Tego później. Zobaczysz.-próbowałem załagodzić sytuacje i dodać mu trochę otuchy, a dodatkowo jeszcze sobie. Potem staliśmy tak nic nie mówiąc. Patrzeliśmy przed siebie. Oboje się nie znamy, jesteśmy pewnie zupełnie różni, ale na 100% każdy z nas myślał o tym samym. O Wiktorii.
-Marco?-zawołał mnie nagle Rafał, a ja popatrzałem na niego pytająco.-Ona Cię kocha.-odparł nie patrząc na mnie, tylko dalej przed siebie, a ja nie wiedziałem za bardzo o co mu chodzi, ale po chwili połączyłem wątki.
-Wiki? Skąd...?
-Wtedy w hotelu powiedziała mi to. Mówiła, że kocha Ciebie, a nie mnie. Walcz o nią Marco. Musisz. Ja się odsunę obiecuję.-powiedział i poklepał mnie po ramieniu. Jeżeli to co mówi Rafał to prawda to Wiktoria musi przeżyć. Muszę jej powiedzieć, że też ją kocham. Po kilku minutach stania postanowiliśmy w końcu udać się do środka. Kiedy wracaliśmy spotkaliśmy prawie całą Borussię. Powiedzieli, że wracają już, ale jeżeli coś będzie wiadome mamy dzwonić.
Na korytarzu zostali już tylko ja, Rafał, Nina, rodzice i brat Wiki, Mario z Felixem oraz Lewandowscy, Piszczkowie i Błaszczykowscy. Było już po 20, więc po chwili Agata z Ewą również postanowiły wrócić do domu, bo w końcu maja małe dzieci. Przez ten czas zajęła się nimi wspólna opiekunka. Po kolejnej godzinie czekania z sali w końcu wyszła pielęgniarka. Wszyscy nagle gwałtownie wstali i patrzeli na nią pytając.
-Operacja się udała. Nie ukrywam było ciężko, ale teraz sytuacja jest opanowana. Jednak dziewczyna jest w śpiączce i będziemy wybudzać ją dopiero za kilka dni.-odparła, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Ania zaczęła ściskać swojego męża, Kuba Łukasza, Rodzice siebie nawzajem, Rafał Ninę, brat Wiki Felixa, a Mario mnie. Jednak nagle lekarka postanowiła przerwać nam szczęśliwe chwile.
-Ale niestety jest też zła wiadomość.-powiedziała, a wszyscy popatrzeli na nią jak na ducha, O co może jej chodzić? Co może być Wiki? Nie będzie już chodziła, będzie kaleką? Tysiące myśli przechodziły mi przez głowę.
-No niech Pani mówi szybko!-poganiała ją Ania.
-Czy jest tutaj partner pacjentki?-zapytała, a nagle wszyscy popatrzeli się na mnie. Nawet rodzice Wiki.
-Tak, on!-wskazał na mnie Mario. Z jednej strony to my nie byliśmy "jeszcze" razem, ale już nie bardzo mogłem wybrnąć z tej sytuacji, bo kiedy chciałem coś powiedzieć pielęgniarka mi przerwała.
-Mogę rozmawiać przy nich czy chce Pan na osobności?-zapytała, a ja nie miałem pojęcia o co może jej chodzić. Postanowiłem się zgodzić.
-Tttak.-odpowiedziałem kompletnie ciekawy co ona chce mi powiedzieć i dlaczego właśnie chce rozmawiać o tym ze mną, a nie z rodzicami Wiktorii.
-Jak Pan wie stan pacjentki był bardzo poważny. Było wiele urazów wewnętrznych oraz...
-Może Pani mówić bez większych wstępów?-poganiałem ją na co ona ciężko westchnęła. Tak jakby trudno było jej to mówić.
-Bardzo nam przykro, ale dziecka nie udało się uratować...
________________________________________________________________
TA DAM!!! ZAPRASZAM NA ROZDZIAŁ 13 :) PECHOWY? CHYBA BARDZO :(
Ten rozdział mimo, że jest krótki zajął mi jakiś czas.
Co sądzicie?
Naszej Borussii ostatnio coś słabo idzie w lidze :/
Może i nie jest to za korzystna sytuacja, ale wierzę, że będzie dobrze i damy popalić Bayernowi w sobotę :*
JESTEŚMY Z WAMI CHŁOPAKI <3
Po prostu uwielbiam kończyć w takim momencie <3
Spodziewaliście się takiego zakończenia?
Spokojnie w następnym rozdziale się wszystko wyjaśni, więc cierpliwości :*
Do następnego <3
Zapraszam do komentowania ♥
ENJOY!